[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym czasie mo¿na z nimrobiæ, co siê komu ¿ywnie podoba.Smok jednak, którego porazi³ Klapaucjusz, zachowywa³ siê co najmniej dziwnie.Wspi¹³ siê wprawdzie na tylne ³apy z rykiem, od którego posypa³ siê gruz zezboczy, bi³ te¿ ogonem o ska³y, a¿ zapach krzesanych iskier wype³ni³ ca³yw¹wóz, potem jednak podrapa³ siê w ucho, odchrz¹kn¹³ i spokojnie poszed³ dalej,tyle ¿e przyspieszy³ do truchtu.Nie wierz¹c w³asnym oczom, Klapaucjusz pogna³grzbietem skalnym, skracaj¹c sobie drogê ku ujœciu wysch³ego potoku, terazbowiem ju¿ nie pracka naukowa, ju¿ nie jeden, drugi artyku³ w “SmoczymAlmanachu” mu siê zwidy wa³y, lecz co najmniej monografia na kredowym papierze,z podobizn¹ smoka i autora!U zakrêtu kucn¹³ za g³azami, przy³o¿y³ do oka miotacz nieprawdopodobieñstwa,wycelowa³ i uruchomi³ depossybilitatyzatory.£o¿e lufy zadr¿a³o mu w rêku, broñzagrzana otoczy³a siê mgie³k¹, smoka zaœ okr¹¿y³o halo, jak ksiê¿yc,przepowiadaj¹cy niepogodê, ale siê nie rozwia³o! Po raz wtóry uczyni³Klapauqusz smoka najzupe³niej nieprawdopodobnym; natê¿enieimpossybilitatywnoœci zrobi³o siê takie, ¿e przelatuj¹cy motylek zacz¹³skrzyde³kami nadawaæ alfabetem Morse'a, drug¹ “Ksiêgê d¿ungli”, a wœród za³omówskalnych zamajaczy³y cienie wró¿ek, wiedŸm i dziwo¿on, wyraŸny zaœ odg³ostêtni¹cych kopyt zwiastowa³, ¿e gdzieœ za smokiem harcuj¹, wydobyte zniemo¿liwoœci strasznym napiêciem miotacza, centaury.Lecz smok, jak gdybynigdy nic, przysiad³szy ociê¿ale, ziewn¹³ i zacz¹³ siê ze smakiem czochraætylnymi ³apami w obwis³e podgardle.Rozpalona broñ parzy³a ju¿ palceKlapaucjusza, który rozpaczliwie naciska³ cyngiel, bo czegoœ podobnego nieprze¿y³ dot¹d - pobliskie, co mniejsze kamienie wolno unosi³y siê w powietrze,kurz zaœ, który czochraj¹cy siê smok wyrzuca³ spod zadu, zamiast opaœæ wbez³adzie, u³o¿y³ siê w powietrzu we wcale czytelny napis S£UGA PANA DOKTORA.Pociemnia³o, bo z dnia robi³a siê noc, kilka du¿ych wapiennych g³azów ruszy³ona przechadzkê, z cicha gaworz¹c o tym i o owym, jednym s³owem: dzia³y siê ju¿prawdziwe cuda, lecz straszliwe bydlê, spoczywaj¹ce o trzydzieœci kroków odKlapaucjusza, ani myœla³o znikaæ.Klapaucjusz rzuci³ miotacz, siêgn¹³ zapazuchê, doby³ granat przeciwsmokowy i polecaj¹c duszê macierzywszechspinorowych przekszta³ceñ, cisn¹³ go przed siebie.Zagrzmia³o, wraz zeskalnymi okruchami wylecia³ w powietrze ogon smoka, który najzupe³niej ludzkimg³osem krzykn¹³: - Gwa³tu! - i puœci³ siê pêdem przed siebie, prosto naKlapaucjusza.Ten, widz¹c œmieræ tak blisk¹, wyskoczy³ z ukrycia, œciskaj¹ckurczowo krótk¹ w³Ã³czniê z antymaterii.Zamachn¹³ siê, lecz znowu da³ siês³yszeæ krzyk:- Przestañ! Przestañ! Nie zabijaj mnie!Co to, smok mówi?! - pomyœla³ Klapaucjusz.- Nie, chyba oszala³em.Leczspyta³:- Kto mówi? Czy to smok?- Jaki smok? To ja!!Jako¿ z rozp³ywaj¹cej siê chmury py³u wychyn¹³ Trurl; dotkn¹³ szyi smoka,przekrêci³ tam coœ i olbrzym opad³ wolno na kolana, zamieraj¹c z przeci¹g³ymchrzêstem.- Co to za maskarada? Co to ma znaczyæ? Sk¹d jest ten smok? Co w nim robi³eœ?!- zarzuci³ go pytaniami Klapaucjusz.Trurl otrzepywa³ zakurzon¹ odzie¿,opêdzaj¹c siê od przyjaciela.- Sk¹d, co, gdzie, jak.Daj¿e mi dojœæ do s³owa! Unicestwi³em smoka, a królnie chcia³ mi zap³aciæ.- Dlaczego?- Pewno ze sk¹pstwa, nie wiem.Zwala³ to na biurokracjê, ¿e musi byæ komisyjnyprotokó³ oglêdzin, pomiary, sekcja, zebranie rady zak³adowej przy tronie, a to,a sio, g³Ã³wny stra¿nik skarbca mówi³, ¿e nie wiadomo, jak wyp³acaæ, bo ani tofundusz p³ac, ani bezosobowy, jednym s³owem, choæ prosi³em, nalega³em,chodzi³em do kasy, do króla, do rady, nikt nie chcia³ ze mn¹ gadaæ; a kiedykazali mi z³o¿yæ ¿yciorys z fotografiami, no, có¿, poszed³em, lecz smok by³ ju¿w stanie nieodwracalnym.Wiêc zwlok³em z niego skórê, wyci¹³em trochêleszczynowych witek, potem napatoczy³ siê stary s³up telegraficzny, a wielewiêcej nie by³o trzeba; wypcha³em go, no i tego - zacz¹³em udawaæ.- Nie mo¿e byæ! Tyœ uciek³ siê do tak haniebnej rzeczy? Ty?! Ale po cow³aœciwie, skoro ci nie zap³acili? Nic nie rozumiem.- Ech, jakiœ ty g³upi! - wzruszy³ pob³a¿liwie ramionami Trurl.- Przecie¿ onimi wci¹¿ przynosz¹ daniny! Dosta³em ju¿ wiêcej, ni¿ mi siê nale¿a³o.- Aaa!!! - zrozumienie tej prawdy oœwieci³o Klapaucjusza.Zaraz jednak doda³: -Ale to brzydko wymuszaæ.- Dlaczego brzydko? Zreszt¹ czy robi³em coœ z³ego? Spacerowa³em po górach, awieczorami sobie trochê wy³em.Okropnie jestem zmachany.- doda³, siadaj¹cobok Klapaucjusza.- Czym w³aœciwie? Wyciem?- Nie, ale¿ ty dwóch do dwóch nie potrafisz dodaæ.Jakim wyciem? Co nocy muszêtaskaæ worki ze z³otem z umówionej jaskini na górê, o, tam! - wskaza³ rêk¹odleg³y grzbiet górski.- Przygotowa³em sobie tam poletko startowe.Nosi³byœtak dwudziestopudowe ciê¿ary od zmierzchu do œwitu, tobyœ sam zobaczy³!Przecie¿ ten smok to nie ¿aden smok, sama skóra wa¿y ze dwie tony, muszê j¹dŸwigaæ, ryczeæ, tupaæ - za dnia, a w nocy tamta harówka.Cieszê siê, ¿eprzyjecha³eœ, mia³em ju¿ tego naprawdê dosyæ.- Ale dlaczego w³aœciwie ten smok - to jest ten wypchany maszkaron - nieznikn¹³, kiedy zmniejszy³em prawdopodobieñstwo a¿ do cudów? - chcia³ siêjeszcze dowiedzieæ Klapaucjusz.Trurl odchrz¹kn¹³, jakby nieco zmieszany.- To z przezornoœci - wyjaœni³.- W koñcu móg³ siê tu napatoczyæ jakiœ g³upimyœliwy, choæby Bazyleusz, wiêc za³o¿y³em do œrodka, pod skórê, ekranyantyprobabilistyczne.A teraz chodŸ, zosta³o tam jeszcze parê worków platyny -to najciê¿sze ze wszystkiego, nie chcia³o mi siê samemu nosiæ.I doskonale, bopomo¿esz mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]