[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Typowy postrzał samobójczy? - upewniła się Laurie.Jack zaśmiał się krótko.- Nie bardzo.W tym momencie jestem praktycznie pewny, że było to zabójstwo.- Naprawdę? Skąd wiesz?Jack chwycił płat skóry zdjęty z głowy zabitego i zasłaniający teraz jego twarz, po czym naciągnął ją na jej dawne miejsce.Wysoko, z boku głowy, w samym środku wygolonego placka, widać było wyraźny, ciemnoczerwony, okrągły otwór wlotowy, otoczony kilkoma niewielkimi czarnymi plamkami.- Rany, masz rację.To nie było samobójstwo.- To jeszcze nie wszystko - dorzucił Jack.- Tor lotu pocisku jest stromy, skierowany w dół.Kula utkwiła w szyi, tuż pod skórą.- Skąd to wszystko wiecie? - spytał Vinnie.- To proste - odparła Laurie.- Gdy ktoś strzela sobie w głowę, niemal zawsze przyciska lufę do skóry.W chwili strzału gazy wylotowe wpadają do rany wraz z kulą.W rezultacie rana wlotowa ma kształt nierównomiernie gwiaździsty, bo skóra odrywa się od czaszki i rozrywa.- Widzisz te szorstkie plamki? - spytał Jack, wskazując czubkiem skalpela na czarne punkty wokół rany.- To osad z prochu.Strzał samobójczy sprawiłby, że wszystko to znalazłoby się w środku.Jak sądzisz, w jakiej odległości znajdowała się lufa? - spytał, zwracając się do Laurie.Wzruszyła ramionami.- Czterdzieści, może pięćdziesiąt centymetrów.- Też tak pomyślałem - zgodził się Jack.- Poza tym sądzę, że ofiara leżała w chwili strzału.- Lepiej od razu zawiadom szefa - poradziła mu Laurie.- Takie sprawy zawsze mają polityczne konotacje.- Właśnie zamierzałem to zrobić.Niesamowite, w ilu sprawach okazuje się, że przyczyna śmierci była zupełnie inna, niż się wydawało na pierwszy rzut oka.- I dlatego nasza robota jest taka ważna - skonkludowała Laurie.- Słuchaj, udało ci się złapać Calvina? - spytał Jack.- A, tak! - odpowiedziała Laurie, teraz dopiero przypomniawszy sobie o misji.- Właśnie dlatego tu wpadłam.Idę do Travisy po nasze indyjskie wizy.Calvin dał nam tydzień.- Cholera - mruknął Jack i czym prędzej roześmiał się, by nie wyprowadzić Laurie z równowagi.Rozdział 2017 października 2007środa, 19.40Nowe Delhi, IndieRaj Khatwani uchylił drzwi klatki schodowej i wyjrzał wprost w ciemny klin korytarza na trzecim piętrze szpitala Aesculapian Medical Center.Nie dostrzegł nikogo, ale słyszał charakterystyczne pobrzękiwanie szkła: ktoś prowadził wózek z lekami.Pozwolił, by drzwi domknęły się cicho, i ukryty za ich ognioodporną płytą zaczekał, aż wózek minie go i się oddali.Oparł się plecami o ścianę i spróbował wyrównać oddech.Nie było to łatwe; napięcie rosło przecież z każdą chwilą.Czując, jak krople potu pojawiają się na jego czole, nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko o szacunku, który należał się Veenie i Samirze.Teraz, gdy sam miał uśpić swego pacjenta, zrozumiał, że jest to zadanie znacznie bardziej stresujące, niż mu się zdawało.Ładne mi gładko, pomyślał, wspominając relację Samiry.Odczekał dłuższą chwilę, nim znowu uchylił drzwi.Ponieważ nie widział i nie słyszał już nikogo, odważył się otworzyć je szerzej.Tym razem wysunął głowę i rozejrzał się w obu kierunkach.W głębi głównego korytarza dostrzegł tylko trzy osoby: pielęgniarki przy dyżurce rozmawiały z pacjentem ambulatoryjnym.Odległość była tak duża, że ledwie je słyszał.Po przeciwnej stronie znajdowały się już tylko trzy pokoje pacjentów, a dalej oranżeria.Pomieszczenia pełne roślin ulokowano zresztą na obu końcach korytarza; pacjenci, którzy mogli się poruszać, mieli tam do dyspozycji wygodne fotele.Raj przypomniał sobie poradę Samiry: staraj się być niewidoczny,ale jeśli cię zobaczą, zachowuj się normalnie.Niech strój pielęgniarza mówi za ciebie.Niewidoczny, pomyślał ze złością.Był rosłym mężczyzną, ważył ponad dziewięćdziesiąt kilogramów i trudno mu było pozostać niewidocznym, zwłaszcza w szpitalu pełnym pielęgniarek i salowych wykonujących w pośpiechu mnóstwo różnych czynności.Licząc na cenne sugestie, poprzedniego wieczoru Raj odwiedził Samirę i Veenę w ich pokoju.Właściwie nie sądził, by naprawdę potrzebował pomocy, ale poszedł do nich mimo wszystko, głównie z szacunku - i nie żałował.Samira wreszcie przyznała, że się denerwowała, i teraz, gdy sam doświadczał tego uczucia, było mu raźniej.Od Veeny nie dowiedział się niczego.Jako jedyny mężczyzna w ekipie pielęgniarskiej Nurses International, Raj wyróżniał się zdecydowanie wśród atrakcyjnych i nader kobiecych koleżanek.Miał niezbyt ciemną, gładką cerę, intensywnie czarne, gęste włosy, mroczne, przenikliwe oczy i cieniutki wąsik pod lekko haczykowatym nosem.Miał szerokie bary, szczupłą talię i wyraźnie zaznaczone, potężne mięśnie.Był miłośnikiem kulturystyki i sztuk walki.Pozory były jednak mylące, bo w zachowaniu Raj nie przejawiał nadmiernie męskiego charakteru, choć z drugiej strony był całkiem pewny, że nie jest zniewieściały.Nie był też gejem.Był sobą, Rajem, i tak właśnie o sobie myślał.Nie pasujące do jego natury mięśnie i umiejętności walki nie były spełnieniem jego marzeń, lecz marzeń jego ojca.Wcześnie rozpoznawszy łagodną naturę syna, ojciec chciał zapewnić mu ochronę w brutalnym świecie.Z wiekiem Raj polubił machanie sztangą, bo odkrył, że muskularne ciało robi wrażenie na jego licznych przyjaciółkach.Polubił też sztuki walki, dostrzegał w nich bowiem więcej tańca niż agresywnego sportu.Nagle rozległy się głośne kroki.Ktoś schodził z góry po betonowych schodach, a bliskość dźwięku wskazywała, że lada chwila znajdzie się na półpiętrze między trzecią a czwartą kondygnacją, a wtedy bez trudu ujrzy barczystego pielęgniarza czającego się przy półotwartych drzwiach! Raj wiedział, ze ma tylko dwa wyjścia: jeśli chce pozostać niezauważony:albo zbiec na dół, być może aż do piwnicy, albo wyjść na korytarz, ryzykując, że zobaczą go pielęgniarki pracujące na trzecim piętrze.Kroki zbliżały się szybko i musiał podjąć błyskawiczną decyzję.Raj wpadł w panikę.Dźwięk stał się bardziej głuchy; ktokolwiek to był, znalazł się już na półpiętrze.Owładnięty strachem Raj otworzył szerzej drzwi, wymknął się na korytarz i biodrem docisnął drzwi.Do tej pory mimowolnie wstrzymywał oddech.Teraz wypuścił powietrze i spojrzał w obie strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]