[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W następny piątek spotkałeś się z Argo przy półce ze środkami przeczyszczającymi w Popkin Drugs przy Union Street.Trzy dni później piliście z Argo kawę przy jednym barze w Psychede-licatessen w Haight Ashbury.Czy mam mówić dalej?- Wydało się.Znalazłem przyjaciela.- Dostawcę.Yorkowi udało się wzruszyć ramionami, ale czuł się, jakby w głowę ktoś wsunął mu lodowate ostrze, i wiedział, że wkrótce ostrze zacznie się obracać.- Jesteś narkomanem.- Jeśli to cię tak niepokoi, możesz spać spokojnie.I drogi tatuś też.Oczywiście, biorę.Zaskoczyłoby cię, gdybyś się dowiedziała, jak wielu ludzi to robi w tych mrocznych czasach.- Nie zaskoczyło.- Nie.To prawda, nie sądzę, żeby cię zaskoczyło - odparł York.- Nie jestem uzależniony.Siedziała ładna i wyprostowana w swoim płaszczu.- W każdej chwili mogę przestać.Nie spuszczała z niego wzroku.- Mogę - powtórzył.Nawet nie mrugnęła.- I tak brzmi moja wyświechtana odpowiedź! - dodał.- Czemu krzyczysz? - spytała.- Bo nie jestem uzależniony!Rozejrzała się po pokoju.Południowe słońce obnażało kurz i nieporządek.- Adam - powiedziała - czy wiesz, że rodzina narkomana może go skierować na przymusowe leczenie?- Nie jestem.- Moje pytanie - przerwała - dotyczy prawa.Czy wiesz, że rodzina narkomana może go skierować na przymusowe leczenie?- Tak.- To dobrze.- Ale nie sądzę, żebyście to zrobili - stwierdził.- Mass media miałyby swój wielki dzień.Baron York- flesz - słynny gwiazdor filmowy i wcale nie kandydat na stanowisko - flesz- przyznaje, że jego syn - flesz - to ćpun.- Posłuchaj.Twdj ojciec nie jest wredny.Nie chciałby cię zamykać na odwyku.- Postukała grzbietem notesu o zęby.Trzy głuche stuknięcia.Miała białe, bardzo mocne zęby.- I ja też wolałabym nie być do tego zmuszona.- To brzmi jak groźba.- Każde stwierdzenie może tak zabrzmieć.- Westchnęła.- Adamie, nie łatwo do ciebie dotrzeć.- Mówiłem ci już, wyalienowany to ja.- Ale jesteś wybitnie inteligentny.Skłonił głowę.- Zrozumiesz więc - mówiła dalej - że przyleciałam wyłącznie po to, żeby wyciągnąć cię stąd, póki nie popadniesz w poważne kłopoty.- To brzmi jak groźba.I to bardzo.- Nie dopuszczasz do siebie myśli, że twój ojciec może posiadać jakieś zalety - ciągnęła.- Ale on naprawdę się o ciebie niepokoi.Skurcze już nadchodziły.York je przezwyciężył.Niech go licho porwie, jeśli pozwoli, żeby ta kobieta dostrzegła choć jeden.- Powiedz ojcu, że może przestać się zamartwiać.Nie jestem uzależniony.- Ciut zbyt gorliwie się zapierasz.- A co mam zrobić?- Przestać - odparła.- Jeśli możesz.Wstała, wzięła do ręki torebkę i rękawiczki i ruszyła do drzwi.W powietrzu zawirowały drobinki kurzu.- Dzięki za troskę - powiedział York.- Jest o wiele bardziej szczera niż twój udział w tej rozmowie - odparła z dłonią na klamce.Wyszła.Nadal panując nad dreszczami York stanął obok okna.Lśniący czarny Rolls stał między dwoma mniejszymi samochodami z nalepkami UC na tylnych szybach.W nagich gałęziach wiązów fruwały wróble, słońce rozjaśniało ich skrzydełka.Po kilku minutach pojawiła się żona ojca; w luźnym płaszczu wydawała się niższa.Szofer w brązowym uniformie - York wcześniej go nie zauważył -wyskoczył, żeby otworzyć drzwiczki.Nawet York, który przecież był rozpuszczony przez nieustanny strumień złota, nie potrafił powstrzymać krzywego uśmiechu.Był pod wrażeniem.Chwytając się mocno zasłony zmusił się, żeby rozważać -jakby od rozwiązania tej kwestii zależało jego życie - czy samochód i szofer pochodzą z wypożyczalni, czy też zostali macosze udostępnieni przez jednego z„wpływowych" przyjaciół ojca? A może - choć to nikłe prawdopodobieństwo -po prostu jej dziadek miał limuzynę z szoferem w każdym większym mieście kraju? I świata?Rolls Royce gładko wjechał na poplamiony benzyną środek wąskiej ulicy i kierując się na północ, skręcił w lewo.York wrócił do swojej greckiej Biblii.To znaczy, otworzyłją, ale dłużej już nie mdgł powstrzymać dreszczy.Oczy zaczęły mu łzawić, a po pięciu minutach cały zlał się potem.Przestał udawać, że czyta.Z trzaskiem otworzył szufladę, złapał duże opakowanie M&Ms i wepchnąłdo ust kolorowe pastylki.Potem miotając się po nie wietrzonym pokoju szukał zeszytu." Znalazł go w zlewie pod stertą nie otwartych listów.Złapał ołówek i słowo po słowie spisał rozmowę z macochą.Miał rewelacyjną pamięć.Ołówek sunął po papierze i York szybko zapełnił nierównym pismem pięć gładkich stron, ale dreszcze tak się nasiliły, że nie mógł już dłużej notować, więc zaczął krążyć po pokoju, tam i z powrotem, tam i z powrotem.Miał wrażenie, że ktoś sypie pieprz na odsłonięte żyły i tętnice, jakby każda komórka jego ciała żyła i domagała się swoich praw.Otoczył ramionami chude, trzęsące się ciało i dalej chodził.Nagle się zakrztusił.W ostatniej chwili zdążył do łazienki.Pochylając się nad toaletą wymiotował nie strawioną czekoladę, poki nie zaczęły płynąć przezroczyste plwociny.Czując w ustach i gardle gorzki smak, wyprostował się i patrzył na pochlapa-ne pastą do zębów lustro.Z zaciśniętymi ustami, blady, miotany dreszczami, wreszcie stanął twarzą w twarz z prawdą.On i prawda.Macocha miała rację.Przytrzymał się umywalki.I przypomniał sobie pierwszy raz, kiedy skosztował tego wspaniałego smaku: deszczowe, wiosenne popołudnie u kresu choroby matki.Próbował od czasu do czasu, traktując to jak rzadki luksus, kiedy już nie mógł się przyglądać, jak rak rozkoszuje się swoim posiłkiem.Wielu, jak dowiedział się ze swych badań, żyło całkiem normalnie, biorąc tylko od czasu do czasu.W Grecji obywał się bez tego tygodniami, nawet miesiącami, żeby sobie udowodnić, że w każdej chwili może się wycofać.Zwykle używał narkotyku przy uprawianiu seksu, dzięki temu przybliżał się do starej arabskiej techniki, którą chuda, ciemna burdelmama z Pireusu opisała mu jako ismak, przedłużony pobyt w pachnącym ogrodzie.Dzięki temu pieprzenie tych uległych dziwek przypominało ośmiogodzinny orgazm z Claudią Cardinale.Oczywiście, bardzo uważał.Nie miałochoty się uzależnić.York musi być wolny i samotny, by unosić się nad ludzkością.Wolny.Nie tak się skończyło, prawda? York nie potrafił dokładnie określić dnia, kiedy utracił wolność.Wiedziałtylko, że po powrocie do Kalifornii, gdy znów znalazł się w tłocznym domu ojca na wzgórzu, chora ręka bolała go wprost nie do zniesienia, więc zaczął ją traktować coraz silniejszymi dawkami narkotyku, jeszcze bardziej zwiększając dawkę po przenosinach do Berkeley.Nigdy jednak głośno nie przyznał się przed sobą do prawdy.Przestał brać dla zabawy.- No to.- wymamrotał.Wpatrywał się w blade odbicie trzęsącego się stworzenia.To ten karzeł, który z prędkością pięćdziesięciu dolarów dziennie przepuszcza dochód z trustu i odziedziczony majątek, tylko po to, żeby utrzymać przy życiu podejrzanych ojców chrzestnych.Ten biedny, smutny, samotny karzełrozpaczliwie potrzebował swojej porcji.Tak, teraz przyznawał, tak jak potrzebuje jej ktoś uzależniony.- No to niech będzie - wymamrotał.Rozpiął guzik lewego, krótszego, rękawa i wysoko go podwinął.Na pokłutym, pożyłkowanym ramieniu pokazała się gęsia skórka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]