[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morderstwo na przedmieściach Denver.Tymczasem za drzwiami stała tylko sąsiadka, Gabrielle Roberts.Gabby.Hiperaktywna dziewczyna, taka, co wszystko załatwi i wszystko osiągnie - cały czas czekał, kiedy zmęczą ją rozczarowania życia codziennego.Jakby robiła mu na złość tymi swoimi letnimi rowerowymi wyprawami w góry, zimowymi popisami na desce, nieustannym potokiem domowych remontów i czerpaniem przyjemności z pracy w jakiejś firmie telekomunikacyjnej, w dziale relacji z klientami, która z pozoru wydawała się idealna na umartwienie duszy, a ona ją uwielbiała.Stała na ganku, falując czarnym końskim ogonem.Zmarszczyła brwi i znów zastukała.Przeskakując z nogi na nogę do rytmu jakiegoś wewnętrznego techno, słyszalnego tylko dla niej.Miała na sobie szorty i przepoconą koszulkę z napisem „Maratończycy posuwają się dalej” oraz brudne skórzane rękawice.Jonathan się skrzywił.Jakieś kolejne roboty domowe.Parę lat temu, w upalny dzień pomagał jej nosić brukowce do ogródka i omal nie rozwalił sobie kręgosłupa.Pia wymasowała mu plecy i przypomniała, że nie musi robić wszystkiego, o co go poproszą, ale kiedy Gabby pojawiła się w drzwiach, nie wiedział, jak jej odmówić.A teraz znowu w nich stała.Nie mogłaby po prostu dać sobie spokoju i przez jeden dzień nic nie robić? I czemu akurat teraz, kiedy sześć metrów od niej pływają w wannie zwłoki Pii? Jak ją uciszyć? Trzeba ją też zabić? Jak to zrobić? Poduszka nie wchodzi w grę.Gabby jest wysportowana.Kurna, pewnie jest silniejsza od niego.Może nożem kuchennym? Gdyby dało się ściągnąć ją do kuchni, zanim zobaczy Pię w wannie, mógłby przyłożyć jej nóż do gardła.Nie spodziewałaby się.Odpędził tę myśl.Nie chciał zabić Gabby.Nie chciał, żeby wokół rosła góra trupów i krwi.Chciał, żeby to wszystko już się skończyło.Po prostu powie jej, co zrobił, ona z wrzaskiem ucieknie, zadzwoni po policję, a on sobie zaczeka na ganku aż przyjadą.I po problemie.Znajdą go w szlafroku, a żonę rozmakającą w wannie, i pójdzie do więzienie za morderstwo, zabójstwo, spowodowanie śmierci, pozbawienie życia, czy co tam, a sąsiedzi dostaną swój czas antenowy.„Wyglądali jak idealna para”.„Oboje byli tacy sympatyczni”.„W zeszłym roku, jak pojechaliśmy do Belize, zajmowali się naszymi kotami”.No i dobrze.Koniec siedzenia w wannie, wracamy do rzeczywistości.Czas ponieść konsekwencje.Poszukał szlafroka i wrócił dokładnie w chwili, gdy Gabby załomotała ponownie.- Cześć, Jon! - Uśmiechnęła się szeroko, gdy otworzył drzwi.- Nie chciałam cię obudzić.Co, leniwa niedziela?- Dopiero co zabiłem żonę.- Pożyczysz mi łopatę? Połamała mi się.Jonathan wytrzeszczył oczy.Gabby przestąpiła z nogi na nogę.To przyznał się czy nie? Myślał, że tak.Ale Gabby nie uciekła z wrzaskiem, wołając policję.Całkowicie odeszła od scenariusza.Przeskakiwała z jednej nogi na drugą i patrzyła na niego oczyma golden retrievera.Powtórzył w myślach tę wymianę zdań.Nie usłyszała? Czy on tego nie powiedział?Gabby dodała:- Wyglądasz na nieźle skacowanego.Imprezowaliście wczoraj?Jonathan usiłował raz jeszcze się przyznać, ale słowa więzły mu w gardle.Może i za pierwszym razem ich nie wypowiedział.Może tylko pomyślał.Potarł oczy.- Co tam chciałaś?- Złamałam łopatę.Mogę pożyczyć twoją?- Złamałaś?- Przypadkiem.Chciałam podważyć kamień w ogródku i trzonek mi trzasnął.Zabiłem żonę.Leży w wannie.Możesz zadzwonić za mnie na policję? Nie wiem, czy trzeba na 911, czy na komisariat.A może trzeba poczekać do poniedziałku i najpierw zadzwonić do prawnika.Jak myślisz?- Pia ma łopatę w szopie w ogrodzie.Przynieść ci ją?- Byłoby super.A gdzie ona?- Siedzi w wannie.Gabby chyba dopiero teraz zauważyła jego szlafrok.Wybałuszyła oczy.- Och.Przepraszam.Nie chciałam.- To nie to, co myślisz.Zażenowana machnęła ręką i cofnęła się od drzwi.- Nie powinnam tak wpadać, powinnam najpierw zadzwonić.Nie chciałam wam przerywać.Jak mi powiesz, gdzie jest, to sama sobie wezmę tę łopatę.- Eee.no dobra.Wchodzisz tą boczną furtką.Jest w szopie, wisi na kołkach koło drzwi.- Czemu się nie przyznał? Po prostu kontynuował tę grę, udawał, że wciąż jest tym samym człowiekiem co kilka godzin temu.- Dzięki bardzo.Przepraszam, że tak wlazłam z butami.- Odwróciła się i zbiegła ze stopni, zostawiając go w otwartych drzwiach.Zamknął je.Koński ogon Gabby mignął jej za oknem salonu, gdy przebiegła tamtędy do ogrodu.Jonathan poczłapał z powrotem do łazienki i usiadł na sedesie.Pia unosiła się w wodzie.- Nikogo to właściwie nie obchodzi, prawda, skarbie?Przyjrzał się jej zesztywniałemu ciału i odkręcił kran, puszczając gorącą wodę.Uniosła się para.Pokręcił głową, patrząc, jak woda leje się do wanny.- Nikt w ogóle nie zwraca uwagi.Ludzie umierają co chwila.A jednak wykonuje się pracę, chodzi się do sklepu po jedzenie i wykopuje kamienie w ogródkach.Życie toczy się dalej.Słońce nadal jasno świeci, powietrze nadal pachnie bzami, dzień jest piękny, a on już nigdy nie będzie musiał składać rozliczeń podatkowych.Zakręcił wodę.Nogi i ręce zamrowiły mu elektryczną energią, młodzieńczym głodem słońca i ruchu.Naprawdę był świetny dzień, żeby pobiegać.* * *Kompletne zrujnowanie sobie życia ma jedną dobrą stronę, zauważył Jonathan.Wreszcie można się nim cieszyć.Przebiegając obok sąsiadów, machając do nich i wołając, myślał, jak niewiele tak naprawdę rozumieją z piękna tego pogodnego wiosennego dnia.Był tysiąc razy lepszy, niż się domyślał, budząc się rano.Ostatni dzień wolności: o wiele przyjemniejszy niż milion dni codziennej harówy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]