[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj był po prostu biegnącym mężczyzną, a to stawiało go poza wszelkimi obowiązującymi w mieście kategoriami.Taki strzał był tylko odzwierciedleniem pełnej dezorientacji i odpowiednio do tego musiał być źle wymierzony.Przez ziemię przebiegło pojedyncze drżenie, tak delikatne, jakby była ona skórą jakiegoś olbrzymiego potwora, odpędzającego przez sen dokuczliwą muchę.Choć zdawało się to już niemożliwe, Amalfi zdołał jeszcze trochę przyspieszyć.Drżenie powtórzyło się, tym razem znacznie silniejsze.Towarzyszył mu przeciągły, dudniący jęk, przepływający ciężką falą przez skaliste podłoże miasta.Na ten dźwięk z budynków zaczęły się wysypywać masy zarówno Cenzorów, jak i chłopów.Po trzecim wstrząsie gdzieś w centrum miasta runął z ponurym łoskotem jakiś gmach.Amalfi ugrzązł w bezsensownej, panicznej szamotaninie tłumu walczącego bez pardonu rękami, zębami, łysymi głowami.Jęk przybrał na sile.Nagle ziemia stanęła dęba.Amalfi runął do przodu.Razem z nim potoczył się cały skłębiony tłum, ścieląc się pokotem jak suszące się na polu siano.Ze wszystkich stron dobiegały oszalałe krzyki, ale największe piekło rozpętało się wewnątrz budynków.Jakieś okno rozprysło się nad głową Amalfiego na tysiące kawałków i wypadło na ulicę, a z nim wijące się rozpaczliwie ciało jakiejś kobiety.Poderwał się ciężko i wypluwając płynącą z rozciętego języka krew, pobiegł dalej.Ciągnący się przed nim chodnik porysowany był siecią splątanych szczelin, jak ułożona przez wariata mozaika.Nieco dalej w przodzie betonowe płyty spiętrzyły się wysoko, tworząc poszarpany wał, który ni stąd, ni zowąd przypomniał Amalfiemu falochron widziany na innej planecie, w zamierzchłych czasach innego tysiąclecia.Wdrapywał się na to rumowisko betonu, jeszcze zanim zdążył sobie uzmysłowić, że falochron musi znaczyć granicę właściwego MMH.Po przeciwnej stronie ogromnego, wypełnionego odłamkami skał rowu wznosiło się jeszcze wiele innych budynków, lecz właśnie ten rów wskazywał miejsce, gdzie wrosła w powierzchnię planety krawędź prastarego wędrowca.Chwytając konwulsyjnie powietrze w szarpane bólem płuca, przeskakiwał z jednej kamiennej bryły na drugą, wytrwale prąc w kierunku przeciwległego zbocza rowu.Tu właśnie było najniebezpieczniejsze miejsce.Gdyby MMH podniosło się w tej chwili, w ułamku sekundy lawina głazów roztarłaby go na proch.Gdyby tylko udało mu się dopaść bagien Uroczyska.Za jego plecami jęk zaczął osiągać coraz wyższe rejestry, aż przeszedł w świdrujący ton rozdzieranej w nieskończoność płachty twardego metalu.Z przodu, ponad równiną Uroczyska, lśniło w ostatnich promieniach zachodzących słońc jego własne miasto.Wokół jego krawędzi rozbłyskiwały maleńkie światła wybuchów; toczyła się tam zacięta walka.Cztery rakiety, których przelot słyszał w Świątyni, zataczały na niebie szeroka łuk, zrzucając w dół ciężkie ładunki.Wędrowne miasta reagowało na nie gejzerami dymu.A potem niebo zalała eksplozja oślepiającego światła.Zanim oczy Amalfiego znów mogły coś widzieć, z czterech rakiet pozostały już tylko trzy.One także miały zniknąć w ciągu kilku najbliższych sekund – Ojcowie Miasta nigdy nie chybiali.Płuca paliły go żywym ogniem.Pod stopami poczuł sprężystą miękkość darni.Splątana rozłoga jakiegoś ciernistego krzewu chwyciła jego kostkę jak w sidła i burmistrz upadł na ziemię.W ostatnim wysiłku próbował się podnieść, lecz dał za wygraną.Przez równinę, na której wznosiło się niegdyś prastare buntownicze miasto, przetoczyło się zatrważające dudnienie.Amalfi przeturlał się na plecy.Przysadziste gmachy MMH chwiały się ciężko, a wielkie bloki skalne i bryły ziemi falowały wszędzie dokoła jego krawędzi, załamując się jak fala przyboju.I nagle stało się coś pozornie całkowicie niemożliwego.Ponad skalną kipielą rozbłysła cienka linia purpurowego światła; słońca świeciły pod miastem.Linia światła poszerzyła się.Miasto oderwało się od ziemi, pokonując niesłychany opór głęboko wrośniętych w jej głąb fundamentów.Odgłos towarzyszący ich pękaniu rozsadzał czaszkę.Z krawędzi wznoszącego się masywu, w dół, w stronę Uroczyska rzucały się rozpaczliwie setki ludzkich istot.Większość z nich była chłopami.Cenzorowie w dalszym ciągu próbowali kontrolować lot MMH.Miasto uniosło się majestatycznie.Nabierało wysokości.Serce zaczęło Amalfiemu walić w piersiach.Jeżeli Heldon i jego ludzie zorientują się w porę, co zrobił z urządzeniami kontroli lotu Wściekłych Psów, to stara ballada Karsta wzbogaci się o kilka nowych zwrotek, a tyrania Cenzorów będzie bezpieczna już na zawsze.Ale Amalfi dobrze wykonał swoją pracę.MMH nie przestało się wznosić.Z gwałtownym skurczem wszystkich wnętrzności Amalfi uzmysłowił sobie nagle, że miasto jest już ponad milę nad powierzchnią planety i ciągle przyspiesza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •