[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odrywaj¹c siê od ca³owanych r¹k, krematorprzy³¹czy³ siê do nich w refrenie:- Wiêc chwytasz te akta! I czytasz te akta! I ³ykasz te akta!!!- Panowiee.zgadywancja numer dwa: co to jest ma³¿eñstwo?! - hucza³ rozebranyobleœnie apoplektyk.Wygl¹da³ jak ow³osiona kobieta.- To najmniejsza komór­kaszpiegowska - odpowiedzia³ sam sobie, bo nikt go nie s³ucha³.Czerwone, wrzeszcz¹ce twarze ko³ysa³y mi siê we wzroku.Zdawa³o mi siê, ¿eBarran daje, strzyg¹c uszami, jakieœ porozumiewawcze znaki krematorowi, ale tomi siê chyba przywidzia³o: obaj nazbyt byli podchmieleni.Sem-pria¹ porwa³nagle cudzy kieliszek, wychyli³ go, paln¹³ nim o pod³ogê i wsta³.Wódka zeœlin¹ œcieka³a mu po ru­dym w¹sie.- Aleœ spiêknia³! - wo³ano do niego.- Panowie! Uwaga! Oblicze wy¿szej rangi!Awans, awans mu nale¿ny!- Milczeæ!!! - zapia³, bledn¹c straszliwie, kremator.Zatacza³ siê, nie móg³odzyskaæ równowagi, wiêc rozstawio­nymi szeroko rêkami opar³ siê o stó³,odchrz¹kn¹³ i szczerz¹c wiewiórcze zêby, z twarz¹ oœlepion¹ ³zami,zaintonowa³:- O! M³odoœci moja! Œwiête dzieciñstwo moje i ty, do­mu ojczystych stron!Gdzie¿ wy! Gdzie¿ ja, dawny, pradaw­ny.Gdzie r¹czki moje maleñkie, zpaluszkami ró¿owiutki-mi, maciupeñkimi, z paznokietkami s³odkimi.Ani jedennie zosta³ mi! Ani jeden.¯egnajcie.Glistam.nie: glizdam.- Przestañ!! - rzuci³ szybko Barran.Wêszy³ coœ p³a­skim swym, ogromnym nosem.Zmierzy³ oczami siedz¹cego przy sobie m³odzieñca i przyk³adaj¹c mu do ustszyjkê pe³nej butelki, sykn¹³:- Ty nie s³uchaj jego s³Ã³w! Przytrzyma³ mu g³owê.Przymuszony opró¿nia³ szybko flaszkê.Bulgot, jaki tym sprawia³, by³ jedynymdŸwiêkiem w zaleg³ej martwo ciszy.Kremator zmru¿onymi oczami obserwowa³ opadaj¹cy po­ziom p³ynu, chrz¹kn¹³ ipodj¹³:- Azali odpowiadam za rêkê moj¹ nieporêczn¹? Za nochal? Paluch mój? Pienny z¹b?Za grzyb mój? Za bydlê moje? Trwam oto przed wami, zgwa³cony istnieniem.Urwa³, bo sta³o siê coœ dziwnego.Oto chudy, odejmuj¹c opró¿nion¹ butelkê odust m³okosa, który lecia³ mu przez rêce, rzek³ trzeŸwym, spokojnym g³osem:- Wystarczy.- E? - mrukn¹³ apoplektyk.Pochyli³ siê nad wpó³-le¿¹cym, odci¹gn¹³ mu kolejnopowieki i zaziera³ do Ÿrenic.Jakby usatysfakcjonowany rezultatem tychoglêdzin, puœci³ niedbale cia³o, które stoczy³o siê z ³oskotem pod stó³, sk¹dwnet s³yszeæ siê da³o ciê¿kie, narowiste chrapanie.Kremator usiad³ wówczas, otar³ sumiennie czo³o i twarz chusteczk¹, w¹sypoprawi³, inni te¿ poruszyli siê, zachrz¹-kali, zakrz¹tali.Patrza³em wko³o, nie wierz¹c w³asnym oczom.Bar-wiczka schodzi³a, odk³adali natalerzyki brwi, myszki, a, co dziwniejsza, oczy wyprzejrzyœci³y im siê, czo³aporozum-nia³y, z twarzy zesz³a urzêdnicza rozpusta.Chudy (nazywa­³em go takdalej, choæ policzki pokaŸnie mu siê wype³ni³y) przysun¹³ siê do mnie zkrzes³em i, uœmiechniêty œwiatowo, rzek³ pó³g³osem:- Zechce pan wybaczyæ tê maskaradê.Nadzwyczaj przykra to rzecz - ale wywo³a³aj¹ vis maior.Proszê wierzyæ, ¿e ¿adnemu z nas nie przychodzi to lekko.Cz³owiek, nawet udaj¹c tylko szmatê, zawsze siê poniek¹d trochê zeszmaci.- A potem odszmaci siê! - rzuci³ kremator przez stó³.Ogl¹da³ z ¿ywymniesmakiem w³asne rêce.S³owa nie mog³em wykrztusiæ.Chudy opar³ siê o moje krzes³o.Spod pid¿amy wysunê­³y mu siê mankietywieczorowej koszuli.- Spodlenie i odpodlenie - rzek³ - to wieczny rytm dziejów, huœtawka nadotch³ani¹.Podniós³ g³owê.175- Teraz dopiero bêdzie pan naszym goœciem, w zgro­madzeniu nazbyt mo¿eakademickim - abstraktorów, by tak rzec.- Jak proszê? - wybe³kota³em, wci¹¿ jeszcze nie mog¹c och³on¹æ wobec nag³ejprzemiany.- A tak.bo my jesteœmy w³aœciwie profesorami.To jest profesor Deluge -wskaza³ na grubego, który, wywlók³­szy nie bez trudu chrapi¹cego spod krzes³a,wspar³ go o œcianê.Rozche³stana pid¿ama ukaza³a oficerski mundur rzekomegoaspiranta.- Deluge jest kierownikiem katedry obojga infiltracji, wie pan.- Obojga?.- Tak.Agenturystyka i prowokatoryka.Jako kamuf-la¿ysta nie ma sobierównych.Któ¿, jak nie on, podstawi³ po³owê gwiazd w Galaktyce?- Barran! To tajemnica s³u¿bowa! - rzuci³ na po³y ¿artobliwie gruby profesor.Uporz¹dkowawszy w³asny strój, siêgn¹³ po flaszkê wody mineralnej i skrapia³ ni¹obfi­cie ³ysinê.- Tajemnica? Teraz? - uœmiecha³ siê Barran.- Czy on aby na pewno jest nieprzytomny? - spyta³ kremator, z twarz¹ w rêkach,jakby walczy³ z wywo³anym wódk¹ oszo³omieniem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •