[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- SpóŸni³ siê pan do pracy - powiedzia³ Samsonow.- Mam po temu swój powód - powiedzia³em.- Zrób pan trochê kawy do picia.-Podszed³em do niego; czo³o jego wci¹¿ jeszcze zalepione by³o plastrem.- Mia³pan wypadek? - zapyta³em.- Tak.- Zrobi pan kawê?- Sam pan sobie zrobiê.Wzi¹³em krzes³o i przysun¹wszy je ku niemu, usiad³em patrz¹c w jego oczy.- Jestem zmêczony - powiedzia³em.- Proszê, niech pan spojrzy na mnie.-Samsonow odwróci³ ku mnie sw¹ kamienn¹, kabotyñsk¹ twarz i pomyœla³em sobie, i¿znów spêdzi³ noc bez snu.- Kobieta, z któr¹ ¿yjê, ma nieludzkie wymagania -powiedzia³em.Wsta³ i poszed³ do gara¿u, a po chwili wróci³ z kubkiem kawy i poda³ mi go.- Czy by³by pan ³askaw zamieszaæ cukier - powiedzia³em.Rêce mi siê trzês¹.Samsonow nie odpowiedzia³; patrzy³ przed siebie, a ja zapyta³em go po chwili:- Pan ci¹gle siê ³udzi?- Nie ³udzê siê.Pewnego dnia ona nie wytrzyma.To wszystko.- Ona nie nale¿y do tych, które wracaj¹.- To, ¿e pan spêdza czas w ten w³aœnie sposób, œwiadczy, i¿ siê pan myli.Przecie¿ ona w³aœnie wraca.- Odsun¹³ siê; pola³em kaw¹ jego spodnie, a potemwyci¹gn¹³em kubek pusty ju¿ i trzyma³em go w trzês¹cej siê rêce tak d³ugo, a¿znów odwróci³ g³owê.- To nie to samo - powiedzia³em.- Ona wraca do innego.I to tak¿e nieprawda.- Któregoœ dnia nie starczy jej si³ - powiedzia³ Samsonow.- Wtedy wróci.Wszystkie wracaj¹.Dziwne, ¿e nie nauczy³ siê pan tego.Jeœli kobieta nie by³adobr¹ ¿on¹ dla jednego mê¿czyzny, nie bêdzie ni¹ równie¿ dla drugiego.Dlategowróci.- Nie by³a dla niego dobra?- Za bardzo kocha³a.Te w³aœnie psuj¹ wszystko najszybciej i najdok³adniej.Chc¹ dostaæ tyle samo, ile daj¹, i pewnego dnia wali siê wszystko.Wtedyodchodz¹.- I wtedy wracaj¹?- Tak.I znów wszystko koñczy siê tak samo.- Tu nie bêdzie koñca - powiedzia³em.- ludzka m¹droœæ koñczy siê pewnego dnia.Kiedy cz³owiek jest ju¿ stary lub kiedy za du¿o pi³.Szaleñstwo nie ma koñca.Tego pan nie przemyœla³.- Owszem.I szaleñstwo ma swój koniec.To pan nie przemyœla³ tego,przyjacielu.Znów spojrza³em na niego, a twarz jego wyda³a mi siê pusta i pe³na strachu nibytwarz id¹cego przez nieznanej g³êbi wodê.- Nie wydawa³o mi siê to mo¿liwe,jeœli chodzi o pana - powiedzia³em.- Zdaje siê, ¿e zaczynam pana lubiæ.- Nie umiem powiedzieæ tego o panu.- Nie przejmuj siê pan.Jestem jak guma do ¿ucia, któr¹ pan zu¿yje i wypluje.- Pan musi ju¿ iœæ.Ona tam czeka na moœcie.- Muszê wzi¹æ rewolwer.- Proszê nie zgubiæ.- Jak¿e móg³bym zgubiæ coœ, co panu bêdzie niezbêdnie potrzebne -powiedzia³em.Poda³em mu kubek po kawie: - Lepiej bêdzie, jeœli pan go odstawi- powiedzia³em.- To zawsze warte parê groszy.Sta³ trzymaj¹c w rêku pusty kubek i patrzy³, jak wsiada³em do samochodu imêczy³em siê przez chwilê; zimny silnik ciê¿ko zaskakiwa³.- Pan mnie nie zostawi, prawda? - powiedzia³ Samsonow.- Nie - powiedzia³em.-Zostanê tu z panem i zobaczê, jak ta dziwka przybiegnie tu kiedyœ i rzuci siêpanu na szyjê.I zaczniecie nowe ¿ycie.I rozlegn¹ siê nad nami chóryanio³Ã³w.I ju¿ poprzez miasto jad¹c myœla³em o tym, jakby Samsonow wygl¹da³ w strojutenora operetkowego i jakby to by³o, gdyby wyszed³ na scenê ukazuj¹c ludziomswoj¹ twarz cz³owieka na zawsze zniewa¿onego i pragn¹cego pomsty dla swejzniewagi, gdy¿ taki zapewne by³by tekst tej opery, a kiedy by ju¿ sta³ wœwietle rampy, ludzie wybuchnêliby œmiechem, lecz twarz jego kamiennapozosta³aby twarda; i tak sta³by przed nimi z rêk¹ przy³o¿on¹ do serca,czekaj¹c, a¿ przebrzmi ich œmiech.Równie¿ w stroju toreadora wygl¹da³by nieŸle.Wtedy wszed³by na arenê, a najego kamiennej kabotyñskiej twarzy spoczê³yby spojrzenia piêædziesiêciu tysiêcykobiet podnieconych widokiem krwi i mo¿liwoœci¹ œmierci mê¿czyzny; i wtedydyplomowany kapitan lotnictwa zabi³by byka, wspiêty lekko na czubkach palców ipatrz¹c w jego czerwone oczy, a byk pocz¹³by siê osuwaæ powoli przed nim, aSamsonow wykona³by krótki rozkazuj¹cy ruch rêk¹ w dó³ i byk ze szpad¹ twardowbit¹ w serce skona³by nie wydawszy dŸwiêku, a szalej¹cy z zachwytu ludziemyœleliby przez moment, i¿ to nie szpada zabi³a byka, lecz krótki niedba³yruch d³oni mê¿czyzny stoj¹cego w pe³nym œwietle areny.I odniesionoby mojegokapitana n a ramionach do samochodu.Tyle zabawnych rzeczy móg³by robiæ Samsonow, lecz upar³ siê przy jednej tylkosprawie.I teraz jad¹c szybko poprzez miasto przep³ywaj¹ce na srebrnych nitkachbabiego lata z ciep³a w jesieñ, odkry³em nagle w czym rzecz.Zatrzyma³em siêprzed najbli¿sz¹ budk¹ telefoniczn¹ i po³¹czywszy siê z Samsonowem,powiedzia³em do niego:- Teraz ju¿ wiem, o co tu chodzi.Pan po prostu jest kobiet¹, bo tylko onepotrafi¹ uprzeæ siê przeciw czasowi i logice, i uczuciu innego cz³owieka.Iniszczyæ wszystko, i wszystkich doko³a tylko po to, aby spe³ni³a siê ich wola wjakiejœ najg³upszej sprawie.Tu prawda, co wy same o sobie mównic, ¿e gdybyœcierz¹dzi³y' œwiatem, to nic by³oby wojen miêdzy ludŸmi.Ale nie by³oby tak¿eludzi na œwiecie, gdy¿ wszyscy' zginêliby tak samo, i¿ nie zachowa³oby siênawet o nas wspomnienie.Czy nie mam racji, moja ma³a?- Sk¹d pan dzwoni?- Jestem blisko placu Grunwaldzkiego.- To jeszcze kilometr - powiedzia³ Samsonow i od³o¿y³ s³uchawkê.By³em nic wiêcej ni¿.piêæset kroków od mostu, gdy nagle ból naszed³ z tak¹mnie sil¹, i¿ musia³em zjechaæ w bok, potr¹caj¹c jakiegoœ cyklistê.On miwymyœla³, a ja oddycha³em z trudem i rêce skrzy¿owa³em na kierownicy, opar³szyna nich g³owê; rozgryz³em ju¿ nitroglicerynê i wiedzia³em, i¿ jeœli mi siê udaprzetrzymaæ dwie lub trzy minut, to pojadê dalej; lecz ból twardnia³,opasawszy lew¹ struno mej piersi, i nic mia³em wody do popicia, a ten cz³owieksta³ nade nut¹, trzymaj¹c w rêku z³amany peda³ swojego roweru, i wymyœla³ mi.- Nic czuj ¿alu do nikogo - powiedzia³em.- Nikt mi nic zreperuje roweru zadarmo.- Nic czuj ¿alu do nikogo, kiedy bêdziesz zdychaæ - powiedzia³em.- Ani dotego miejsca, które zostawisz za sob¹.To miejsce nic jest warte ani jednejminuty ¿alu.I jeœli bêdziesz móg³, tu nic zostawiaj za sob¹ nawet pustegomiejsca, gdy¿ puste miejsce mo¿e coœ omarzaæ, a ty i ja nie oznaczamy niczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]