[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam incognito udał się drogą wiodącą do Aix, chcąc się przekonać naocznie o położeniu na Południu i zabrał z sobą tylko Rolanda.W nadziei, że widok rodziny ożywi to serce, rozdarte ciosem nieznanym, Bonaparte po przybyciu do Aix oznajmił mu, że go pozostawi w Lugdunie i że daje mu trzytygodniowy urlop, tytułem gratyfikacji dla niego i niespodzianki dla matki i siostry.Roland odpowiedział:– Dziękuję, generale; siostra i matka ucieszą się bardzo, gdy mnie zobaczą.Dawniej Roland odpowiedziałby: „Dziękuję, generale, cieszę się bardzo, że zobaczę matkę i siostrę”.Byliśmy świadkami tego, co zaszło w Awinionie; widzieliśmy, z jaką głęboką pogardą niebezpieczeństwa, z jaką pełną goryczy odrazą życia Roland stanął do strasznego pojedynku.Słyszeliśmy, jaką przyczyną wytłumaczył sir Johnowi swoją obojętność wobec śmierci: była to przyczyna dobra czy zła, prawdziwa czy fałszywa? Sir John musiał się nią zadowolić; widocznie Roland nie był usposobiony do podania innej.A teraz, jak powiedzieliśmy, obaj spali lub udawali, że śpią, zmorzeni galopem dwóch koni pocztowych po drodze z Awinionu do Orange.Morgan.Porzućmy na chwilę Rolanda i sir Johna, o których nie ma powodu się niepokoić, wobec ich siły fizycznej i moralnej, a zajmijmy się poważnie postacią, która zaledwie mignęła nam wśród tych wydarzeń, a która jednak odegra w nich wielką rolę.Mówimy o człowieku, który wszedł uzbrojony w masce do jadalni oberży w Awinionie i oddał Janowi Picotowi kiesę z dwustoma ludwikami, skradzionymi mu przez pomyłkę w przypuszczeniu, że są to pieniądze rządowe.Widzieliśmy, jak zuchwały bandyta, który się przezwał Morganem, przybył do Awinionu konno, zamaskowany w biały dzień.Wchodząc do oberży „Palais Egalité”, zostawił konia pod bramą.Znalazł go, odwiązał, dosiadł i wyjechał przez bramę d’Oulle, po czym puściwszy się galopem wzdłuż murów miasta, zniknął na drodze do Lugdunu.Ćwierć mili od Awinionu jeździec otulił się płaszczem, aby ukryć przed okiem przechodniów broń, zdjął maskę i wsunął do olster.Ci, których pozostawił w Awinionie wysoce zaintrygowanych co do osobistości strasznego Morgana, owego „postrachu Południa”, mogliby się snadnie przekonać, gdyby znaleźli się obecnie na drodze z Awinionu do Bédarrides, czy wygląd bandyty odpowiadał strasznej o nim opinii.Musimy przyznać, że wygląd bandyty zupełnie nie odpowiadałby tym wyobrażeniom, które wytworzyli sobie o nim.Istotnie, zobaczyliby bez maski twarz młodzieńca zaledwie 24 – 25 lat, twarz, którą ze względu na regularność rysów i słodycz wyrazu można by wziąć za twarz kobiecą.Jeden rys tylko nadawał wyrazowi twarzy charakter dziwnej stanowczości, a mianowicie piękne blond włosy rozwiane nad czołem i koło skroni, jak to było wówczas w modzie, oraz czarne jak heban brwi, oczy i rzęsy.Poza tym jego twarz, jak powiedzieliśmy, miała wyraz prawie kobiecy.Składały się na nią dwoje małych uszu, których koniuszki zaledwie było widać spod bujnych włosów, nos prosty, doskonale proporcjonalny, trochę za duże usta, lecz różowe i zawsze uśmiechnięte, przecudne zęby, delikatny podbródek, z lekka niebieskawy, wskazujący na to, że gdyby nie był tak starannie golony, jego broda byłaby tego samego koloru co brwi i rzęsy.Dość wysoki wzrost, proporcjonalna figura dowodziły jeśli nie ogromnej siły fizycznej, to w każdym razie wielkiej zwinności i ruchliwości.Ze sposobu siedzenia na koniu można było wnioskować, że był to jeździec wytrawny.Odrzuciwszy płaszcz na ramiona i nasunąwszy kapelusz na oczy, jeździec popędził konia i przeleciał przez Bédarrides galopem, dopadł do pierwszego z brzegu domu w Orange i wjechał w bramę, która natychmiast zamknęła się za nim.Czekał nań już jakiś człowiek, który przytrzymał konia.Jeździec zeskoczył na ziemię.– Pan w domu? – zapytał służącego.– Nie, panie baronie, musiał wyjechać dziś w nocy.Kazał mi powiedzieć, gdyby pan pytał, że wyjechał za interesami towarzystwa.– Dobrze, Baptysto.Oddaję twemu panu konia zmęczonego, ale zdrowego.Dawaj mu przez kilka dni jęczmień zamiast owsa; zrobiliśmy od wczoraj rana około 40 mil.– Czy pan baron jest z niego zadowolony?– Bardzo.Czy karetka gotowa?– Tak, panie baronie.Już zaprzężona stoi pod wozownią.Pocztylion pije z Julianem.Kazał przecież pan baron, aby usunąć go z domu pod jakim bądź pozorem.– Czy będzie myślał, że wiezie twego pana?– Tak, panie baronie.Oto paszport mego pana, z którym wynajęliśmy konie na poczcie.A ponieważ mój pan odjechał z paszportem pana barona w kierunku Bordeaux, a pan baron jedzie w kierunku Genewy z paszportem mego pana, sądzę zatem, że zmylimy trop i tak zaplączemy wszystkie nici, że pani policja, chociaż bardzo zręczna, nie rozplącze ich.– Odczep tłumoczek od siodła i podaj mi go.Baptysta usłuchał, lecz o mało nie upuścił tłumoczka na ziemię.– O! – zawołał, śmiejąc się.– Pan baron nie uprzedził mnie! Tam, do diabła! Zdaje mi się, że pan baron nie zmarnował czasu.– Otóż właśnie mylisz się, Baptysto.Straciłem dużo czasu i dlatego chciałbym zaraz wyjechać.– Bez śniadania?– Zjem cokolwiek, byle prędko.– Nie spóźni się pan: druga po południu, a od dziesiątej rano czekam już ze śniadaniem; całe szczęście, że z zimnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]