[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jennifer wydawa³a siê zbyt zaaferowana,by zauwa¿yæ, dok¹d zmierzamy.Po kolejnych piêædziesiêciu metrach przystanê³a.- Zrobi³byœ coœ dla mnie?- Jasne.Nawet to, o czym rozmawialiœmy, gdyby kiedykolwiek to by³o w porz¹dku.Malutki, spiêty uœmieszek.- Dotknij mnie.- Hê? - znów rozpru³ siê worek z moimi b³yskotliwymi ripostami.- Dotknij mnie.Co u licha? Wyci¹gn¹³em d³oñ, dotkn¹³em jej ramienia.Unios³a rêkê, chwyci³amoj¹ i przesunê³a do policzka.Delikatnie do­tkn¹³em go palcami.Mia³anajbardziej jedwabist¹ skórê, jakiej w ¿yciu dotyka³em.Zaczê³a dr¿eæ.I to okropnie.Oczy nape³ni³y jej siê ³zami.Odwróci³a twarz,nie wiem, czy by³a zak³opotana, czy przestraszona.Po chwili wyprostowa³a siê iruszyliœmy dalej.Gdy dotarliœmy do, niskiego ogrodzenia otaczaj¹cegocmentarzyk, powiedzia³a:-I to by by³o wszystko.- Co?- Nikt wczeœniej mnie nie dotyka³.Nigdy.A jeœli nawet, to by­³am za ma³a,¿eby pamiêtaæ.Podejrzewam, ¿e mo¿e kucharka, kie­dy mnie przewija³a, robi³awszystko, co siê robi z niemowlêciem.Zatrzyma³em siê jak wryty, obejrza³em na to ponure, stare domiszcze.Nicdziwnego, ¿e jest takie cholernie ponure.Spojrza­³em na ni¹.- ChodŸ tu.- Co?- Po prostu chodŸ tu.Kiedy podesz³a bli¿ej, przyci¹gn¹³em j¹ do siebie.By³a sztywna jak ¿elaznys³up.Obejmowa³em j¹ przez chwilê, po czym puœci³em.- Mo¿e jeszcze nie jest za póŸno.Ka¿dy kiedyœ musi kogoœ dotkn¹æ.Trzeba niebyæ cz³owiekiem, ¿eby nie chcieæ.Teraz rozumia³em, czego potrzebowa³a, kiedy chcia³a przestaæ byæ dziewic¹.Seksnie mia³ z tym nic wspólnego.Mo¿e sama so­bie tego nie uœwiadamia³a, aleuwa¿a³a, ¿e seks jest cen¹, jak¹ musi zap³aciæ, ¿eby dostaæ to, czego pragnie.Ile¿ to razy Morley powtarza³, ¿e jestem naiwniakiem, ³asym na zb³¹kane ikulawe owieczki? Wiêcej, ni¿ chcia³bym pamiêtaæ.I ma racjê.jeœli pragnienieukojenia czyjegoœ bólu oznacza, ¿e siê jest ³asym naiwniakiem.Min¹³em furtkê cmentarzyka i uj¹³em d³oñ Jennifer.Dziewczy­na zahaczy³a o coœr¹bkiem sukni, która chyba nie by³a uszyta z myœl¹ o przechadzkach po wiejskichdró¿kach.Zaklê³a pod no­sem.Podtrzyma³em j¹, dopóki siê nie uwolni³a,rozgl¹daj¹c siê wokó³.Mój wzrok pad³ na nagrobek wyraŸnie nowszy odpozo­sta³ych, bardzo zwyczajny, niczym kamieñ przy drodze.Zwyk³a p³yta granituz wyrytym napisem: Eleanor Stantnor.Nawet nie by³o na nim daty.- To moja matka - powiedzia³a Jennifer, podchodz¹c bli¿ej.I to wszystko? Takwygl¹da miejsce spoczynku kobiety, któ­ra zrujnowa³a tyle ludzkich istnieñ izmieni³a dom Stantnorów w siedzibê rozpaczy? Myœla³by kto, ¿e zbuduj¹ jejœwi¹tyniê.oczywiœcie.To dom sta³ siê jej mauzoleum, jej pomnikiem.Domzniweczonych snów.Jennifer zadr¿a³a i przysunê³a siê bli¿ej.Obj¹³em j¹ ramieniem.K¹saj¹cylodowaty wiatr, szary dzieñ i cmentarz.Ja te¿ potrze­bowa³em czyjejœbliskoœci.- Przemyœla³em to sobie - odezwa³em siê.- Nie wiem dlacze­go, ale spêdŸ dziœze mn¹ noc.Nie wyjaœnia³em.Nie powiedzia³em nic wiêcej.Ona te¿ nic nie powiedzia³a.¯adnych protestów, zaskoczenia, oskar¿enia.Tylko leciutko zesztywnia³a, costanowi³o jedyny znak, ¿e us³ysza³a.By³ to prawie impuls, zainicjowany przez tê czêœæ mojej oso­by, która nie lubiogl¹daæ ludzkiego cierpienia.Mo¿e istnieje coœ takiego jak karma.Nasze dobre uczynki zwy­kle bywaj¹nagradzane.Gdybym st³umi³ w sobie ten impuls, pew­nie by³bym dziœ martwy.XXIVStaliœmy tak, gapi¹c siê na nagrobek.- Co wiesz o swojej matce? - zapyta³em cicho.- Tylko to, co ju¿ ci powiedzia³am.To, co mi opowiada³a ku­charka.Ojciecnigdy nic o niej nie mówi³.Po jej œmierci zwol­ni³ wszystkich, z wyj¹tkiemkucharki, wiec nikt inny nie móg³ mi nic opowiedzieæ.- A twoi dziadkowie?- Nic o nich nie wiem.Mój dziadek Stantnor umar³, kiedy by­³am niemowlêciem.Babcia Stantnor odesz³a, gdy ojciec by³ dziec­kiem.Nie wiem, kim bylidziadkowie ze strony matki, poza tym, ¿e ona by³a stra¿niczk¹ burz, a on lordemognia.Kucharka nie chcia³a mi powiedzieæ.Myœlê, ¿e sta³o im siê coœ z³ego, aona nie chce, ¿ebym o tym wiedzia³a.Ting! W g³owie rozdzwoni³ mi siê malutki dzwoneczek.Ulubion¹ rozrywk¹ naszej klasy panuj¹cej jest spiskowanie w ce­lu przejêciatronu.Ostatnio trochê im przesz³o, ale bywa³y czasy, gdy zmienialiœmy królówjak majtki.Jednego roku mieliœmy ich trzech.Kiedy mia³em siedem albo osiem lat, by³a wielka rozróba.Mniej wiêcej w tymsamym czasie, kiedy urodzi³a siê Jennifer.Jakaœ nieudana próba zabójstwa, tak paskudna i pod³a u same­go Ÿród³a, ¿eniedosz³a ofiara wkurzy³a siê, ca³kiem zreszt¹ s³usz­nie, i zrobi³a czystkê.¯adnych przebaczanek i abolicji.Szyje zaznajamia³y siê ze sznurem.G³owy icia³a sz³y ka¿de w swoj¹ stronê.Rêce i nogi rozpierzch³y siê po ca³ymkrólestwie i by³y grzebane na rozstajach dróg.Konfiskowano ogromne maj¹tki.Nie by³y to dobre czasy dla krewnych konspiratorów, nawet bar­dzo dalekich.W moim œrodowisku mieliœmy z tego zamieszania œwietn¹ za­bawê, gdy klasapanuj¹ca œciga³a w³asny ogon, który ostatecznie przytrzasnê³a sobie drzwiami.Ka¿da metafora w tym stylu by³a dobra.Kiedy dziej¹ siê takie rzeczy, wszyscy zzewn¹trz maj¹ szczer¹ nadziejê, ¿e t³uszcza w koñcu ich ze¿re.Ale to siê nigdynie udaje.Od³awiaj¹ tylko najmniej kompetentnych spiskowców.Nietrudno bêdzie sprawdziæ, kim byli jej dziadkowie.- Chcia³abyœ wiedzieæ? - zapyta³em.- Czy to dla ciebie wa¿ne?- Nie, to nie jest wa¿ne.To i tak nie zmieni mojego ¿ycia.Nie wiem, czy mnieto w ogóle obchodzi.-I doda³a po d³u¿szej chwi­li: - Kiedyœ zwyk³am o nichœniæ.We œnie przyje¿d¿ali po mnie i zabierali do swojego pa³acu.By³amprawdziw¹ ksiê¿niczk¹.Wys³ali mnie wraz z matk¹, aby nas ukryæ przed wrogami,a po­tem sta³o siê coœ z³ego.Mo¿e zapomnieli, gdzie nas ukryli.Nie wiem.Nigdy nie dowiedzia³am siê, dlaczego nie wrócili.Po pro­stu udawa³a, ¿e kiedyœprzyjad¹.Zwyk³a dzieciêca gra w wyobraŸniê.Ale.- To mo¿e byæ prawda, Jennifer.To by³y bardzo niespokojne czasy.Byæ mo¿e toma³¿eñstwo zaaran¿owano po to, by umieœ­ciæ tw¹ matkê w bezpiecznym miejscu.Jeœli twoi dziadkowie zgi­nêli, byæ mo¿e ojciec jest ostatni¹ osob¹, która wie,kim napraw­dê jesteœ.- ¯artujesz sobie.- Nie.By³em za ma³y, ¿eby dobrze to pamiêtaæ.Jacyœ ludzie próbowali zabiækróla.Nie uda³o im siê.Król oszala³ ze z³oœci.Zginê³a masa ludzi, nawettakich, którzy nie mieli nic wspólne­go ze spiskiem.- Czasem trzeba k³amaæ jakz nut.Nie zaszko­dzi, jeœli bêdzie myœla³a, ¿e jej dziadkowie zginêli jakoniewin­ne ofiary politycznej burzy.Zaœmia³a siê cicho.- Czy to nie by³oby wspania³e? Gdyby mój dzieciêcy sen siê spe³ni³?- Czy dalej ci nie zale¿y?Mog³em dowiedzieæ siê wszystkiego o jej dziadkach nawet nie kiwaj¹c palcem.Wystarczy³o przekartkowaæ kilka starych reje­strów.Warto zadaæ sobie tyletrudu, ¿eby rozjaœniæ jej ¿ycie.- Myœlê, ¿e jednak chcia³abym.- No to siê dowiem.- Ruszy³em znów przed siebie.Pod¹¿y­³a za mn¹, pogr¹¿ona wrozmyœlaniach, nie zwracaj¹c uwagi na to, ¿e znów wszed³em na œcie¿kê upiorców.Doszliœmy prawie do drogi, kiedy siê zorientowa³a, ¿e wci¹¿ oddalamy siê oddomu.Pewnie nawet by tego nie zauwa¿y³a, gdybyœmy wtedy w³aœnie nie weszli wciernie.- Dok¹d idziemy? - W jej g³osie us³ysza³em niemal panikê.W oczach mia³a coœdzikiego.Rozejrza³a siê doko³a, jakby na­gle zbudzi³a siê na terytorium wroga.Nad wzgórzem, gdzie znaj­dowa³ siê cmentarz, widoczne by³y tylko szczyty dachudomu.Gdy dojdziemy do drogi, zniknie nam z oczu.- Œledzê, sk¹d wysz³a ta istota, która przysz³a do domu zesz³ej nocy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •