[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostali, bez wyj¹tku,wydawali siê przera¿eni.Procesja kleryków podesz³a do uchylnej klapy wpod³odze, i zaczê³a schodziæ po stromych schodach na parter.Opuszczaj¹cpoddasze odwracali siê i wygra¿ali piêœciami pierwszemu z przyby³ych.Biskup opuœci³ pokój ostatni.Pierwszy z przyby³ych podszed³ do kredensu i wyj¹³ zwój powroza.Przystawiwszykrzes³o, przymocowa³ jeden koniec sznura do haka w grubej, czarnej dêbowejbelce stropowej, po czym na drugim koñcu zacz¹³ zawi¹zywaæ pêtlê.Kiedyuœwiadomi³em sobie, ¿e zamierza siê powiesiæ, post¹pi³em naprzód, aby mu towyperswadowaæ albo go uratowaæ.Zauwa¿y³ mnie i przerwa³ swoje przygotowania, przygl¹daj¹c mi siê z wyrazemtriumfu, który jednoczeœnie mnie zdumia³ i zbi³ z tropu.Powoli zszed³ zkrzes³a i zacz¹³ zbli¿aæ siê w moj¹ stronê, a jego ciemne oblicze o w¹skichwargach rozjaœni³ drapie¿ny, z³owró¿bny uœmiech.Poczu³em, ¿e grozi mi œmiertelne niebezpieczeñstwo i wyj¹³em z kieszenipromiennik, by u¿yæ go jako broni defensywnej.Miê mam pojêcia, sk¹d przysz³omi do g³owy, ¿e móg³by mi on pomóc.W³¹czy³em go mierz¹c w jego twarz iujrza³em, jak ziemiste oblicze zaczyna spowijaæ najpierw fioletowe a potemlekko ró¿owawe œwiat³o.Jego wilczy, z³owró¿bny grymas przygas³ i zast¹pi³ go wyraz dojmuj¹cej zgrozy.Zatrzyma³ siê gwa³townie, po czym - wymachuj¹c dziko rêkoma - zatoczy³ siêchwiejnie do ty³u.Zobaczy³em, ¿e przesuwa siê w stronê otwartej uchylnej klapyw pod³odze i próbowa³em krzykn¹æ, aby go ostrzec, ale mnie nie us³ysza³.Wnastêpnej chwili run¹³ w g³¹b otworu i znikn¹³ mi z oczu.Mia³em trudnoœci w podejœciu do schodów, ale kiedy tam dotar³em, na pod³odzeponi¿ej nie dostrzeg³em zmasakrowanych zw³ok.Miast tego us³ysza³em tupotkroków ludzi wchodz¹cych na górê.W d³oniach nieœli lampy.Us³ysza³em ichkroki, gdy¿ czar chimerycznej ciszy prysn¹³; znów odbiera³em dŸwiêki iwidzia³em postaci, normalnie i trójwymiarowo.Coœ najwidoczniej œci¹gnê³o tutych ludzi.Ale co?Czy nie us³ysza³em jakiegoœ ha³asu?Dwóch ludzi (z wygl¹du prostych wieœniaków) id¹cych na czele dostrzeg³o mnie izamar³o w bezruchu.Jeden z nich zakrzykn¹³ g³oœno i dobitnie:- Arrh! To¿ to by³ on? Znów?W tej samej chwili odwrócili siê i pierzchli w pop³ochu.To znaczy wszyscy,oprócz jednego.Kiedy pozostali uciekli, zobaczy³em samotnego siwobrodegomê¿czyznê - tego samego, który mnie tu przyprowadzi³, stoj¹cego z lamp¹ wd³oni.Przygl¹da³ mi siê ze zdumieniem i fascynacj¹, ale nie wygl¹da³o, aby siêba³.Wszed³ po schodach na poddasze i stan¹³ obok mnie.Nastêpnie przemówi³:- A wiêc jednak pan tego dotkn¹³! Przykro mi.Wiem co siê sta³o.To siê ju¿zdarzy³o, ale tamten mê¿czyzna tak siê przerazi³, ¿e pope³ni³ samobójstwo.Zastrzeli³ siê.Miê powinien pan zmuszaæ Go do powrotu.Wie pan czego On chce?Ale pan siê nie boi, tak jak tamten.Przydarzy³o siê panu coœ bardzo dziwnego iprzera¿aj¹cego, ale nie posunê³o siê na tyle daleko, aby zraniæ pañski umys³ iosobowoœæ.Jeœli zachowa pan spokój i pogodzi siê z koniecznoœci¹ uczynieniapewnych doœæ radykalnych zmian w pañskim ¿yciu, bêdzie pan móg³ spokojnie ¿yæ,ciesz¹c siê œwiatem i owocami pañskiej wiedzy.Nie mo¿e pan tu zamieszkaæ - i nie s¹dzê, aby zechcia³ pan wróciæ do Londynu.Radzi³bym wybraæ Amerykê.Nie wolno panu próbowaæ niczego wiêcej z t¹.Rzecz¹.Teraz nie mo¿na ju¿ niczego odwróciæ.Wszelkie próby uczynieniaczegokolwiek tylko pogorszy³yby ca³¹ sprawê.Mog³o przydarzyæ siê panu coœgorszego - w gruncie rzeczy nie jest a¿ tak l Ÿle, ale musi pan natychmiastopuœciæ to miejsce i nigdy, przenigdy nie wolno tu panu powróciæ.Niech pandziêkuje Niebiosom, ¿e skoñczy³o siê tylko na tym.Zamierzam przygotowaæ pana na szok i nie bêdê niczego owija³ w bawe³nê.Pañskiwygl¹d zmieni³ siê, i to radykalnie.On zawsze to powoduje.Niemniej jednak, w innym kraju zdo³a pan do niego przywykn¹æ.Na œcianie, podrugiej stronie pokoju wisi lustro - podejdê tam razem z panem.Prze¿yje panszok, aczkolwiek nie zobaczy pan niczego odra¿aj¹cego.Ca³y a¿ dygota³em, zdjêty œmiertelna groz¹, i brodacz wrêcz musia³ mniepodtrzymywaæ, kiedy podchodziliœmy do lustra; w wolnej rêce trzyma³ s³aboœwiec¹c¹ lampê, która do tej pory sta³a na stole, i na któr¹ zamieni³przyniesion¹ przez siebie latarkê.A oto co zobaczy³em w lustrze.Chudego, posêpnego mê¿czyznê oko³o trzydziestki, odzianego w szatê duchownegokoœcio³a anglikañskiego, z pozbawionymi oprawek okularami o stalowychskrzyde³kach, b³yszcz¹cymi poni¿ej po¿Ã³³k³ego, ziemistego, nienaturalniewysokiego czo³a.By³ to ów milcz¹cy przybysz, ten, który spali³ swoje ksiêgi.Przez resztê ¿ycia mia³em wygl¹daæ tak jak ten cz³owiek! [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •