[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdravko przyprowadzi³ ze sob¹ dziennikarza z czasopisma kulturalnego,niejakiegoBa³wañskiego.On¿e dziennikarz by³ istnym pokurczem.£ysy, chudy i kaleki,móg³bywystêpowaæ w panopticum.Nie doœæ, ¿e pracowa³ w re¿imowej gazecie, to jeszczemia³ napoliczkach egzemê i braki w uzêbieniu.Ale by³ dumny, ¿e nie boi siê utrzymywaækontaktów zopozycj¹, a nawet chcia³ do podziemnej prasy napisaæ o chorwackich czartach zlipowegodrewna, które by³y specjalnoœci¹ Zdravka Wypiæia.Ba³wañski nie powinien piæalkoholu, jakzreszt¹ wiêkszoœæ.Po pierwszej szklance pierwszorzêdnej wódeczki zasn¹³ przystole,rozœwietlaj¹c pó³mrok pracowni egzemowat¹ ³ysin¹.Wódka, jak to zwykle bywa,la³a siê tegowieczora strumieniami i pewien szacowny prozaik rodem z Wo³ynia zabawia³towarzystwonumerem baletowym, który nazywa³ „kazaczok, hej ha, hop!”.To „hej ha hop!”wykrzykiwa³tak g³oœno przez uchylone okna pracowni, ¿e z pewnoœci¹ s³yszeli to milicjanciw komisariaciena Piwnej, nie mówi¹c o ormowcu.Taneczne tupanie prozaika tak dalece zachwia³orównowag¹towarzystwa, ¿e na pod³ogê zwali³a siê z hukiem wanna, pe³na butelek po piwie,stoj¹ca naszafie przy wejœciu.To by³ bezpoœredni powód, dla którego w pracowni zjawi³osiê ZOMO.– Kto nie ma gdañskiego zameldowania? – zapyta³ dowódca patrolu.Na to podniós³ g³owê uœpiony Ba³wañski i rzek³ z lubie¿nym uœmiechem:– Zdravko, moœci panowie!I tak oto Zdravko Wypiæ poszed³ siedzieæ do internatu, a ostatnio mówi siê, ¿epoprosi³ opolskie obywatelstwo i zostanie pewnie wiceministrem kultury.Uda³o mi siê znów Kryszkê rozœmieszyæ, a nawet byæ mo¿e wzruszyæ.To by³ ju¿jakiœkapita³.– Ale to ci¹gle nie to, co chcia³eœ opowiedzieæ, nie?– No, mo¿e.– ¿achn¹³em siê – jeszcze nie zdecydowa³em, co ukryjê! Tamtenwieczór –kontynuowa³em – nie skoñczy³ siê dla mnie tak szybko.Wiesz, wszyscy moikompani popili siê,jak nale¿a³o.Ale aresztowanie Zdravka rzuci³o na nas wszystkich krêpuj¹cycieñ.Spora czêœæznajomych siedzia³a ju¿ po wiêzieniach, a my ci¹gle byliœmy na wolnoœci.– To chyba dobrze?– No w³aœnie, nie rozumiesz.Wygl¹da³o na to, ¿e nasza misja by³a zupe³nieniewa¿na, aHistoria nami wzgardzi³a.– To g³upie! Lepiej nie iœæ do wiêzienia, ni¿ iœæ! Na wolnoœci mo¿na przecie¿wielu rzeczydokonaæ.Nawet pomóc uwiêzionym.– Nie umiem ci wyt³umaczyæ, co kierowa³o wówczas moim postêpowaniem.Nierozs¹dekbynajmniej.Potrzebowa³em heroizmu!– Ale po co? Do czego to mia³o s³u¿yæ?– Do niczego! Nie rozumiesz.Po prostu.– zawaha³em siê – dla Sprawy.– Dla jakiej sprawy? – pyta³a.– Dla Sprawy, albo dla zabawy! Nie przerywaj mi, bo ju¿ ci nic wiêcej niepowiem.Rozbudzi³em towarzyszy, by byli œwiadkami mego gestu i oœwiadczy³em: „Idê dowiêzienia!”– To g³upie!– Byæ mo¿e.Wtedy wydawa³o mi siê, ¿e postêpujê w jedynie s³uszny sposób.¯¹da³a tegoHistoria, moje Wychowanie, duch mojego Narodu.By³o ju¿ po godzinie milicyjnej.Ulicezasnuwa³ niepokalanie bia³y œnieg.Nie by³o tak¿e kolein po pojazdach.Wyszed³em na D³ugiTarg i mia³em wra¿enie, ¿e wêdrujê po uliczkach miasta lalek.Œwiat³a w oknachby³ypogaszone i prze¿ywa³em cudowny stres – przekracza³em zakaz, który gnêbi³ mnieca³e ¿ycie.Zaryzykowa³em nêdzny spokój, a nawet ¿ycie dla wcale nie atrakcyjnej w o l n oœ c i.Ka¿dyoddech przekonywa³ mnie, ¿e znalaz³em to, czego szuka³em ca³e moje pieskie¿ycie – by³emwolny i sam jak palec.Ka¿dy móg³ mnie zabiæ!–To straszne! – jêknê³a Kryszka.– Nie, to by³o w³aœnie piêkne.Wêdrowa³em jakiœ czas po uliczkachtysi¹cletniego miasta,prze¿ywaj¹c wreszcie najbardziej ludzk¹ przygodê.W jednej chwili sta³em siêwolny, jak nigdyprzedtem.Spacer trwa³ ju¿ jednak jakiœ czas, a nie spotka³em ani jednegozomowca! Zaczê³omnie to niepokoiæ.Moim zamiarem by³o przecie¿ trafiæ do wiêzienia, a tu nieby³o nikogo, ktoby mi to umo¿liwi³.Przekroczy³em najsro¿ej egzekwowane prawo stanu wojennego,a nikt niechcia³ siê tym zaj¹æ! To by³o po prostu okropne!– I co, nie z³apali ciê? – spyta³a z nadziej¹.– Poczekaj, to nie koniec.Poszed³em na ulicê Piwn¹, gdzie mieœci siêposterunek, mia³emnadziejê, ¿e tam natknê siê na mundurowych.Ulica by³a pusta.Stan¹³em przedposterunkiem,myœl¹c, co dalej ze sob¹ zrobiæ? Nie mog³em wróciæ do B.i powiedzieæ, ¿e mnienie zamknêli –ka¿dy mia³by prawo pomyœleæ, ¿e stchórzy³em.Lecz oto wówczas w³aœnie nadjecha³autobuszomowców! W jednej chwili znalaz³em siê w t³umie m³odych milicjantów.W ogóleniezwracali na mnie uwagi i œpieszyli do wnêtrza posterunku.Zatrzyma³em jednego,rozkazuj¹c, byda³ mi papierosa! Nie pali³.Ale zatrzyma³ kolegê i z wyraŸnym strachem woczach wrêczy³ mica³¹ paczkê.To mnie rozœmieszy³o.Kr¹¿y³em w t³umie wrogiego wojska, jakbymmia³ czapkê–niewidkê.Ten ca³y stan wojenny przesta³ byæ dla mnie groŸny, sta³ siêgrotesk¹.Poczu³em wsobie moc zaryzykowania wszystkiego – nawet w³asnego szczêœcia, w³asnej wygody,nawet¿ycia.Wyizolowa³em wolê ¿ycia jak pojedynczy miêsieñ i bawi³em siê nim, tonaprê¿aj¹c, torozluŸniaj¹c.Czu³em, ¿e zdoby³em wreszcie nad sob¹ w³adzê.Na schodkachkomisariatu sta³oficer i zapala³ papierosa.Podszed³em do niego i zwróci³em siê familiarnie:„Stary, daj ognia!”.Przypali³ mi i zaproponowa³, bym wszed³ do œrodka i siê rozgrza³.„Nie mamczasu” –odpowiedzia³em i przepychaj¹c siê pomiêdzy milicjantami.– Wróci³eœ do pracowni?–.sk¹d! Przecie¿ powiedzia³em ci – chcia³em trafiæ do wiêzienia.Skoro niewysz³o mi ztamtymi zomowcami, musia³em poszukaæ sobie innych.Twarz Kryszki zmieni³a siê.Znik³o z niej rozluŸnienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]