[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw staję na owym stołku, żeby dosięgnąć garnków, potem na przewróconej do góry dnem dzieży, wreszcie na własnych nogach.Czas mija.Życie w tym odległym majątku płynie spokojnym strumieniem, wzbierając gwałtownie tylko raz do roku, i to raptem na dwa tygodnie, ale wtedy jest zamętu aż nadto: to Wielkie Polowanie na Kuropatwy, gdy towarzystwo zjeżdża z miasta i zwala się nam na głowę.Choć jaśnie państwo uważają, że ich przyjazd jest wyłącznym i jedynym powodem istnienia nas wszystkich razem i każdego z osobna, dorocznym apogeum naszej egzystencji, kiedy to personel, w ich mniemaniu pogrążony we śnie zimowym przez resztę roku, budzi się do życia jak Śpiąca Królewna, gdy zjawia się królewicz, to nam wiedzie się tak dobrze bez nich przez pozostałe jedenaście i pół miesiąca, że przybycie Ich Wielmożności stanowi chroniczne zakłócenie naszej rutyny.Wyciskamy ze siebie siódme poty przez dwa tygodnie, znosząc ich obecność równie niechętnie jak podupadłe ziemiaństwo pobyt płatnych gości, co zaś do haute cuisine, radzę wam o tym zapomnieć: kanapki, kanapki i jeszcze raz kanapki, wszystko, czego żądają, to kanapki.I nigdy, przenigdy żadnego specjalnego zamówienia na suflet, z homara czy nie z homara.Mamusia zawsze coś niecoś zadumana, kiedy nadchodzi Wielkie Polowanie, markotna, roztargniona, i chociaż nikt go nie zamawia, to przecież niezmiennie, rok w rok, bierze się do swojego sufletu: wysyła chłopca od ostrzenia noży nad morze, gotuje homara żywcem we wrzątku, ubija jaja, przygotowuje masę, jakby szykowanie tej potrawy było magicznym rytuałem, mającym przywołać z przeszłości ów wielki znak zapytania: tego, z którego lędźwi pochodzi jej syn, żeby tym razem mogła dobrze się przyjrzeć jego twarzy.A może jest jakiś inny powód.Nigdy się jednak nie wypowiedziała na ten temat ani tak, ani siak.Z upływem czasu potrafiła stworzyć najbardziej puszysty, najsmakowitszy suflet, jaki przyszło kiedykolwiek uświetnić homarowi, nikt jednak nie przybywał, żeby go zjeść, a z kuchennego personelu nikt zjeść go nie miał serca.I tak piętnaście razy z rzędu sufletem nakarmiono kury.Aż pewnego pięknego październikowego dnia, gdy mgła nad wrzosowiskiem unosiła się niczym para nad bulionem, a kuropatwy, niby skazańcy, zjadały ostatni obfity posiłek, matczyne czuwanie zostało wreszcie nagrodzone.Zjeżdżają się goście i oto słyszymy nikłe, nostalgiczne zawodzenie akordeonu, kiedy zamknięty powóz sunie aleją wjazdową, udekorowaną na całej długości girlandami z lys de France.Na tę wieść matka zaczyna się trząść, robi jej się dziwnie, musi przysiąść na marmurowym blacie, na którym rozczynia się ciasto, podczas gdy ja, och ja, szykuję się na spotkanie swego stwórcy, jako że osiągnąłem wiek, w którym chłopak najwięcej rozmyśla o ojcu.Ale co to? Któż wbiega do kuchni po skrzynię z lodem, którego diuk zażądał dla butelek, jakie z sobą przywiózł, jak nie gołowąs w moim wieku, albo i młodszy.I chociaż matka próbuje się czegoś od niego dowiedzieć o tamtym hipotetycznym lokaju, który być może sprawił pewnego razu, iż ręka jej zadrżała i sypnęło się za dużo pieprzu, chłopak twierdzi, że nie rozumie jej wiejskiej mowy, potrząsa głową, swoje niezrozumienie podkreślą mimiką i gestami.Wtedy matka zapłakała po raz trzeci w całym swoim życiu.Pierwszy raz płakała ze wstydu, ponieważ zepsuła potrawę.Następnie płakała z radości, widząc, jak jej syn miesi ciasto.A teraz płacze z powodu nieobecności.Niemniej wysyła chłopca zajmującego się ostrzeniem noży po homara, ponieważ musi odprawić i odprawi jesienny rytuał, choćby tylko jako ostatnią posługę dla pogrzebanej nadziei albo jako stypę.Biorąc zatem sprawy we własne ręce, wykorzystuję najszybszy sposób, windę kredensową na górę, żeby osobiście zasięgnąć języka u diuka co do tego, gdzie może przebywać jego służba.Diuk odpoczywa przed obiadem, racząc się kielichem, przyodzian w aksamitną pikowaną bonżurkę, przypominającą płaszczyki, jakie wkłada się bardzo rasowym psom, nogi w pantoflach (marokinowych) grzeje sobie przed buzującym kominkiem i podśpiewuje piosenki w rodzimym języku.Nigdy nie widziałem grubszego mężczyzny, mógłby mojej mamusi odstąpić kilkanaście czy kilkadziesiąt funtów i nawet nie poczułby różnicy, jest okrągły jak „o” w rotundzie.Jeśli zaskoczyło go nagłe wystąpienie z boazerii tego młodego kucharza, jest zbyt dobrze wychowany, żeby dać to poznać po sobie wzdrygnięciem się czy poruszeniem.Pyta, czym może mi służyć, najgrzeczniej, jak można, a ja w mojej najlepszej kuchennej francuszczyźnie, mojej petit poi de francaise, jąkam:- Le valet de chambre, który towarzyszył waszej wysokości (garni de) wiele już lat temu podczas ostatniej wizyty.- Ach, Jean-Jacques - pomaga mi ochoczo.- Le pauvre - dodaje.Rzuca spode łba ponure spojrzenie.- Une crise de foie.Helas, il est mort.Robię się biały jak cykoria.On, będąc prawdziwym dżentelmenem, ofiarowuje mi pokrzepiający łyk bąbelków, które wiózł ze swoich własnych piwnic, nie ufa przepalonemu smakowi jaśnie pana.Czuję podnoszenie się włosów na piersi, kiedy trunek, odbijając mi się, spływa do żołądka.Zaopatrzony w drugą butelkę, którą diuk dzieli ze mną z ową niewymuszoną demokratyczną uprzejmością, jaka stanowi cechę wszystkich prawdziwych arystokratów, zdaję mu relację z tego, co uważam za okoliczności swojego poczęcia: jak nieboszczyk lokaj zalecał się do matki i zdobył ją, podczas gdy przygotowywała suflet z homara.- Dobrze pamiętam ten suflet - powiada diuk.- Najlepszy, jaki kiedykolwiek jadłem.Przekazałem kucharce wyrazy uznania przez concierge, dodałem tylko radę prawdziwie wymagającego smakosza, żeby następnym razem nie przesadzała z pieprzem.A więc tak wyglądała prawda! Zawistna ochmistrzyni przekazała wiadomość tylko w połowie!Dalej opowiadam wzruszającą historię, jak to odtąd w czasie każdego Wielkiego Polowania matka przygotowuje suflet z homara na (jak uważam) pamiątkę Jean-Jacques'a, po czym wypijamy jeszcze jedną butelkę bąbelków dla uczczenia pamięci zmarłego, aż wreszcie diuk, dając upust uczuciom dowodzącym rzadkiej wrażliwości, odzywa się, roniąc męską łzę:- Powiem ci, chłopcze, co: kiedy twoja maman znowu będzie szykowała dla mnie ów słynny suflet, osobiście, w hołdzie mojemu nieżyjącemu lokajowi, wślizgnę się do kuchni.- O panie - jąkam - wasza wysokość zbyt jest uprzejmy.Natychmiast mknę do kuchni, gdzie znajduję matkę zaczynającą właśnie przygotowywać beszamel.I oto, podczas gdy masło rozpływa się jak serce diuka, kiedy opowiadałem mu jej historię, drzwi otwierają się bezszelestnie i na paluszkach wsuwa się On Sam.Muszę powiedzieć, że trudno byłoby o parę lepiej dopasowaną rozmiarami.Cały batalion kuchenny odwraca głowy z poszanowania dla tej romantycznej chwili, ale ja, architekt wydarzenia, nie mogę się powstrzymać, żeby nie podglądać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •