[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płot pachnie rybacką wsią na Helu.Za kępą drzew, jakby to nie było miasto, widnieje duży zagon ziemniaków.Schylone kobiety z podwiniętymi do pół łydki spódnicami pracowicie machają motykami.Gdzieś w górze wrzasnął jakiś przestraszony ptak.Tramwaj turkocze przez miasto.Stonoga z nosem przylepionym do szyby gapi się bezmyślnie.Kiedy wysiada, czuje głód.„Kanapki zostały w torbie na dworcu - myśli leniwie - więc chyba znów bar mleczny”.Na ulicy grupka sześciolatków liże lody z kubeczków.Mają tak zaaferowane miny, jakby była to najważniejsza czynność w ich życiu.Jeden z nich wydaje się Stonodze znajomy.- Ty jesteś Paweł? - pyta znienacka.Dzieciak leniwym gestem odsuwa z czoła otok czerwonej włóczkowej czapki.- Ja.A bo co?- Szukam Marka.- Dziewczyna trochę się wstydzi tych badawczych jak u brata, bardzo błyszczących oczu.- Przecież jest w szkole! A ty co? - pyta, zlizując skapującą słodycz - wagarujesz?Stonoga krzywi się.- Nie wiem, czy jedzenie lodów w październiku ma sens - mówi ostrzegawczo.Paweł jedną ręką poprawia czapkę, drugą chowa za plecami resztkę przysmaku.- Donosicielka! - mruczy wściekle.- Powiesz o tym Markowi?- Nie - odpowiada Stonoga zgodnie z prawdą.- To nie jest w moim stylu.A jeśli chodzi o waszą bójkę z Przemkiem.to chyba ty miałeś rację.Cześć!Paweł stoi z otwartymi ustami.Nawet nie czuje, że płynna czekolada brudzi mu palce.Stonoga z apetytem zjada w barze mlecznym zupę pomidorową i kopytka ze słoniną.Jest spokojna, odprężona.Już przebolała sprawę Józefa Pietrzaka, choć gdzieś tam na dnie serca kołacze się jeszcze żal za nie spełnionym.Potem nadchodzi czas wyjazdu i wszystko inne staje się dalekie, mniej ważne.Pociąg stuka miarowo, usypiająco.Za oknem, w październikowym zmierzchu przesuwają się obrazy znane i bliskie: jakieś maczugi wierzb ze sterczącymi gałęziami jak rozczochrane głowy, biel kościelnych wież z dalekich wiosek, a za nimi niczym mech ciemnieje las, podobny owym baśniowym borom, do których człowiek nigdy nie dociera.Szyny kolejowe, rozjazdy, ciche senne stacyjki z nazwami, których nawet nie zdąży się odczytać.A potem znów słaby gwizd elektrowozu i pojedyncze drzewa zlewają się w jeden ciąg, w rozedrgany jesienny szpaler krajobrazu, który upodabnia się do w pośpiechu malowanego płótna, nawijanego na drewniany wałek.Można by je pociąć na kawałki i sprzedawać na wiejskich jarmarkach.Stonoga wtuliła głowę w dyndającą na wieszaku kurtkę.Nie śpi, bo czuje, jak do jej serca zaczyna wkradać się niepokój i zwątpienie.Teraz dopiero uświadamia sobie, że jedzie w ciemność i nieznane, że nikt tam, u kresu drogi na nią nie czeka, że może przyjdzie jej spędzić noc na jednej z takich jak te stacyjek.Pociąg mija wzgórki obsypane kolorowymi domkami.Wyglądają, jak piernikowe chatynki Baby Jagi.Dziewczynka przypatruje im się z uwagą.Zaraz na drogę wyjdzie Jaś z Małgosią.Skąd te bajki? To sen, jedyny pocieszyciel, który umie jak iluzjonista zaczarować rzeczywistość w baśń.Mijają długie godziny.W przedziale zmieniają się ludzie, zostaje po nich nikły zapach jabłek i papierosowego dymu.Za oknami jarzą się światła dużego miasta.To już N.Dziewczynka ze zdumieniem przygląda się oświetlonym peronom, na które pomału wjeżdża pociąg.Zdejmuje z półki torbę.Nie spieszy się, bo wysiada tu sporo osób.Wiedziona jakimś instynktem, a może przeczuciem, stara się być w pobliżu kościstej kobiety w zniszczonym filcowym kapeluszu i równie jak on sfatygowanych rękawiczkach.Kobieta ma usta zaciśnięte w wąską linijkę i nie dostrzega nikogo.Z dużej skórzanej torby, która kiedyś musiała być elegancka i zapewne droga, sterczy jakiś rulon zawinięty w gazetę.Na peronie wita ich przejmujący chłód.Duży oświetlony zegar wskazuje godzinę dwudziestą drugą zero trzy.Dziewczynka przygląda się mu z niedowierzaniem.„Więc już tak późno? I co teraz?” - Bacznie obserwuje, co robią przyjezdni.Jedni, nie podnosząc głowy, szybko zmierzają do wyjścia.„To zapewne miejscowi.Wrócili z pracy albo z delegacji - myśli dziewczynka, nastawiając kołnierz kurtki.- A tamte? Te kobiety o spracowanych rękach, objuczone jak wielbłądy? I ta chuda w kapeluszu? Wyraźnie rozglądają się po peronie! Może ktoś po nie miał wyjść?”- Komu nocleg? - rozlega się nagle czyjeś niegłośne zapytanie.Stonoga ogląda się zdziwiona.W tłumie takich jak ona osób robi się gwałtowne poruszenie.Nawet chuda kobieta w kapeluszu zatrzymuje się na moment.- Spanie na jedną lub dwie noce dla tych, którzy jutro mają widzenie - mruczy niski mężczyzna w kaszkiecie.- Taniej jak w hotelu, ale czysto i wygodnie.Stonoga zatrzymuje się razem z innymi.Mężczyzna wygląda całkiem przyzwoicie.Kobiety zbiły się w gromadkę, radzą nad czymś.Wreszcie zgodnie kiwają głowami.Chuda ze skórzaną torbą uważnie przygląda się Stonodze.- Jesteś sama? Dziewczynka kiwa głową.- Masz gdzie spać? - Kobieta ma niski, lekko skrzypiący głos.- Nnie.A.pani?- Chodź ze mną! - Kobieta z wysiłkiem unosi torbę.Stonoga przy-skakuje, chwyta za drugie ucho.- Proszę pozwolić, pomogę.Torba jest niespodziewanie ciężka, ale kobieta idzie szybkim, równym krokiem.Przed nimi, w ciemnościach przy słabo tylko rozbłyskujących lampach suną zwartą grupą tamte, prowadzone przez mężczyznę w kaszkiecie.- Dlaczego przyjechałaś bez matki? - W głosie nieznajomej brzmi przygana.- Tak.wyszło - odpowiada Stonoga przyspieszając.Postanawia nie dać się niczym zaskoczyć.I nie powiedzieć ani o jedno słowo więcej niż będzie trzeba.Przed parterowym domem wszyscy się zatrzymują.- To tutaj.- Mężczyzna nagle wsiąka w ciemność.Zdezorientowane wchodzą do słabo oświetlonej bramy.Ale zaraz otwierają się jakieś drzwi.Wewnątrz jest jasno i ciepło.I, o dziwo, bardzo czysto.Dwa duże pokoje z szeregiem równo zasłanych łóżek.- Nocleg kosztuje osiemdziesiąt złotych - mówi właścicielka, przypatrując się przybyłym.- Herbata może też być.Stonoga oddycha z ulgą.Stać ją na ten wydatek.I nawet na herbatę, do której tęskni.Koścista kobieta w ostrym świetle żarówki okazuje się o wiele młodsza.ůů- Będę tu spać, koło pani, dobrze?- Dobrze.O której masz.widzenie? Stonoga patrzy na nią szczerze zdziwiona.- To.ja.tego, nie wiem.Pójdę i poproszę.Kobieta ostrożnie siada na łóżku.Wlepia w dziewczynkę bardzo jasne, prawie białe oczy.- Nigdy tu nie byłaś?Stonoga przecząco kręci głową.Czuje ogrom znużenia.Ten zwariowany dzień, długa podróż.Herbata i kanapki zaspokoiły głód.Teraz spać, spać.- Wyjdziemy jutro razem - mruczy sąsiadka, zdejmując spódnicę.- I trzymaj się mnie.Może.uda się coś załatwić.Widzisz, my tutaj wszystkie.uzyskałyśmy od władz możliwość spotkania z naszymi bliskimi.mamy to na piśmie.To jest więzienie, moje dziecko, a nie sanatorium.Stonoga milczy.O tym nie pomyślała.Ta podróż przez dziesiątki kilometrów była tak spontaniczna, tak nie przygotowana, że wydała się jej teraz całkiem nierealna i nierzeczywista.Gdyby nie obecność tych kobiet.„Pomyślę jutro - mruczy sama do siebie - dziś chcę spać” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •