[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Około południa zaszedł do jakiejś wsi i przybliżył się do pierwszej chałupy, gdziezobaczył drzwi otwarte i całą rodzinę obiadującą w sieni.Stanął opodal, ale tak, bygo dostrzeżono.— Cóż to za dziecko? — spytał gospodarz.— Widzi mi się Bartków Pietrek ze Szydła.— Ale gdzie… zabaczyliście, matusiu, co Pietrek na nóżkę słaby, a ten prościuśkijak świeczka — zawołało któreś z dzieci.— Najlepiej zapytaj, kiejś ciekawy.— Hej, chłopak, czego tu chcesz?— Wody mi dajcie, straśnie mi się pić chce — odpowiedział Wawrzuś, całującgospodynię w rękę.— A jeść nie? — spytała, ujęta pokornym zachowaniem się dziecka.— Bóg zapłać, mam jesce kawał chleba, co mi Grzegorzowa dali.— No, sam chleb to prawie na Wielki Piątek; zjedzże krupniku razem z nami,na zdrowie ci.Baba podała mu łyżkę, siadł na progu przy jej córeczce i nabrał z miski krupnikuuczciwie omaszczonego wędzonką.— A cóż to za jedna ta Grzegorzowa, co ci dała chleb? — spytał gospodarz.Wawrzuś nastraszył się.Jak się przyzna, gotowi go wiłom¹⁹⁸ oddać, stary zabije na śmierć…— To moja chrzestna matka; byłem u niej dwa tygodnie.— A teraz gdzie?— Wracam do domu, do Poręby.— Każ¹⁹⁹ ta Poręba? daleko? Może aż pod Krakowem?— Juści ze ta — odrzekł Wawrzuś, rad, że mu się odpowiedź tak sama nasunęła.Nie wiedział, co znaczy Kraków, tego wyrazu, jako żył, jeszcze nie słyszał.— Takiś malućki, jeszcze pobłądzisz?— Nijak nie pobłądzę; znam drogę, bom już nieraz do chrzestnej matki chodził.— „E… lepiej umykać dalej — pomyślał — jak zacną rozpytywać, jesce sie z cymwygadam i będzie bieda”.Wstał, podziękował chłopu i babie, pochwalił Pana Jezusa — i za drzwi.— Czekaj no, dziecko, czekaj, straszne dale do tej Poręby… ani jutro na południenie zajdziesz; a jakbyś na nielitościwych trafił, naści sera i szperki²⁰⁰ w szmateczce; opędzisz głód, zanim do matusi zajdziesz.A może ty nie masz matusi?— Oj mam! A dobra… taka jak wy, a moze jesce lepsa.Poszedł.¹⁹⁵ i o (gw.) — tylko.¹⁹⁶ co(gw.) — żeby.¹⁹⁷(daw.) — przecież.¹⁹⁸ iła — błazen, komik cyrkowy, klown, akrobata.¹⁹⁹ każ (gw.) — gdzież.²⁰⁰ s erka — słonina.Historia żółtej ciżemki„Ano, tylem się dowiedział, co Poręba daleko, aze pod jakimsi Krakowem, i niezajdę, az pojutro z południa.Dobre i to; nie będzie mi się snęło iść, kiej wiem pokąd.A ten Kraków, to moze dąb jaki stary abo góra wielka; ale ze o nim w domu nikady²⁰¹nie gadali?… Ino cy dobrze idę? Tyle ściezków²⁰² na wsyćkie strony, a gościniec tez się cęsto dzieli.A nuz pobałamucę? Ludzi pytać — źle, nie pytać — jesce gorzej”.Idzie, idzie, ku zachodowi instynktownie się zwraca, bo wciąż pamięta, że w Po-rębie słońce do boru i do rzeki zaglądało przed zachodem.Że wschodząc, świeciłoku rzece z drugiej strony, a w południe przeglądało się w wodzie z góry, o tym niemyśli; ku zachodowi dąży.Popasał już ze dwa razy i przespał się z godzinkę, z dalekawieś dostrzega.„Ot, znowu trza iść między ludzi.Wiecór zapada, może pozwoli kto przespać siękaj na słomie”.Wszedł w długą, prostą ulicę, po lewej stronie domy drewniane, strzechą kry-te, gdzieniegdzie chałupy z chrustu gliną grubo obrzucone; po prawej same stodołyi stajnie.— Jak się ta wieś nazywa? — spytał chłopca pędzącego gęsi do domu.— Pisary — odpowiedział pastuszek, machnął prętem i zaśpiewał znaną do dniadzisiejszego w okolicach Krakowa gęsią pobudkę: „O lala haaa! O lala haaa!”„Pisary… cóż po nich… ano, trza się kaj zaprosić na noc.Cosi gra… muzykahucna… o matko… a może to oni?”Wsunął się do jakiejś nie domkniętej stodoły, przycupnął za drzwiami, straszniesię boi, że wiły skądś wylezą, porwą go i zabiją.Ściemniło się zupełnie, już by się dawno powinno skończyć przedstawienie, a tucoś gra, gra ciągle.Słychać buczenie grube i pisk niby trąbki; pierwszy strach prze-minął, Wawrzuś przysłuchuje się muzyce.„E… głupi ja, głupi… ady to inse granie, nie nase!”Noc ciemniusieńka, tak jak wczoraj, można śmiało wyjść z kryjówki, nikt sięnie zadziwi, że jakieś dziecko idzie przez wieś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]