[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby wybuch granatu pode mną.Nie wiem, kiedy znalazłem się oknie i kiedy skoczyłem.I wiedziałem, że muszę uciekać.Jednocześnie przypuszczałem, że uciec się nie da.On mnie wtedy znalazł - wskazał na Witka.Wstał nagle i Masterdziej aż podskoczył od tego niespodziewanego ruchu.Łagowski zaśmiał się, patrząc na niego.- To nie był duch.Chyba - dodał i zwrócił się do Witka: - Ty ją widziałeś.- Ktoś stał w oknie - przytaknął Witek.- Czarna Paniusia?- Ktoś, nie wiem.Łagowski poruszył ramionami, jakby sprawdzał sprawność mięśni, przestąpił z nogi na nogę.- Pójdę już - powiedział cicho.- Dziękuję wam.A koniak zwrócę jutro.- Ruszył do drzwi, zatrzymał się.- Ale to była halucynacja.Zajrzę im zaraz, muszę odzyskać rzeczy.- Ktoś tam był - powtórzył Witek.Uzbrojony w latarkę i scyzoryk, okryty tym razem szarą, wtapiającą się w tło kurtką, Klim posuwał się za Witkiem.Po incydencie z Łagowskim Witek na kilka dni zaprzestał wypraw na Stok, jakby wypełnił zadanie, jakie sobie postawił.Klim w to nie wierzył.Co dzień odprowadzał Witka z daleka, póki się nie upewnił, że Witek wraca do domu.Rzadko zadawał sobie pytanie, po co to robi.Zastanowienie mogłoby mu odebrać chęć do działania, często tak bywało.Tym razem postanowił po prostu odkryć tajemnicę, jak Witek odkrył jego tajemnicę.I może pomóc, jeśli jakakolwiek pomoc będzie potrzebna.Domyślał się, że Witek czegoś na Stoku szuka.Witek szedł szybko, nie oglądał się.Było już tak późno, że kiedy dotarli do mostku, na którym Klim starł się z zabójcą kotów, droga stała się niewidoczna.Ale kroki Witka brzmiały pewnie.Klim słyszał je bez przerwy, a jednak omal nie zmylił drogi.Jedynie krótki błysk latarki rzucony w stronę Witka i widok jego sylwetki pozwoliły mu pójść we właściwym kierunku.Witek zobaczył światło, zatrzymał się na sekundę, potem ruszył dalej, jeszcze szybciej.Wchodzili na teren Stoku.Witek podążył prosto do kamienicy, której połowa już zniknęła.Druga połowa i brama wydawały się nienaruszone.Witek przystanął.Tu było widniej.Światło wysokich latarń wiszących nad browarem łagodnie rozświetlało kawał uliczki, kocie łby, stosy cegieł i postać Witka pośrodku otwartej przestrzeni.Klim zatrzymał się w cieniu, blisko jakiegoś muru, pachnącego zaprawą.Coś przebiegło w pobliżu, cichy tupot bez ciała.Klim wstrząsnął się.Znacznie później opowiedział, że wydawało mu się wówczas, kiedy tak stał i czekał, aż Witek się poruszy, iż wie wreszcie, jaki jest cel wędrówek.Witek szuka Czarnej Paniusi.Chce się przekonać, kim ona jest.Może chce ją zdemaskować i zyskać opinię odważnego do szaleństwa.- Ja i Witek.- powiedział - nasze wzajemne stosunki nie były proste.‘n mnie prawie nie zauważał, tak mi się wydawało.Ja czasem go podziwiałem, czasem nienawidziłem, czasem się go bałem, a czasem chciałem go za przyjaciela.Co dzień inaczej.Dlatego chyba za nim lodziłem.Bo to musiało wreszcie stać się jasne: kim on dla mnie jest.wtedy poczułem rozczarowanie.Jeśli on szuka ducha, to nie warto się im zajmować.Przypomniałem sobie, jak on prawie uwierzył, że kot mówi ludzkim głosem.I wtedy już chciałem odejść.Postanowił odejść, ale to nie było proste.Za jego plecami rozpościerała się cała ogromna, pusta przestrzeń, którą przemierzyli razem.Witek nie wiedząc o towarzyszu prowadził, Klim go śledził.Ale jednak było ich dwóch.Powrót trzeba by odbyć w samotności.Klim wstrzymał oddech i policzył do dziesięciu.Serce, rozszalałe, kiedy pomyślał o samotnej wędrówce powrotnej, nie chciało się uspokoić.Witek nadal trwał przed domem i patrzył, chyba w górę.Teraz - pomyślał Klim - teraz odejdę.Nie poruszył się.- Teraz - szepnął.I wreszcie udało mu się oderwać nogę od ziemi i cofnąć się trochę, drugą nogę.Zawracał.Ostatnim spojrzeniem obrzucił Witka i już zrywał się do hałaśliwego biegu, hałaśliwego, ale jak najszybszego, gdy zauważył,; Witek poruszył się wreszcie.Wszedł do bramy.Klim przystanął.W bramie rozbłysła latarka i zgasła natychmiast.Witek pojawił się nów, ledwie widoczny na tle czarnego wylotu bramy, skoczył w bok zaczął biec prosto na Klima, a za nim biegł ktoś jeszcze, niewysoki, szybki, ręczny.Klim pisnął i zakrył sobie usta dłonią.To był zabójca kotów.Dopędził Witka po kilku sekundach, przytrzymał i zamarł z nim, jakby przytulał chłopaka do piersi.- Teraz pogadamy - powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]