[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ominêliœmy wiele granic naturalnych dla zwyk³ych ludzi.Jeszcze mo¿emyzawróciæ.Nie jest to ³atwe, gdy¿ zasmakowaliœmy swobody p³yn¹cej z ichprzejœcia, lecz jest to mo¿liwe.Niestety ta jedna… – z³o¿y³ d³onie.– Pókistoisz przed ni¹, wszystko jest w porz¹dku.Mo¿esz œniæ o jej przekroczeniu, tonic z³ego.Mo¿esz czuæ jak ciê poci¹ga, fascynuje, czuæ obiecan¹ przez ni¹ moc.Mo¿esz chodziæ wzd³u¿ niej, planowaæ gdzie i jak j¹ przejœæ, lecz gdy tozrobisz ona zniknie, na zawsze.Nie mo¿na za ni¹ wróciæ, jak nie mo¿na wróciæna rozbity o planetê statek.To sta³o siê z Anhelem, pomyœla³ Arto, a ja powiedzia³em mu, by zrobi³ to samo…– Wiêc tacy jak on maj¹ zostaæ?– Jeszcze nie wiem czy siê tym zajmê.Byæ mo¿e to zrobiê, byæ mo¿e wykorzystamto, co wiem, by inni zobaczyli to co ty.S¹ te¿ inne sposoby.Mogê sprawiæ, bycieñ doœwiadczonego drzewa przes³oni³ kie³kuj¹ce nasienie.Doœwiadczenie przeciwko… Anhelo! Wystarczy, by ktoœ szepn¹³ o zdarzeniu w³azience…– Rozumiem.To dobry sposób.M¹dry.– Obyœ by³ równie m¹dry tam gdziekolwiek siê wybierasz, m³odszaku.Zem kiwn¹³ g³ow¹ i odszed³.Obaj wiedzieli, ¿e wiêcej siê nie zobacz¹.Nie od razu pozwoli³ Iwenowi przekazaæ kartê.Dopiero gdy uzna³, ¿e ryzyko jestnajmniejsze niewielki przedmiot przeszed³ z rêki do rêki, znikaj¹c w ukrytejkieszeni.Potem d³ugo spacerowali po promenadzie.Niewiele mówili.Iwen czêstoprzystawa³ i patrzy³ planetê.Wci¹¿ by³ rozbity.Obaj winili siê za powsta³ek³opoty.Sam móg³ czuæ siê winny i wci¹¿ dzia³aæ, lecz Iwen poddawa³ siê temu,tym mocniej, ¿e widzia³ jak Arto pomaga, podczas gdy jemu pozosta³o tylkosiedzieæ i czekaæ.Zna³ ten typ winy.Cokolwiek by nie powiedzia³, onozostanie.Tylko powodzenie akcji mog³o go wyleczyæ.– Powinienem sobie odgryŸæ jêzyk gdy to wymyœli³em – powiedzia³ Iwen, jakbyczyta³ w myœlach Arto.– Nie powinienem ciê namawiaæ.Wiedzia³eœ lepiej, jakzawsze.– A ja powinienem sam siê odstrzeliæ za to, ¿e siê zgodzi³em.Jesteœmy tak samowinni.– Ale to by³ mój pomys³.– Nie zgodzi³bym siê, gdybym w niego nie wierzy³.Sta³o siê.Trudno.Spojrzeli na siebie.Po¿egnali siê bez s³Ã³w.Do zobaczenia przy szybie,powiedzia³ w myœli.Z niecierpliwoœci¹ wraca³ do domu.Karta musia³a zawieraæ wyznaczony terminodlotu – nic innego nie przychodzi³o mu do g³owy.Lecz bezpieczeñstwo przedewszystkim, myœla³ id¹c nieœpiesznie.Po drodze zajrza³ w kilka miejsc, by jegowyjœcie by³o jak najbardziej wiarygodne.Ostatni¹ rzecz¹, na któr¹ chcia³, byzwrócono uwagê, by³o spotkanie z Iwenem.Gdy wróci³, ojciec by³ ju¿ w domu.Niewiarygodne, ile siê wydarzy³o odk¹dwidzieli siê ostatnio.Teraz musieli siê œpieszyæ.Czas im siê koñczy³.O iledobrze policzy³, mia³ im siê skoñczyæ dok³adnie tego rozjaœnienia.Ojciec niecierpliwie rozkodowa³ wiadomoœæ.Przeczyta³ j¹ z niedowierzaniem.– Dziwne – powiedzia³.– Nie tego oczekiwa³em…– O co chodzi? – spyta³a ze zdziwieniem matka.Arto poczu³ ucisk w gardle, ¿ewszystko powie i tamci us³ysz¹.– Problemy?– Nie wiem… Nie mogê mówiæ.To nie mój wymys³, tak musi byæ.Nie wiem dlaczego,ale musi.Wsta³ od sto³u.Chwilê pokrêci³ siê nerwowo po pokoju, myœl¹c nad czymœ.Nakoniec wzi¹³ swój identyfikator, po czym wyszed³.• • •Wilan stara³ siê jak móg³, by jego ostatnie dni na stacji wygl¹da³y normalnie.W jego odczuciu wiadomoœæ od kolonisty nie by³a normalna.Oczekiwa³ informacjio terminie odlotu, lecz zamiast niej otrzyma³ polecenie spotkania siê wWIR-ze.Opuœci³ windê, nieœpiesznie zmierzaj¹c w stronê sal terminali, niczym zmêczonyprac¹ cz³owiek, licz¹cy przed noc¹ na odrobinê rozrywki w innym œwiecie.Op³aci³ sesjê i wyci¹gn¹³ siê wygodnie w kokonie.Bêd¹c ju¿ w systemieuruchomi³ swoj¹ ulubion¹ symulacjê stromych, skalistych i œnie¿nych gór.Chwilêczeka³, lecz kolonista siê nie zjawia³.By zabiæ narastaj¹cy niepokój Wilanwy³¹czy³ czucie temperatury i zacz¹³ siê wspinaæ na najbli¿szy szczyt, jakzawsze, bez asekuracji.Z pocz¹tku nie przyk³ada³ do tego nale¿ytej uwagi,wierz¹c, i¿ Zefred pojawi siê lada moment, lecz po kilku odpadniêciach odœciany podœwiadoma wola roz³adowania napiêcia wziê³a górê.Oczekiwanie siê przed³u¿a³o, lecz Wilan zapomnia³ o wszystkim.Kolonista pojawisiê, gdy uzna to za stosowne i bezpieczne, jak zawsze.Dwadzieœcia minutpóŸniej liczy³ siê ju¿ tylko szczyt, on sam i dziel¹ca ich wysoka, pionowoopadaj¹ca, zamarzniêta skalna œciana.Zapomnia³ o stresie i stoczni.Ca³kowicieoddany karko³omnej wspinaczce, szybko dotar³ do po³owy trasy.Zak³ada³ kolejnyzaczep na œcianê gdy nie wiadomo sk¹d wokó³ pojawi³y siê plastalowe œciany.Otoczy³y go, zawirowa³y i zamknê³y w niewielkiej, pozbawionej otworów szczelnejklatce.Pozbawiony uchwytu, pad³ na pod³ogê.Wsta³, pe³en z³oœci.Zmiana by³anag³a, jego poziom adrenaliny – wysoki.Nie tak odby³o siê to poprzednimrazem…Chwilê póŸniej zmaterializowa³ siê tak¿e kolonista.Zignorowa³ czyteln¹irytacjê Wilana.– Mam powody wierzyæ, i¿ twój dom zosta³ zara¿ony.Okablowany – przeszed³ dorzeczy.– Jak, kiedy? Bez nakazu, bez…? – myœli Wilana rozlecia³y siê bez sk³adu pojego g³owie.– Nie b¹dŸ dzieckiem! – kolonista ofukn¹³ go jak ucznia.– To nie dochodzeniekryminalne! Regu³y s¹ dobre dla zwyk³ych przestêpców.Ucieczka to zdrada stanu,w takich przypadkach wchodz¹ kiedy chc¹, robi¹ co chc¹, a gdy skoñcz¹, usuwaj¹po sobie wszelkie œlady.Musia³em zmieniæ wiadomoœæ.Muszê to przekazaæ ustnie,ka¿demu z osobna.– Wiêc kiedy termin?– O tym chcê mówiæ.Nikt inny nie mo¿e o tym wiedzieæ.Nikt! Ch³opiec samwyczuje ten moment, lecz twoja ¿ona… nie chcê, by swoim zachowaniem da³a imjakiœ sygna³.Coœ o tym wiedzia³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •