[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym żył w przyjaźni ze wszystkimi lotnikami; rozbudził ją major Latysz, który listami zapowiedział jego przybycie i polecił go gorąco dobrym i czułym lotniczym sercom.Przyglądali mu się długo, chcąc naocznie sprawdzić, czy w tym zawadiackim, radosnym chłopaku tkwi naprawdę namiętność do lotnictwa.Uznano zgodnie, że Ignaś nie posiada własnych, wspaniałych skrzydeł jedynie przez skąpstwo przyrody, które należy naprawić, chłopcu bowiem dzieje się wyraźna krzywda.Toteż ten i ów instruktor, ukończywszy ćwiczenia, zabierał ucznia szkoły mechaników na aeroplan.Jeśli ktoś bronił się, nie czynił tego zbyt długo; nie można było odmówić prośbom tego szlachetnego chłopca, jakby nie można odmówić prośbom ptaka o wypuszczenie go na wolność.Szczególnie porucznik pilot Sołecki, sam „dusza skrzydlata” i najśmielszy podniebny harcerz, umiłował Ignasia.Porucznik był sam na świecie i też przez nędzę wykarmiony w swoich chłopięcych latach, toteż z tajonym rozrzewnieniem patrzył na drugiego takiego, jakim był on sam.Każdą wolną chwilę spędzał z Ignasiem.Starszy zaledwie od niego o lat siedem, traktował go po koleżeńsku i wszystkie swoje zwierzenia chował w dobrym sercu tego chłopca, słuchającego z niezwykłą powagą serdecznej opowieści Sołeckiego o jednej ślicznej panience, która uśmiechała się do niego przez pół roku i sześć dni.— Cudownie wtedy latałem, Ignasiu! — mówił smętnie.— Miałem w sercu radość, a na duszy było mi lekko.Ale cóż… Dowiedziałem się, że do mnie się uśmiechała, a zakochała się w jednym weterynarzu.— Jak mogła tak postąpić! — krzyknął Ignaś z oburzeniem.— A jednak zrobiła.Lotnik jej się nie podobał… Uważasz? Lotnik! Wolała weterynarza…— Kobiety są wszystkie takie — rzekł Ignaś ponuro.— Wiem coś o tym…Pragnąc temu rodowi kobiecemu okazać jawnie, że są poza nim piękniejsze rzeczy na świecie, zajęli się z namiętnością aeroplanami.Rozkochany w nich porucznik uczył Ignasia niezmordowanie.Kiedy byli przy maszynie, zapominali o całym bożym świecie.Mogło nic nie’ istnieć na nim prócz powietrza i kawałka lotniska.Ze stworzeń żywych mógł pozostać na nim tylko ptak, kuzyn aeroplanu, natomiast plemię końskie, na ten przykład, mogło z powodzeniem z niego zniknąć, bo wtedy i weterynarz skapiałby z głodu.Panem świata powinien być lotnik i to nie podlegało żadnej dyskusji.Tylko niektóre panny jeszcze tego nie pojęły i sądzą nierozumnie, że poza lotnikami istnieją jeszcze na ziemi istoty ludzkie, godne jakiejkolwiek uwagi.Porucznik był głównym nauczycielem Ignasia.Jak mistrz doświadczony, który wybornego znalazłszy ucznia, pragnie go we wszystkie swoje wtajemniczyć mądrości, młody lotnik nauczał Ignasia cierpliwie i rozsądnie.Ptak z mocnymi skrzydłami nauczał pisklę.Opowiadał mu o tajemnicach powietrza, o jego gniewach, porywach i o śmiertelnych jego ciszach; o wirach, wielkich prądach niewidzialnych rzek i o przepaściach, co się otwierają nagle, bezdenne; o tajemnicach przedziwnego kraju chmur, co się rozmaicie barwią; o straszliwych zwyczajach burz i nawałnic, o sposobach ucieczki przed ich nagłym napadem i przed złośliwością wichru.On to wszystko przebył i wszystko przeżył jak żeglarz, co wszystkie przepłynął morza i zna ich zdrady.Często widział z bliska okropne, pożądliwe oczy śmierci, wpatrzone wprost w jego oczy.Często wichr zarzucał na niego śmiertelną pętlicę i szarpał nim jak dziki pastuch na preriach szarpie szlachetnego mustanga, aby go powalić i zdławić.Tyle razy widział z bliska śmierć i grozę, że stał się nieprawdopodobnie czujny.Nie tylko patrzył oczami jastrzębia: całym sobą, każdym włókienkiem serca, każdym nerwem, i widział, i słyszał.Stał się najczulszym instrumentem, który drgał przy najmniejszym drgnieniu maszyny.Na pozór był istotą z żelaza, bez nerwów, lodowato spokojną, co nieomylnym ruchem porusza stery i bada wskaźniki, lecz w tej żelaznej istocie wszystko czuwa i wszystko jest w napiętym oczekiwaniu.Toteż kiedy wyląduje szczęśliwie, wszystko to w nim się uspokaja, po dokonaniu pracy ogromnej i wspaniałej.Schowany w czujnym sercu, uśmiech powraca na młodą twarz.Zmarszczone czoło wyrównuje się.Gaśnie blask rozgorzałych oczów, aby mogły odpocząć.Dusza, napięta jak łuk, rozpręża się z westchnieniem.Drapieżny ptak staje się łagodnym, cichym człowiekiem.A zaledwie dotknął stopami ziemi, już mu czegoś brak i już czegoś żal.Brak mu tego upojenia, które mieszka na wysokościach.Tam tylko jest naprawdę szczęśliwy i naprawdę wolny.Każde słowo lotnika wbijało się w serce chłopięce jak drżąca, pierzasta strzała i tkwiło w nim.Już znał doskonale każdą tajemnicę aeroplanu, teraz poznawał tajemnice skrzydlatych ludzi.Utwierdził się jedynie w tym, że nie ma dość wielkiej, dość gorącej miłości, jakiej oni godni są za swoją pracę bohaterską.Niczym jest podziw, niczym jest najgłośniejsze uznanie.Jedynie miłość może być godziwą, złotą zapłatą za to, co oni czynią dla nas, dla nas wszystkich.Kiedy po raz pierwszy wyleciał na takiej maszynie, co wygląda jak jastrząb wobec żurawia maszyny pasażerskiej, na której latał z Raczkiem, poczuł zawrót w głowie.Był szczęśliwy, a nie mógł zwalczyć dziwnego uczucia, że ten aeroplan jest gotowy na wszystko, bo się w nim czają popędliwe jakieś moce, że jakieś siły, z trudem przez lotnika trzymane na uwięzi jak psy na łańcuchach, zerwać się chcą do szalonego pędu czy też do szalonej walki.Motor gada inaczej, wiatr pod skrzydłami szumi inaczej.To dziki ptak, upatrujący zdobyczy.Niewypowiedzianie zwinny i obrotny, lekki i śmigły, warczy z nieukojonej jakiejś żądzy.Pławi się w słońcu i połyskuje srebrzyście, gdyby jednak ujrzał w oddali miedziane, błyskawicami poorane czoła burzy, nie uląkłby się i szukałby z nią walki.Ale lotnik położył na nim rękę jak jeździec, co dotyka szyi konia i uspokaja go.To przecież tylko ćwiczebny lot! Po co te gniewne głosy, po co te drgania niecierpliwe? Spokojnie… Spokojnie… Trzeba, żeby ten skrzydlaty chłopiec widział wszystko dokładnie i uczył się lotu.Polsce potrzeba lotników, ptaków nieustraszonych, przeto pan porucznik, chociaż znużony bardzo całodzienną służbą, naucza tego chłopca z własnej pilności i z wielkiej miłości.Nikt go za to nie pociągnie do odpowiedzialności, choć wszyscy o tym wiedzą, bo Ignaś jest w ogromnych łaskach u wszystkich.Każdy by go chciał uczyć i każdy chętnie zabrałby go z sobą.Jakiegoś niemrawca i patałacha wsadziliby raczej w ziemię, aby w nią wrósł korzeniami, ale w tym chłopcu tkwi cudowny materiał na lotnika.Warto pójść nawet do paki za takiego ananasa!Młody mechanik, pilnie wykonujący swoją robotę, jeszcze pilniej oddawał się nie swojej.Dokładne sprawozdania z owych wypraw, nabijane błyskotliwymi gwoździami nazw i specjalnych terminów, aby tym bardziej były zajmujące, otrzymywał w listach Tadzio Koniewicz i z płomienistą żarliwością powtarzał je w dawnej szkole Ignasia, gdzie wskutek tego niepomiernie rosła jego sława
[ Pobierz całość w formacie PDF ]