[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapachy, jak się zdaje, docierają wprost do systemu limbicznego mózgu, do miejsca, gdzie rodzą się emocje.Dlatego właśnie zapachy są zawsze takie poruszające.Wiesz o tym, prawda? Budzimy także lekkie ukłucia bólu przez czołowy pas kory; to ośrodek nie samego bólu, lecz świadomego odczuwania bólu.Wiele pracy wkładamy też w sam system limbiczny, żeby zagwarantować, że wszystko, co widzisz, wywiera należyte wrażenie emocjonalne.Dalej dochodzi propriocepcja, wrażenie ciała: bardzo złożone, łączy się z pobieraniem danych zmysłowych ze skóry, mięśni i ścięgien, informacji wizualnych i ruchu ze strony mózgu oraz danych o równowadze z ucha wewnętrznego.Ustawienie tego wszystkiego wymaga precyzyjnego mapowania mózgu.A teraz możemy sprawić, że będziesz spadać, latać, robić salta, a wszystko to bez opuszczania sofy.Możemy też sprawić, że zobaczysz cuda, jak tutaj.- Dobrze się na tym znasz.Jesteś dumny z tej techniki, prawda?- Oczywiście, że tak.To moje osiągnięcie.Mrugnął i uświadomiła sobie nagle, że po raz pierwszy przez kilka minut patrzył wprost na nią.Nawet tutaj, w tej udawanej dżungli triasu, sprawiał, że czuła się niepewnie, chociaż na którymś poziomie niewątpliwie j ą pociągał.- Bobby, w jakim sensie jest twoje? Zapoczątkowałeś je? Finansowałeś?- Jestem synem mojego ojca.W jego korporacji pracuję.Ale ja nadzorowałem badania nad Okiem Duszy.I testuję ten produkt.- Testujesz? To znaczy wchodzisz tutaj i bawisz siew polowanie na dinozaura?- Nie nazwałbym tego zabawą - odparł łagodnie.- Pokażę ci.Wyprostował się i ruszył głębiej w dżunglę.Próbowała za nim nadążyć.Nie miała maczety, a gałązki i ciernie rozrywały jej cienkie ubranie i drapały skórę.Bolało, ale nie za bardzo; oczywiście, że nie.Wszystko to nie było prawdziwe - zwyczajna gra przygodowa.Szła za Bobbym, zirytowana dekadencką techniką i nadmiernym bogactwem.Dotarli na brzeg polany: obszaru pokrytego zwalonymi, zwęglonymi drzewami, spośród których przebijały się w górę drobne zielone pędy.Być może uderzył tu piorun.Bobby wyciągnął rękę i zatrzymał ją wśród drzew.- Spójrz.Jakieś zwierzę szukało żeru, grzebiąc łapami i ryjąc między martwymi kawałkami drewna.Musiało mieć jakieś dwa metry długości, wilczą głowę i wystające psie zęby.Mimo to stękało jak świnia.- Cynodont - szepnął Bobby.- Protossak.- Nasz przodek?- Nie.Prawdziwe ssaki już się oddzieliły.Cynodonty to ślepy zaułek ewolucji.A niech to.Po drugiej stronie polany rozległy się wśród poszycia głośne trzaski.Był to dinozaur jak z Jurrasic Park: wysoki przynajmniej na dwa metry, wybiegł z lasu na potężnych tylnych nogach, rozdziawiając paszczę i błyskając niską na skórze.Cynodont znieruchomiał, wpatrzony w drapieżcę.Dinozaur skoczył mu na grzbiet, a cynodont ugiął się pod ciężarem napastnika.Para zwierząt przetoczyła się, łamiąc młode drzewa; cynodont piszczał rozpaczliwie.Kate cofnęła się w dżunglę, ściskając ramię Bobby’ego.Czuła drżenie gruntu, czuła energię tego starcia.Robi wrażenie, przyznała.Drapieżnik znalazł się na górze.Przytrzymując ofiarę ciężarem swego cielska, odchylił głowę protossaka i jednym kłapnięciem szczęk przegryzł mu gardło.Cynodont wciąż walczył, lecz białe kości połyskiwały już w rozdartej szyi.Krew płynęła strumieniem.A kiedy drapieżnik rozdarł brzuch ofiary, rozszedł się smród gnijącego mięsa.Kate niemal zwymiotowała.Niemal, ale nie do końca.Oczywiście, że nie.Kiedy przyjrzała się bliżej, dostrzegła sztuczną płynność strumienia krwi protossaka i nienaturalną jaskrawość łusek dinozaura.VR zawsze było takie: krzykliwe, lecz ograniczone.Nawet smród i hałas dostosowano do wygody użytkownika.Wszystko to było nieszkodliwe - równie nieszkodliwe, a zatem równie bez znaczenia - jak wycieczka do wesołego miasteczka.- Myślę, że to dilofozaurus - mruknął Bobby.- Fantastyczne.Dlatego uwielbiam ten okres.Jesteśmy na rozstajach życia.Wszystko tu miesza się ze sobą, stare i nowe, nasi przodkowie i pierwsze dinozaury.- Owszem.- Kate już wróciła do siebie.- Ale to nie jest prawdziwe.Postukał się w czaszkę.- Jak wszelka fikcja.Wymaga świadomego zawieszenia niewiary.- Ale to tylko jakieś pole magnetyczne łaskoczące mój mózg.To nawet nie prawdziwy trias, na miłość boską, tylko domysły jakiegoś naukowca plus parę kolorów rzuconych dla wirtualnych turystów.Uśmiechnął się do niej.- Wiecznie jesteś taka rozgniewana.A o co konkretnie ci chodzi?Spojrzała w jego puste, niebieskie oczy.Do tej pory to on decydował o warunkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]