[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jaime pracowa³ prawie ca³¹ noc i osiódmej rano mia³ za sob¹ tylko dwie godziny snu.Zbudzi³ go dzwonek telefonu ijakaœ sekretarka nieco zaniepokojonym g³osem ostatecznie wyrwa³a go ze snu.Dzwoniono z Pa³acu, by poinformowaæ go, ¿e ma jak najszybciej przyjechaæ dogabinetu towarzysza Prezydenta, nie, towarzysz Prezydent nie jest chory, nie,ona nie wie, o co chodzi, kazano jej zadzwoniæ do wszystkich lekarzyprezydenckich.Jaime ubra³ siê jak somnambulik i wzi¹³ samochód, zadowolony, ¿ez racji swojego zawodu ma raz w tygodniu prawo do przydzia³u benzyny, bo gdybynie to, musia³by udaæ siê do œródmieœcia rowerem.Przyjecha³ do pa³acu o ósmeji zdziwi³ siê na widok pustego placu i du¿ego oddzia³u ¿o³nierzy u bramsiedziby rz¹du - wszyscy byli w mundurach polowych i he³mach i mieli w rêkachbroñ.Jaime zaparkowa³ na pustym placu nie bacz¹c na to, ¿e ¿o³nierze dawali mugestami do zrozumienia, i¿ ma siê nie zatrzymywaæ.Wysiad³ i natychmiastotoczyli go, wycelowuj¹c weñ broñ.- O co chodzi, towarzysze? Wojna z Chiñczykami? - zapyta³ uœmiechniêty Jaime.- Proszê odjechaæ, tu nie mo¿na siê zatrzymywaæ! Ruch uliczny jest przerwany! -rzek³ rozkazuj¹cym tonem oficer.- Przykro mi, ale otrzyma³em wezwanie z kancelarii prezydenckiej - oœwiadczy³Jaime, pokazuj¹c dowód to¿samoœci.- Jestem lekarzem.Zaprowadzono go do ciê¿kich drewnianych drzwi Pa³acu, przy których s³u¿bêwartownicz¹ pe³ni³a grupa karabinierów.Pozwolono wejœæ.Wewn¹trz budynkuwrza³o jak na ton¹cym statku, urzêdnicy biegali po schodach jak myszy cierpi¹cena chorobê morsk¹, a stra¿ osobista Prezydenta barykadowa³a okna meblami irozdawa³a najbli¿szemu otoczeniu pistolety.Prezydent wyszed³ mu na spotkanie.Mia³ na g³owie he³m nie pasuj¹cy do eleganckiego garnituru sportowego iw³oskich pó³butów.Jaime zrozumia³, ¿e dzieje siê coœ niezwyk³ego.- Zbuntowa³a siê marynarka wojenna, doktorze - wyjaœni³ krótko.- Nadesz³achwila walki.Jaime podniós³ s³uchawkê telefoniczn¹ i zadzwoni³ do Alby; powiedzia³ jej, ¿ebynie wychodzi³a z domu i to samo polecenie przekaza³a Amandzie.Nigdy wiêcej zni¹ nie rozmawia³, gdy¿ wydarzenia potoczy³y siê w zawrotnym tempie.W ci¹gunastêpnej godziny przyby³o kilku ministrów i przywódców partii rz¹dz¹cych izaczê³y siê rokowania telefoniczne z buntownikami, podjête w celu rozpoznaniazasiêgu buntu i znalezienia pokojowego wyjœcia z sytuacji.Lecz o wpó³ dodziesi¹tej rano jednostki wojskowe w ca³ym kraju znalaz³y siê pod komend¹dowódców, którzy opowiedzieli siê po stronie przewrotu.W koszarach zaczê³a siêczystka skierowana przeciw tym, którzy pozostawali lojalni wobec konstytucji.Komendant g³Ã³wny karabinierów rozkaza³ stra¿y pa³acowej opuœciæ Pa³ac, poniewa¿policja przy³¹czy³a siê w³aœnie do zamachu stanu.- Mo¿ecie odejœæ, towarzysze, ale zostawcie broñ - powiedzia³ Prezydent.Karabinierzy byli zmieszani i zawstydzeni, lecz rozkaz komendanta g³Ã³wnego by³kategoryczny.¯aden nie odwa¿y³ siê spojrzeæ szefowi pañstwa w oczy.Z³o¿ylibroñ na dziedziñcu i odeszli gêsiego, ze spuszczonymi g³owami.W bramie jedenzawróci³.- Zostanê z wami, towarzyszu prezydencie - rzek³.W godzinach przedpo³udniowych sta³o siê oczywiste, ¿e dialog do niczego niedoprowadzi, i prawie wszyscy opuœcili Pa³ac.Pozosta³ tylko Prezydent znajbli¿szymi przyjació³mi i stra¿¹ osobist¹.Kaza³ swoim córkom opuœciæ Pa³ac.Trzeba by³o wyprowadziæ je si³¹; nawet z ulicy by³o s³ychaæ, jak wo³aj¹ doojca.W budynku przebywa³o teraz oko³o trzydziestu osób, które zabarykadowa³ysiê w salonach na drugim piêtrze; wœród nich by³ Jaime.Zdawa³o mu siê, ¿e jestw samym œrodku koszmaru.Usiad³ w fotelu z czerwonego aksamitu i przygl¹da³ siêidiotycznie pistoletowi, który mia³ w rêku.Nie umia³ siê nim pos³ugiwaæ.Odnosi³ wra¿enie, ¿e czas p³ynie bardzo powoli - zegarek pokazywa³, ¿e minê³ydopiero trzy godziny tego z³ego snu.Us³ysza³ g³os prezydenta, który przemawia³przez radio.By³o to wyst¹pienie po¿egnalne.„Zwracam siê do tych, którzy bêd¹ przeœladowani.Chcê im powiedzieæ, ¿e nieust¹piê: zap³acê ¿yciem za lojalnoœæ wobec ludu.Bêdê zawsze z wami.Wierzê wojczyznê i jej przeznaczenie.Inni przezwyci꿹 trudnoœci tej chwili i prêdzejczy póŸniej stan¹ otworem przestronne aleje, którymi wolny cz³owiek pójdziebudowaæ lepsze spo³eczeñstwo.Niech ¿yje lud! Niech ¿yj¹ ludzie pracy! To s¹moje ostatnie s³owa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]