[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy już gasł, zawsze oświadczał, że teraz musi już iść do domu, ale wróci, kiedy tylko Tommy będzie chciał, i wtedy chłopczyk mówił mu pa-pa i machał na do widzenia.We wspomnieniach wydawało mu się, że siedział tak latami, obserwując z fascynacją skaczący na wszystkie strony ogieniek.Ojciec rzucił niedopałek na podłogę, starannie go rozdeptał i wyszedł.Wkrótce potem trzasnęły także frontowe drzwi, ale Tommy najpierw policzył do pięciuset i dopiero wtedy odważył się wyślizgnąć ze swojej kryjówki i zejść na dół.Był zlany potem, jakby cały ten czas biegł i drżał na całym ciele.Po tym wszystkim po prostu nie czuł się zdolny do tego, żeby zostać w domu.Wstąpił na chwilę do łazienki, by wytrzeć mokre czoło gościnnym ręcznikiem, po czym włożył palto i wyszedł na zewnątrz.W niesamowicie zimnym powietrzu wydobywająca się z ust para układała się w wymyślne, skomplikowane wzory.Jej część osiadała mu na wargach i brodzie, zamarzając w lodową skorupę.Jak na tę porę roku było nie tylko niezwykle zimno, ale nasuwały się wręcz podejrzenia o jakąś nadnaturalną interwencję.Nawet w radiu mówili o tym, że meteorolodzy są zdumieni i zaskoczeni zupełnie nie-.naturalnym napływem fali arktycznego powietrza, która ogarnęła już większą część kraju.Tommy szedł ścieżką prowadzącą obok dawnego wysypiska śmieci do zakładu oczyszczania i wzbogacania koki; po obu jej stronach rozciągały się płytkie błota, teraz skute świeżym, mlecznobiałym lodem.Stąpał po cienkich taflach, trzeszczących alarmująco pod jego ciężarem i pękających pajęczą siecią splątanych linii, ale żadna z nich nie załamała się zupełnie i nie wpadł do lodowatej wody.Dokoła panowała zupełna cisza.Przedostał się przez błota na drugą stronę, skąd dwa wielkie zbiorniki na kokę wyglądały jak nieduże, metalowe cylindry.Znajdował się na ziemi niczyjej - nie było już tu co prawda lasu, ale też nie wkroczył jeszcze przemysł.Tu i ówdzie walały się wraki porzuconych samochodów z powybijanymi szybami i wyrwanymi częściowo z zawiasów drzwiami, zwisającymi smutno po obu stronach niczym połamane skrzydła.Chociaż słońce było - już wysoko na niebie, na wszystkim błyszczała gruba warstwa szronu.Nad tym smutnym krajobrazem dominowało przypominające kształtem jajo wzgórze - drumlin*[* Elipsoidalny, niewysoki pagórek pochodzenia lodowcowego (przyp.tłum.).], pozostawiony tu przez cofające się lody.Było to jedno z Miejsc, więc Tommy usiadł mniej więcej w połowie zbocza i czekał.Dzisiaj już kilka razy słyszał z daleka Inny Ludek, ale nikogo nie widział.W ich dzisiejszym niepokoju wyczuwał niecierpliwość i oczekiwanie, zupełnie niepodobne do podnieconej, środowej krzątaniny; dzisiaj najwyraźniej na coś czekali, na coś, o czym wiedzieli, że na pewno nastąpi.Tommy czekał prawie godzinę, ale Thant nie przyszedł.Przygnębiło go to znacznie bardziej niż za pierwszym razem.Przecież świat Innego Ludku znajdował się tak blisko, tutaj, a jednocześnie nie tutaj.Tommy’emu wydawało się czasem, że dostrzega rzeczy tak, jak czyni to Inny Ludek: na znajomy świat nasuwało się coś nieprawdopodobnie obcego i niezrozumiałego, jakby jakaś błona przesłaniająca rzeczywistość, a potem w ułamku sekundy ta obcość stawała się kojąca i zrozumiała, natomiast poprzedni, zwyczajny świat wydawał się dziwny, wręcz surrealistyczny.Działo się tak nieraz wtedy, kiedy czekał w którymś z Miejsc, i wtedy wynurzał się i zagłębiał to w jeden, to drugi sposób postrzegania świata, niczym nurek schodzący na chwilę pod wodę, a potem znowu wystawiający głowę na powierzchnię.Tym razem również doświadczył tego uczucia.Znajdował się właśnie „pod powierzchnią”, kiedy światem Innego Ludku wstrząsnął wybuch gwałtownej radości, erupcja niepohamowanego, ogromnego szczęścia.Tommy wyrwał się na powierzchnię, do szarego nieba, chmur i smętnego krajobrazu, ale nawet wtedy słyszał dziki, radosny, narastający krzyk.Zdawało się, że całe Miejsce bierze udział w tej niezwykłej radości.Poczuł nagle ogromny strach i pobiegł czym prędzej do domu.Telefon znowu dzwonił.Tommy zatrzymał się na zewnątrz i patrzył, jak na tle firanek porusza się sylwetka matki; wróciła już z zakupów.Dzwonek urwał się w połowie: podniosła słuchawkę.Czując się, jakby ktoś nagle włożył mu na barki wyładowany ołowiem worek, Tommy usiadł na schodkach.Siedział tam długo, nie myśląc zupełnie o niczym, a potem wstał, otworzył drzwi i wszedł do środka.Matka siedziała w dużym pokoju i płakała.Tommy stanął i przyjrzał się jej: była skulona, załamana, a jej płacz brzmiał zupełnie beznadziejnie i bezradnie.Ale to nie było nic nowego - odkąd Tommy pamiętał, matka zawsze sprawiała wrażenie załamanej i bezradnej.Jej pierwsza i ostatnia zarazem porażka, zrezygnowanie z samej siebie miało miejsce bardzo dawno temu, może nawet jeszcze przed urodzeniem Tommy’ego.Miażdżona duchowo przez znacznie silniejszą osobowość swego męża, straciła wreszcie ostatnie cechy człowieczeństwa, zamieniając się w wiecznie roztrzęsioną galaretę.Zgodziła się na o jeden kompromis za wiele - ze sobą, z mężem, ze zbyt skomplikowanym światem - aż wreszcie straciła zupełnie swoją niezależność.I wtedy przekonała się, że tak jest lepiej.Jakże łatwo było poddać się, zrezygnować z forsowania własnego zdania, zgodzić się z opinią męża, że jest głupia i do niczego.Tommy niemal zawsze widział ją płaczącą lub załamującą dłonie; przesuwające się lata ścierały ją niczym młyńskie kamienie, aż wreszcie starły ją niemal zupełnie.Jej płacz brzmiał cienko i słabo, nie miał dość siły, by odbić się od nasyconych płynącymi ciągle łzami ścian
[ Pobierz całość w formacie PDF ]