[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem ci ja, że będziecie musieli też się nadręczyć niemało, nim skarb wam zapisany odnajdziecie.Nie masz atoli na całym świecie takiej zagadki, której by spryt człowieczy nie rozwiązał.Pan Staszyc.nie mieszkając, od razu by wszystko spenetrował, bo mądrej głowie dość dwie słowie.Czemuż tedy za pół wieku nie ma się znaleźć pośród was jeden chociażby tak obrotny, co też od razu przejrzy: co i jak? Niech tylko do Ducha św.się pomodli, a potem jak należy pomyśli.Ja musiałem chować, a wy szukajcie! Szukajcie, a znajdziecie.Gdyby czas był zwyczajny, a nie gotował się jak ukrop w garnku, i gdyby mnie dobrzy i zacni otaczali ludzie.zakopałbym w ziemi albo w ścianie zamurował i nie byłoby kłopotu, a tak kłopot być musi, i to nie lada, za co was, potomkowie mili, z serca o przebaczenie proszę…– Masz babo placek! – zaśmiała się nerwowo panna Katarzyna.Pan Wojciech począł znowu trzeć czoło i rzekł ciężkim głosem:– Ani w ziemi, ani w murze… To już coś!Ale gdzie, ale gdzie?– Może na księżycu! – odpowiedziała, udając wesołość.– Nie znamy jednak zagadki.Czytaj, Ralfie!– Już mi w gardle zaschło, ale cóż robić?Do końca niedaleko… Proszę o ciszę!„…Noc dobrą przynosi radę, więc wiele strawiłem nocy, potężnie rozmyślając i wszystkie możliwe rozpatrując kryjówki.Wreszcie mi przyszło do głowy, aby skarb ÓW znaczny zawierzyć uczciwości przyjacielskiej i uczciwości tak wielkiej, że nigdy tajemnicy nie zdradzi.Mało jest takich przyjaciół na tym pełnym przewrotności świecie, ja jednakoż wiernego przyjaciela znalazłem i skarb powierzyłem jemu….”– Szalony.na Boga, szalony! – zawołał z przerażeniem pan Wojciech.– Jakże to?Strzegł tajemnicy jak oka w głowie, a ni stąd, ni zowąd oddaje się w obce ręce! Jakże to być może?– A skąd ja mam o tym wiedzieć? – odparła panna Katarzyna, do której pan Wojciech zwrócił się z pytaniem.– Kończ, chłopcze, bo poszalejemy!„…Oznajmiam wam, wnuki moje i prawnuki, że wasz majątek, wasz dostatek, waszą złotą fortunę oddałem na przechowanie imci panu Żubrowskiemu…– Przecie on musiał umrzeć przed stu laty! – wołał zdławionym głosem pan Wojciech.– Wściec się można!„…panu Żubrowskiemu.Ten ci jest, który żadnej nie dopuści się zdrady, skarb pilnie przechowa i odda wam bez uszczerbku.A ojciec bernardyn może szukać wiatru w polu i śladu ptasiego w powietrzu.Imć pan Żubrowski, do którego z życzliwości wielkiej miodem przed chwilą przepijałem, chociaż on sam do mocnych trunków abominację czuje, umie milczeć jak zaklęty.jak gdyby mu język ucięło.Pewny go jestem jak samego siebie, bo w domu moim od lat przebywa, a nigdy się nie zdarzyło, aby niepotrzebne wypuścił z gęby słowo.Będzie milczał ac cadaver.Za pół wieku dopiero przemówi.i to do was tylko, i skarb mój wam odda.Ukryje go wedle moich wskazań.Gdyby przed terminem zemrzeć miał, czego nie myślę, bo zdrowie ma żelazne, a że to młokos jeszcze, przeto pewnie dożyje.Wrzący to zawalidroga i gwałtownik, więc skarbu wydrzeć sobie nie da, a chytry przy tym i czujny! Jego to śladów szukać musicie i jego samego, bo on jeden po śmierci mojej będzie wiedział o wszystkim: gdzie, co i jak.Znajdziecie go niechybnie.i jego, i skarb!Używajcie go w zdrowiu, czasem pradziada mile wspomniawszy, co nie żałował trudu, aby wnukowie szczęścia w obfitości zażywać mogli.Bogu Najwyższemu was polecam i piszę się ręką własną.Apolinary Mościrzecki – rejent.Ktoś wywrócił krzesło.Spojrzeli wszyscy z przestrachem: to aptekarz podniósł się z takim impetem.Zaczął się śmiać, jak gdyby mu się przydarzyło coś niezmiernie wesołego.– To pisał wariat! – krzyknął donośnie.–To pisał straszliwy wariat! Moje uszanowanie państwu! Ha, ha! Moje uszanowanie! Szukajcie a znajdziecie… Ja już znalazłem! Ukłony dla pana Żubrowskiego! Ha.ha, ha.Kopnął zagradzające mu drogę krzesło, posłał wszystkim ręką pozdrowienie i wybiegł wciąż się rozgłośnie śmiejąc.Wszyscy jakby zdrętwieli.Panna Katarzyna, niepewnie uśmiechnięta, wzruszyła ramionami.Dziurawiec patrzył jednym okiem w drzwi a drugim w kurzy szkielet, który dojrzał pod stołem.Pan Wojciech miał na obliczu bladą rozpacz, która zaczynała przybierać odcień lekko zielony.Nagle nie krzyknął, lecz ryknął.– Krwi! Krwi!– Przestraszył pan dziecko – zawołała, hamując go w gniewie, panna Katarzyna.– Zosiu, zabierz stąd Maciusia.bo pan Mościrzecki będzie wylewał jakąś krew.Czyjejże to krwi tak pan łaknie?Pan Wojciech wskazał ręką Dziurawca.– Jego krwi! – krzyczał donośnie.– Ten człowiek mnie zrujnował.Jego krwi!– Słyszałam – z kamiennym spokojem mówiła ona – że sok dziurawca bardzo pomaga na chorą wątrobę, wątpię jednak o tym, by krew pana Dziurawca mogła panu pomóc na wzburzoną żółć.W jakiż to sposób ten człowiek pana zrujnował? Czy pan jest małym, niedoświadczonym dzieckiem, czy pan nie wiedział, co pan robi? Myślał pan, że pan kleci świetny interes i wystrychnie pan wszystkich na dudków.Niech pan tak morderczo na mnie nie patrzy, bo ja się nawet diabła nie boję.Za pozwoleniem, proszę nie przerywać! Więc czego pan chce od uczciwego człowieka? Powiedział, że przeczuwa miliony, i wcale się nie pomylił, bo rejent pisze o milionach.A że ich trzeba dopiero szukać, bo nieboszczykowi ubrdały się zagadki i tajemnice, to nie jest winą pana Dziurawca, który chciał jak najlepiej i dla pana, i – śmiem przypuszczać.że i dla nas.– Oh.pani dobrodziejko! – jęknął rozrzewniony Dziurawiec.– Tak, tak, istotnie tak chciałem…– Pan też niech mi nie przerywa! Otóż majątek gdzieś jest, tylko nie wiadomo gdzie, i trzeba go szukać.– A kto go będzie szukać? Czy ja? – podnieconym głosem wrzał pan Wojciech.– Pan nie, bo pan nie może.My uczynimy to wspólnymi siłami.– Kto to „my”?– Myślę, że ja i chłopcy.Pod warunkiem oczywiście, że nas pan nie wygna z tego zapowietrzonego domu i że nie będzie pan chciał mordować uczciwych ludzi.Słowa jej toczyły się jak dudniące głazy i widać było, że srogi, rozpłomieniony, przerażony, zrozpaczony, rozżarty, roztrzęsiony, rozbity pan Mościrzecki ugiął się i skurczył.– Obrabowaliście mnie! – jęknął głucho.Jestem zrujnowany… Aptekarz uciekł.– Co takiego? Myśmy obrabowali pana? To pan chciał nas obrabować, ale się pan przeliczył! Co ty, dziewczyno? – zwróciła się nagle do panny Janiny, która nerwowym ruchem wydobyła z torebki spore zawiniątko i rzuciła je na stół.– Oddaję panu pańskie pieniądze! – mówiła na wpół płacząc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]