[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez chwilę zastanawiałem się nad jej słowami.– Odnajdę cię.Miałabyś coś przeciwko temu?– Nie, Jemmy.Chciałabym tego.Może udałoby się nam zacząć wszystko od nowa.– Zaczynanie od początku nie przychodzi tak łatwo – westchnąłem posępnie.– Nigdy już tego nie zapomnimy, Katherine, nigdy.– Przygotowałem się do założenia maski.– Chodź, Joe będzie się o nas niepokoił.Wypłynęliśmy z jaskini i zaczęliśmy mozolną pracę przenoszenia skarbów z kosza, który Rudetsky opuścił do pieczary.Kosz po koszu te przeklęte rzeczy zjeżdżały w dół.Zajęło nam to sporo czasu, ale w końcu pozbyliśmy się wszystkiego.Byliśmy pod wodą przez dwie godziny, ale nie schodziliśmy poniżej dwudziestu metrów, więc czas dekompresji wynosił niecałą godzinę.Joe opuścił wąż, który zwisał obok liny kotwicznej, a my sczepiliśmy dwa zawory na końcu automatów oddechowych przy naszych akwalungach.W ciągu tej godziny Rudetsky dostarczał nam powietrze z dużych butli na tratwie.Nie chcieliśmy używać kompresora, gdyż spowodowałby zbyt wiele hałasu.– Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy w końcu wydostaliśmy się na powierzchnię.– W porządku – odparłem i zakląłem, uderzywszy palcem nogi o butlę z tlenem.– Słuchaj, Joe, wyrzucimy te butle do wody.Mogłyby nasunąć Gattowi różne pomysły, może nawet sam umie nurkować.A tak nic nie zdziała bez butli tlenowych.Stoczyliśmy butle z tratwy, wpadły z pluskiem do cenote i zatonęły.Kiedy dopłynęliśmy do brzegu, byłem już bardzo zmęczony, a jeszcze wiele pozostało do zrobienia.Smith i Fowler wzmocnili barak, lecz możliwości ich nie były zbyt wielkie.Trudno ich za to winić.Nie mieliśmy przecież odpowiednich materiałów.– Gdzie Fallon? – spytałem.– Chyba w swoim baraku.Znalazłem go siedzącego z ponurą miną za biurkiem.Odwrócił się, gdy zamknąłem drzwi.– Jemmy! – powiedział z rozpaczą.– Ale wpadliśmy! Ale strasznie wpadliśmy!– Drink dobrze ci zrobi.– Zdjąłem z półki butelkę i dwie szklanki.Nalałem do nich po kilka kieliszków czegoś mocnego i jedną z nich podsunąłem Fallonowi.– To nie twoja wina.– Oczywiście, że moja – przerwał mi szorstko.– Nie potraktowałem Gatta wystarczająco poważnie.Ale kto by pomyślał, że taki rozbój może się zdarzyć w dwudziestym wieku?– Sam kiedyś powiedziałeś, że Quintana Roo nie znajduje się w samym centrum cywilizowanego świata.– Wypiłem łyk whisky i poczułem ciepło w gardle.– Te ziemie tkwią jeszcze w osiemnastym wieku.– Przesłałem wiadomość przez chłopców, którzy wyjechali.Listy do władz w México City o tym, co tutaj znaleźliśmy.– Nagle zaniepokoił się.– Chyba nie spotkało ich nic złego ze strony Gatta?– Nie sądzę.Trudno, żeby we wszystko się wdawał, bo władze mogłyby się zorientować, że coś nie jest w porządku.– Powinienem był to zrobić wcześniej – powiedział Fallon z żalem.– Departament Starożytności uwielbia sprawować nadzór nad wykopaliskami.To miejsce zaroi się od urzędników, gdy tylko rozejdzie się wiadomość.– Posłał mi wymuszony uśmiech.– Dlatego właśnie nie zawiadamiałem ich wcześniej, przez jakiś czas chciałem mieć to wszystko dla siebie.Boże, jakim byłem głupcem!Nie starałem się go oszczędzać.– Pat Harris wielokrotnie cię ostrzegał.Dlaczego, do diabła, nie reagowałeś na to?– Byłem samolubny – przyznał.Popatrzył mi prosto w oczy.– Zwyczajnie samolubny.Chciałem tu zostać, póki jeszcze mogłem, dopóki miałem czas.Tak mało mam już czasu, Jemmy.– Wrócisz w przyszłym sezonie – powiedziałem i pociągnąłem trochę whisky.– Nie – pokręcił głową – już nigdy tu nie wrócę.Ktoś inny to przejmie, ktoś młodszy.To mógłby być Paul, gdyby nie był tak nierozważny i niecierpliwy.– Do czego zmierzasz? – Odstawiłem szklankę.Posłał mi zmęczony uśmiech.– Umrę w ciągu trzech miesięcy, Jemmy.Powiedzieli mi o tym tuż przed wyjazdem z Mexico City.Wtedy dawali mi sześć miesięcy.– Rozparł się na krześle.– Lekarze nie chcieli, żebym jechał na tę wyprawę, wiesz, jak to z nimi jest.Zrobiłem to wbrew ich opinii, ale jestem z tego zadowolony.A teraz wrócę do Mexico City i pójdę do szpitala, by umrzeć.– Co to jest?– Stary wróg.Rak.W ciszy baraku słowo to padło ciężko jak ołów.Umilkłem zakłopotany.Wyjaśniło się wreszcie, dlaczego tak często stawał się jakby nieobecny duchem, jaki był powód uporczywego dążenia, by doprowadzić do końca zamierzoną pracę, dlaczego skupił się na osiągnięciu tego jednego celu bez oglądania się na inne sprawy.Chciał przed śmiercią przeprowadzić swoje ostatnie wykopaliska i cel ten osiągnął.– Przepraszam – szepnąłem po chwili.– Ty przepraszasz! – parsknął.– Przepraszasz mnie! Ale jeśli nie mylisz się co do Gatta, to chyba nie dożyję tego, by umrzeć w szpitalu, tak zresztą jak i wszyscy pozostali tutaj.To ja ciebie przepraszam, Jemmy, że cię w to wciągnąłem.Ciebie i innych.Lecz przeprosiny niczego nie załatwiają, prawda? Jaki pożytek z powiedzenia trupowi „przepraszam”?– Uspokój się.Zamilkł przygnębiony.Po chwili zapytał:– Jak sądzisz, kiedy Gatt zaatakuje?– Nie mam pojęcia, ale pewnie niedługo wykona jakiś ruch.– Dopiłem whisky.– Lepiej się trochę prześpij.– Wiedziałem, że Fallon nie wziął sobie do serca mojej propozycji, ale nic nie powiedział, więc wyszedłem.Rudetsky miał jednak kilka własnych pomysłów.Wpadłem na niego w ciemności, gdy rozwijał zwój drutu.Zaklął siarczyście i powiedział:– Przepraszam cię, ale nerwy trochę mnie zawodzą.– Co robisz?– Jeżeli te dranie zaatakują, będą się mogli ukryć za tymi dwoma barakami.Wziąłem więc tyle nitrogliceryny, ile udało mi się znaleźć, i założyłem ją.Teraz przeciągam drut do detonatora w naszym baraku.Nie będą mieli żadnej osłony, jeśli tylko zdążę to zrobić.– Nie wysadzaj jeszcze tych baraków – powiedziałem.– Lepiej wypadnie to jako niespodzianka.Zaczekajmy, aż wysadzenie ich stanie się konieczne.– Zaskakujesz mnie – mlasnął językiem.– To doprawdy paskudny kawał.– Tam, w lesie, wziąłem kilka lekcji.– Pomogłem mu rozwinąć drut i zamaskowaliśmy go na tyle, na ile się dało.Rudetsky zamocował końcówki jednego kompletu drutów do zacisków detonatora i poklepał jego ściankę z zadowoleniem.– Wkrótce będzie świtać – zauważyłem.Podszedł do okna i spojrzał w niebo.– Jest sporo chmur
[ Pobierz całość w formacie PDF ]