[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbliżali się szybko, torując sobie z trudem drogę przez powolny tłum pieszych, który im ją zagradzał.Kiedy dotarli do bramy, jeden z jeźdźców poderwał spienionego kucyka i osadził go w miejscu.Twarz, która ukazała się kapłanowi w świetle pochodni, była chyba przywidzeniem: takie biło od niej niewiarogodne zło.Była jakby obliczem śmierci o wąskich szparkach oczu i niskim, cofniętym czole.Jeździec rzucił nań obelgę pełną nienawiści i podniósł uzbrojoną rękę gestem grożącym natychmiastową śmiercią.Franciszek nie poruszył się.Całkowity bezruch kapłana, niedbały i zrezygnowany, jakby zmieszał napastnika.Ociągał się przez chwilę, gdy wtem naglący krzyk nacisnął z tyłu: - Naprzód, naprzód, Wai.do Touenlai.Pędzą za nami!Wai z dziwnym fatalizmem opuścił rękę trzymającą broń.Wbił ostrogi w boki zwierzęcia, pochylił się na siodle i plunął kapłanowi jadowicie w twarz.Pochłonęła go noc.Następny poranek zaświtał jasno i słonecznie, a dzwony misyjne dźwięczały wesoło.To Fu z własnej inicjatywy wspiął się na wieżę.Huśtał się na długim sznurze kiwając w zachwycie rzadką brodą.Ci, którzy znaleźli schronienie w misji, w przeważnej części gotowi już byli powrócić do swych domów.Ich rozjaśnione twarze czekały tylko na znak ojca Chisholma.Wszystkie dzieci skakały roześmiane po podwórzu.Maria Weronika i Marta pilnowały ich.Obydwie zatarły swe wzajemne urazy o tyle, że stały obok siebie w odległości nie większej niż sześć stóp.Rozchichotana Klotylda, najweselsza ze wszystkich, bawiła się podrzucając piłkę i biegając z dzieciakami.Pola siedziała w swym ulubionym miejscu w ogrodzie warzywnym i zwijała nowy motek wełny, jak gdyby życie nie było niczym innym, tylko cyklem spokojnej, normalnej powszedniości.Gdy ojciec Chisholm zeszedł powoli ze schodów swego domu, wyszedł mu na spotkanie rozradowany Józef ze swym pyzatym niemowlęciem na ręku.- Skończyło się, mistrzu.Zwycięstwo dla naiańczyków.Nowy generał jest naprawdę wielki.Nie będzie już wojny w Paitanie.On nam to przyrzeka.Pokój dla nas wszystkich po wszystkie czasy.- Podrzucił dziecko z czułością i triumfem.- Nie czeka cię żadna wojna, mój mały Jozue, ani łzy, ani krew.Pokój!Pokój!Niezrozumiały smutek przeszył serce kapłana.Chwycił dwoma palcami pieszczotliwie malutki policzek dziecka, złoty i miękki.Zdusił w sobie westchnienie i uśmiechnął się.Wszyscy biegli ku niemu, jego dzieci, jego ludzie, których kochał, których ocalił kosztem swej najdroższej, umiłowanej zasady.Koniec stycznia przyniósł Paitanowi pierwsze wspaniałe owoce zwycięstwa.Franciszek był rad, że los oszczędził ciotce Poli tego widoku, odpłynęła do Anglii przed tygodniem i chociaż pożegnanie było bolesne, wiedział w duchu, że będzie mądrzej, jeśli ich opuści.Tego ranka idąc do poradni zastanawiał się nad długością ogonka po ryż.Wczoraj rozciągał się wzdłuż całej długości wału misyjnego.Wai w szaleństwie klęski spalił każdy kłos ziarna w promieniu wielu mil dookoła.Zbiór ziemniaków był nędzny.Pola ryżowe uprawiane i doglądane tylko przez kobiety, bo mężczyzn i woły pociągowe zaciągnięto do wojska, dały zaledwie połowę zwykłego plonu.Wszystkiego było skąpo i wszystko kosztowało drogo.W mieście wartość konserw podskoczyła pięciokrotnie.Ceny skakały w górę z dnia na dzień.Pośpieszył do zatłoczonego budynku.Były tam wszystkie trzy siostry.Każda drewnianą miarką czerpała ryż z czarnej, lakierowanej skrzyni.Zajęcie ciągnące się w nieskończoność: wsypywanie po trzy uncje ziarna do nadstawionych misek.Stał i przyglądał się.Jego ludzie byli cierpliwi, zupełnie spokojni, a szelest suchych ziaren zlewał się w nieustający szmer.Odezwał się niskim głosem do Marii Weroniki: - Nie wytrzymamy na dłuższą metę.Jutro musimy zmniejszyć porcję o połowę.- Dobrze.- Skinęła głową potakująco.Wypadki ubiegłych tygodni rozstroiły ją.Pomyślał, że jest niezwykle blada.Nie odrywała oczu od stojącej przed nią skrzyni.Franciszek podchodził co chwila do drzwi i liczył czekających.W końcu ku jego uldze ogonek począł rzednąć.Przeszedł znowu przez podwórze i zeszedł do piwnic, by ponownie przeliczyć zapasy.Szczęśliwym zbiegiem okoliczności przed dwoma miesiącami zamówił u pana Chia poważniejsze dostawy, które zostały w całości i punktualnie zrealizowane.Jednakże mimo to zapas ryżu i ziemniaków, używanych w wielkich ilościach, był niepokojąco mały.Stał rozmyślając.Ceny były wprawdzie wygórowane, można było jednak jeszcze zakupić żywność nawet w samym Paitanie.Powziął nagłe postanowienie i zdecydował się po raz pierwszy w historii wysłać telegram do Towarzystwa z prośbą o wyjątkową dotację.W tydzień później otrzymał wiadomość przekazaną kablem: Zdobycie pieniędzy zupełnie niemożliwe.Uprzejmie pamiętaj, że mamy wojnę.Nie masz szczęścia, ale u nas jest o wiele ciężej.Tkwię po uszy w Czerwonym Krzyżu.Najlepsze pozdrowienia Anzelm Mealey.Z obliczem pozbawionym wszelkiego wyrazu Franciszek zgniótł zielony świstek.Tegoż popołudnia policzył wszystkie środki pieniężne misji i wybrał się do miasta, lecz było już za późno.Nie mógł nic kupić.Targ zbożowy był zamknięty.W największych sklepach były tylko minimalne ilości łatwo psujących się towarów: nieco melonów, rzodkiewki i małe rybki rzeczne.Zakłopotany wstąpił do misji przy ulicy Latarników, gdzie odbył długą naradę z doktorem Fiskem.Potem w drodze powrotnej zaszedł do domu pana Chia.Pan Chia przyjął Franciszka gościnnie.Usiedli razem do herbaty w małym, okratowanym kantorze, pachnącym korzeniami i drzewem cedrowym.- Tak.- Pan Chia zgodził się poważnie, kiedy gruntownie przedyskutowali braki towarów na rynku.- Sprawa przedstawia się w ten sposób: pan Pao udał się do stolicy, aby spróbować uzyskać pewne zobowiązania ze strony nowego rządu.- Czy jego misja ma widoki powodzenia?- Ma wszelkie widoki powodzenia.- Potem mandaryn dodał z niespotykanym dotychczas u niego odcieniem cynizmu: - Lecz zapewnienia to nie dostawy.- Mówią, że spichlerze zawierają wiele ton ziarna.- Generał Naian zabrał wszystko do ostatniego korca dla siebie.Ogołocił miasto z żywności.- Ale chyba nie może pozwolić, aby ludzie marli z głodu - odezwał się ojciec Chisholm marszcząc czoło.- Przyrzekł im wiele korzyści, jeśli będą walczyli po jego stronie.- Teraz wyraził pogląd, że lekka depopulacja mogłaby być pożyteczna dla ludności miasta.Zaległa cisza.Franciszek zastanawiał się.- Błogosławieństwem jest przynajmniej to, że doktor Fiske będzie wkrótce miał duże zapasy.Przyrzeczono mu trzy pełne ładunki dżonek z jego centrali w Pekinie.- Ach!Znowu zaległa cisza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]