[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powsta³ozbiegowisko, ros³o szybko i wkrótce przyby³o na stacjê; wœród zgromadzenia dwajludzie nieœli trupa.By³ to trup dozorcy mostowego, zupe³nie ju¿ zastyg³y.Dozorca zamordowany by³ uderzeniem pugina³u w samo serce.Mordercy chcielizapewne przez odci¹gniêcie jego cia³a daleko od Camden-Bridge utrudniæposzukiwania policji w pierwszej chwili.Odkrycie to usprawiedliwia³o w zupe³noœci w¹tpliwoœæ oficera.Dzicy nie braliudzia³u w tej zbrodni.- Ci, którzy zadali ten cios - mówi³ doœwiadczony oficer - s¹ to ludzie, którzymieli ju¿ do czynienia z tem niewielkiem narzêdziem.To mówi¹c, pokaza³ parê "darbies", czyli rodzaj kajdanków na rêce, zrobionych zpodwójnych ogniw ¿elaznych, opatrzonych zamkiem.- Wkrótce spodziewam siê - mówi³ dalej - ¿e bêdê mia³ przyjemnoœæ ofiarowaniaim tej bransolety na podarunek noworoczny.- Przypuszczasz pan wiêc?.- ¯e to zrobili ludzie, którzy darmo odbyli podró¿ na okrêtach jej królewskiejmoœci.- Co, kryminaliœci, skazani na wygnanie? - krzykn¹³ Paganel, który zrozumia³ têprzenoœniê, u¿ywan¹ w osadach australijskich.- S¹dzi³em - odezwa³ siê Glenarvan - ¿e im nie wolno przebywaæ w prowincjiWiktorji.- Ech! - odpowiedzia³ oficer - oni sobie sami pozwalaj¹.Potrafi¹ umkn¹æniekiedy z pod stra¿y i, jeœli siê nie mylê, to ci, o których myœlê, przybylitu wprost z Perth.Powróc¹ tam, wierzciemi, panowie.Pan Mitchell gestem potwierdza³ s³owa oficera policji.W tej chwili wózpodró¿ny zbli¿a³ siê do linji kolejowej.Glenarvan chcia³ kobietom oszczêdziæokropnego widoku, po¿egna³ wiêc poœpiesznie naczelnika g³Ã³wnego osady i da³znak swym towarzyszom, aby poszli za nim.- Niema powodu - mówi³ - do przerywania naszej podró¿y.Za zbli¿eniem siê do wozu, Glenarvan w krótkoœci opowiedzia³ ¿onie wypadek nakolei ¿elaznej, nie wspominaj¹c o zbrodni, która by³a powodem tegonieszczêœcia; nie wspomnia³ równie¿ o obecnoœci w tym kraju z³oczyñcówdeportowanych, zachowujqc sobie uwiadomienie o tem Ayrtona, lecz na osobnoœci.Potem orszak podró¿ny przejecha³ przez tor o kilkaset s¹¿ni powy¿ej mostu,zwracaj¹c siê, jak zwykle, w kierunku wschodnim.XXXIX.NAGRODA ZA GEOGRAFJÊ Na widnokrêgu rysowa³ siê profil kilku pod³u¿nychpagórków, okalaj¹cych p³aszczyznê, o dwie mile od drogi ¿elaznej oddalon¹.Wózwjecha³ w ciasne i nierówne w¹wozy, które przytyka³y do œlicznej okolicy,zape³nionej drzewami, rosn¹cemi tam z bujnoœci¹ podzwrotnikow¹; drzewa te nietworzy³y lasu, lecz rozrzucone by³y w kêpach od osobnionych.Pomiêdzy nieminajbardziej zadziwiaj¹ce by³y kazuaryny o pniu grubym i rozsiad³ym, jak u dêba,maj¹ce p¹czki tak wonne, jak na akacji, a liœcie ostre i zielonawe jak ig³ysosny.Z ga³êŸmi ich miesza³y siê wierzcho³ki ciekawego krzewu "Banksialatifolia", odznaczaj¹cego siê wytworn¹ wysmuk³oœci¹.Wielkie krzewy o zwis³ychga³êziach tworzy³y w tym g¹szczu jakby masê wody zielonej, przelewaj¹cej siê znaczyñ zbyt pe³nych.Oko b³¹ka³o siê wœród tych cudów natury i nie wiedzia³o,co wprzód podziwiaæ.Orszak przystan¹³ na chwilê.Na rozkaz lady Heleny, Ayrton zatrzyma³ swójzaprzêg.Ko³a wozu przesta³y skrzypieæ po piasku kwarcowym.D³ugie kobiercezielonoœci rozci¹ga³y siê pod grupami drzew.Tylko niewielkie wzdêcia gruntu,jeszcze widoczne, a ci¹gn¹ce siê linjami regularnemi, dzieli³y tê przestrzeñzielon¹ na pola jakby ogromnej szachownicy.Paganel domyœli³ siê odrazu, co znaczy ta zielona samotnia, tak poetycznienadaj¹ca siê na odpoczynek wieczny.Pozna³ te kwadraty pogrzebowe, którychostatnie ju¿ œlady okrywa³a trawa, a które podró¿nicy rzadko spotykaj¹ na ziemiaustralijskiej.- Oto gaj œmierci! - rzek³ do swych towarzyszów.I rzeczywiœcie, by³ to cmentarz krajowy, ale wygl¹da³ tak œwie¿y, tak by³ocieniony, tak urozmaicony weso³em ptactwa lataniem, ¿e nie budzi³ ¿adnychsmêtnych myœli.Mo¿naby go wzi¹æ raczej za jeden z ogrodów Edenu wtedy, gdyœmieræ jeszcze nie zjawi³a siê na ziemi; zdawa³ siê byæ przeznaczony dla¿ywych.Lecz te groby, które dzicy z takiem pielêgnowali staraniem, znika³y ju¿pod zielonoœci¹.Zdobywcy wygnali Australijczyka daleko od ziemi, w którejspoczywa³y zw³oki jego przodków, a kolonizacja mia³a wkrótce te pola œmiercizamieniæ na pastwiska dla licznych stad byd³a.Po niejednym ju¿ takim gruncie,kryj¹cym ca³e pokolenia w swem ³onie, st¹pa³a dziœ noga obojêtnego podró¿nika,niedomyœlaj¹cego siê œwiêtoœci tego miejsca.Tymczasem Paganel z Robertem, wyprzedzaj¹c towarzyszów, przebiegali krótkiecieniste aleje.Rozmawiali oni wci¹¿, ucz¹c siê nawzajem - bo geografutrzymywa³, ¿e zyskiwa³ niema³o z tych gawêd.Zaledwie ujechali æwieræ mili,gdy lord Glenarvan spostrzeg³, jak zatrzymali siê nagle, potem zsiedli z koni,a nareszcie pochylili siê ku ziemi, jakby badaj¹c przedmiot jakiœ bardzociekawy.Ayrton popêdzi³ zaprz¹g i wóz wnet dotar³ do miejsca, na którem stali Paganel iRobert.Przyczyn¹ ich zatrzymania siê i podziwienia by³ ma³y krajowiec,ch³opczyna oœmioletni, przybrany w suknie europejskie, spokojnie œpi¹cy podcieniem wspania³ej banksji.Pochodzenie dziecka widoczne by³o zcharakterystycznych rysów jego rasy: w³osy kêdzierzawe, cera prawie czarna, nossp³aszczony, szerokie wargi i niezwyk³a d³ugoœæ r¹k œwiadczy³y, ¿e nale¿y dokrajowców, od których jednak wyró¿nia³ siê bystr¹ i pojêtn¹ fizjognomj¹; znaæby³o, ¿e wychowanie podnios³o ju¿ i uszlachetni³o tê dzik¹ latoroœl.Zaciekawiona lady Helena wysiad³a co prêdzej i wkrótce towarzystwo ca³eotoczy³o œpi¹ccgo malca.- Biedne dzieciê - zawo³a³a Marja Grant - zapewne zab³¹dzi³o w tej pustyni.- S¹dzê - rzek³a lady Helena - ¿e musia³o przyjœæ z bardzo daleka, dlaodwiedzenia tego gaju œmierci.Tu zapewne spoczywaj¹ci, których kocha.- Ale nie mo¿na go tak zostawiæ - mówi³ Robert.- on jest sam!.a mo¿e.W tej chwili ch³opczyna œpi¹cy przewróci³ siê na drugi bok,a wszyscy ujrzelizdziwieni na jego plecach kartê z nastêpuj¹cym napisem: Toliné To be conductedto Echuca Care of Jeffries Smith railway porter.Prepaid.23 - Otó¿ to Anglicy! - zawo³a³ Paganel.- Ekspedjuj¹ dziecko, jak pakêtowarów, przylepiaj¹c nañ adres! Mówiono mi ju¿ o tem, ale wierzyæ niechcia³em.- Biedny malec! - rzek³a lady Helena.- Musia³ byæ w tym poci¹gu, którywykolei³ siê pod Camden-Bridge.Mo¿e tam jego rodzice zginêli i on sam pozosta³na œwiecie.- Przeciwnie, pani - wtr¹ci³ John Mangles - ten adres wskazuje, ¿e sampodró¿owa³.- Budzi siê! - zawo³a³a Marja Grant.W rzeczy samej dzieciê zbudzi³o siê; otworzy³o zwolna oczy i zamknê³o je zaraz,bo je razi³ mocny blask dzienny.Lady Helena wziê³a je za rêkê.Ch³opczynapowsta³, rzuci³ wzrok zdziwiony na grono podró¿nych; rysy jego w pierwszejchwili wyra¿a³y obawê, ale uspokoi³ siê rych³o na widok lady Glenarvan.- Czy rozumiesz po angielsku? - spyta³a m³oda kobieta.- Rozumiem i mówiê - odpowiedzia³ ch³opiec anglelszczyzn¹ doœæ dobr¹, choæmocno akcentowan¹; mówi³ jak Francuzi, u¿ywaj¹cy jêzyka trzech Królestwzjednoczonych.- Jak siê nazywasz? - spyta³a lady Helena.- Toliné - odpowiedzia³ ma³y krajowiec.- Ach, Toline! - zawo³a³ Paganel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]