[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toteż Donkin nie strofowany klął za dwóch, dopraszał się o zapałki, pożyczał tytoń i mitrężył godzinami przed piecem, czując się jak u siebie w domu.Stamtąd słyszał nas rozmawiających z Jimmy’m po drugiej stronie grodzi.Kucharz smyrgał patelniami, trzaskał drzwiczkami od pieca, mamrotał proroctwa o potępieniu całej załogi statku, a Donkin, który nie uznawał przyszłego życia (chyba dla celów bluźnierczych), słuchał skupiony i zły, sycąc się zajadle przywołanym obrazem nieskończonych mąk - tak jak ludzie sycą się przeklętymi obrazami okrucieństwa i zemsty, chciwości i władzy.W pogodne wieczory cichy statek przybierał w zimnej poświacie martwego księżyca fałszywy pozór beznamiętnego spoczynku, przypominającego zimę na ziemi.Pod nim długa pręga złota przecinała czarny krąg morza.Kroki odbijały się echem na cichych pokładach.Światło księżyca przywierało doń niby zamarznięty opar, a białe żagle rysowały się olśniewającymi stożkami jakby nieskalanego śniegu.W świetności owych zjawiskowych promieni statek wydawał się czysty jak wizja idealnego piękna, złudny jak błogi sen o pełnym pogody spokoju.I nic w nim nie było rzeczywiste, nic wyraźne czy namacalne prócz czarnych cieni, co wypełniały jego pokłady swym nieustannym, bezgłośnym ruchem; cieni ciemniejszych od nocy i bardziej niespokojnych od ludzkich myśli.Donkin myszkował wśród cieni samotny i złośliwy, myśląc, że Jimmy zbyt długo zwleka z umieraniem.Tego wieczora okrzyknięto z masztów ziemię i kapitan, nastawiając soczewki długiej lunety, zauważył ze spokojną goryczą do Bakera, że dobrnąwszy cal za calem do Wysp Zachodnich nie możemy spodziewać się niczego poza ciszą morską.Niebo było czyste, a barometr wskazywał pogodę.Lekka bryza opadła wraz ze słońcem i przeogromna cisza, zwiastunka bezwietrznej nocy, zstąpiła na rozgrzane wody oceanu.Dopóki jeszcze trwało światło dzienne, ludzie zgromadzeni w forkasztelu obserwowali we wschodniej stronie wyspę Flores, która wystawała nieregularnym, poszarpanym zarysem nad płaskim bezmiarem morza, niczym posępna ruina na rozległej, pustynnej równinie.Był to pierwszy ląd, jaki widziano od prawie czterech miesięcy.Charley był podniecony i wśród powszechnego pobłażania pozwalał sobie na poufałość z lepszymi od siebie.Ludzie, ogarnięci nie wiedzieć czemu dziwnym uniesieniem, rozmawiali zbierając się w grupki, wskazując coś nagimi ramionami.Po raz pierwszy w czasie tego rejsu niepewne istnienie Jimmy’ego zdawało się na chwilę zapomniane w obliczu namacalnej rzeczywistości.W każdym razie dotarliśmy aż tak daleko.Belfast rozprawiał, cytując wyimaginowane przykłady krótkich rejsów z tych Wysp do kraju.- Te zgrabne szkunery z owocami robią to w pięć dni - twierdził.- Czego nam trzeba? Tylko dobrego wiaterku.Archie utrzymywał, że rekordem było dni siedem i spierali się po przyjacielsku obraźliwymi słowami.Knowles oświadczył, że już czuje stąd dom, i ciężko przechylony na swojej krótszej nodze śmiał się do rozpuku.Grupka posiwiałych wilków morskich wypatrywała przez jakiś czas w milczeniu, z ponurymi” pełnymi skupienia minami.Jeden powiedział nagle:- Teraz już niedaleko do Londynu.- Niech mnie szlag trafi, jeżeli pierwszego wieczora na lądzie nie machnę sobie na kolację befsztyka z cebulką.i kwarty piwka - rzekł inny.- Chyba baryłki! - krzyknął ktoś.- Jajka na szynce trzy razy dziennie.Tak będzie mi się żyło! - zawołał czyjś podniecony głos.Nastąpiło poruszenie, pełne uznania pomruki, oczy zabłysły, usta mlaskały, rozległy się krótkie, nerwowe śmiechy.Archie uśmiechał się do siebie z rezerwą.Singleton wyszedł na pokład, rozejrzał się niedbale i zeszedł z powrotem bez słowa, obojętny jak człowiek, który już widział wyspę Flores niezliczoną ilość razy.Noc nadciągająca od wschodu wymazała z przejrzystego nieba fioletową plamę lądu.- Martwa cisza - powiedział ktoś spokojnie.Gwar ożywionych rozmów nagle przycichł i zamarł; grupki się rozproszyły, ludzie zaczęli odpływać po jednemu, schodzić pod pokład wolno, z poważnymi minami, jak gdyby otrzeźwieni tym przypomnieniem o swojej zależności od niewidzialnej siły.A kiedy ogromny, żółty księżyc wzeszedł łagodnie nad ostrą, krawędzią czystego horyzontu, znalazł statek spowity w nieruchomą ciszę - nieulękły statek, co zdawał się spać głęboko, bez śnień, na łonie drzemiącego, straszliwego morza,Donkin sierdził się na ten spokój, na statek, na morze, które, rozpostarte we wszystkie strony, wtapiała się w bezkresną ciszę całego stworzenia.Czuł, jak nim targa nieokreślone rozgoryczenie.Uległ fizycznej przemocy, ale jego dotknięta duma pozostała nieposkromiona i nic nie mogło uleczyć jego zranionych uczuć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •