[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciało mu się rzygnąć, gdy widział łzawe gesty Micka.To pasowało może do szesnastoletniej dziewicy, ale nie do dwudziestopięcioletniego pederasty.Mick rzucił kwiat i wyciągnął koszulkę ze spodni.Zdjął ją, ukazując światu szczupłe ciało.Wzburzył sobie włosy, spojrzał na Judda i uśmiechnął się szeroko.Judd obserwował go uważnie.Niezbyt muskularne, ale ładne ciało.Na brzuchu widniała blizna po operacji wyrostka robaczkowego.Szyję Micka otaczał delikatny, złoty łańcuszek.Mimo woli Judd odwzajemnił uśmiech chłopaka.Napięcie między nimi opadło.Mick odpinał pasek od spodni.- Chcesz się pieprzyć? - zapytał, nadal się uśmiechając.- To bez znaczenia - padła odpowiedź.- Dlaczego?- Nie pasujemy do siebie.- Chcesz się założyć?Odpinał zamek i odwrócił się do pól rozciągających się obok drogi.Judd patrzył jak Mick ściąga spodnie.Jego plecy miały kolor zboża.Pieprzenie się na powietrzu było niebezpieczne.Nie byli w San Francisco ani nawet w Hampstead.Judd nerwowo rozejrzał się po drodze.Nadal była pusta.Mick obejrzał się i odchodząc coraz dalej w pole machał na Judda ręką.Diabli tam.nikogo nie było widać.Tylko bezludne, pokryte do połowy lasem wzgórza, których mamę, ludzkie sprawy nic nie obchodzą.Judd ruszył za Mickiem, odpinając koszulę.Spod stóp uciekały spłoszone myszy polne, zdumione obecnością giganta, który zakłócił ich spokojne życie.Judda rozbawiła ich paniczna ucieczka.Nie chciał ich skrzywdzić, ale skąd one mogły o tym wiedzieć? Może, gdy tak idzie przez pole, jest sprawcą setek zabójstw.Zabija myszy, żuki, glisty i różne robaki.Dotarł do leżącego, nagiego Micka.Chłopak wystawiał swe genitalia ku słońcu, leżał na zgniecionym zbożu i ciągle się uśmiechał.To było dobre, bardzo dobre i sprawiło jednakową przyjemność im obu.Kochali się namiętnie i czule, pełni pożądania, które natychmiast musiało być zaspokojone.Tulili się do siebie, pieścili się i całowali, z ciał utworzyli węzeł, który tylko orgazm mógł rozwiązać.Pokaleczyli sobie plecy i pośladki o ostre kłosy zboża.W czasie spełnienia usłyszeli miarowe posapywania silnika traktora.Zdążyli się już jednak zaspokoić.Wrócili do volkswagena.We włosach, w uszach, między palcami nóg - wszędzie mieli ziarna pszenicy.Uśmiechali się łagodnie.Zawarli rozejm.Nie będzie on może zbyt trwały, ale na pewno zapewni im spokój na kilka godzin.Samochód zamienił się w istny piekarnik.Otworzyli wszystkie okna i ruszyli do Nowego Pazaru.Była czwarta, a im została jeszcze godzina drogi.Gdy wsiadali do samochodu, Mick powiedział:- Zapomnijmy o klasztorze, dobrze? Judd spojrzał zaskoczony.- Myślałem.- Nie mógłbym znieść jeszcze jednej pieprzonej Dziewicy.Roześmiali się, pocałowali gorąco, aby jeszcze raz poczuć swój smak.Nazajutrz także świeciło słońce, ale dzień nie był już taki upalny.Na niebie pojawiło się nawet kilka chmur.Ranne powietrze działało bardzo orzeźwiająco - jak eter lub mięta.Vaslav Jelovsek patrzył na gołębie igrające z przejeżdżającymi samochodami.Część jadących samochodów należała do wojska.Chłodne powietrze poranka tylko nieznacznie łagodziło podniecenie.Podniecenie, które odczuwał dzisiaj każdy mieszkaniec Popolacu.Wydawało się, że gołębie wyczuwają to podniecenie i w jakiś sposób je podzielają.Umykały spod kół samochodowych w ostatniej chwili, jakby igranie ze śmiercią sprawiało im przyjemność.Jelovsek spojrzał na niebo.Nic się nie zmieniło od świtu.Warstwa chmur wisiała nisko.Nie było to najlepsze dla obchodów.Przyszło mu na myśl angielskie zdanie, które usłyszał od przyjaciela: "mieć głowę w chmurach".Domyślał się, że to znaczyło żyć w świecie marzeń.Pomyślał złośliwie, że to jest wszystko, co świat Zachodu jest w stanie powiedzieć o chmurach.Znaczenie tego zdania może być przecież zupełnie inne.Czy tu, wśród tych tajemniczych wzgórz, nie tworzy się niezwykłej rzeczywistości pasującej do tego zdania? Żyjące przysłowie.Głowa w chmurach.Na placu zatrzymał się pierwszy kontyngent.Jedna czy dwie osoby były nieobecne z powodu choroby, ale zastąpili je natychmiast ochotnicy.Co za zapał! I jakie szerokie uśmiechy na twarzach tych, których nazwiska zostały wyczytane.Kazano im dołączyć do formującej się na placu kolumny.Doskonała organizacja.Wszyscy mieli co robić i wiedzieli jak to robić.Nie było przepychanek.Wszystko odbywało się przy akompaniamencie pełnych zapału głosów.Z podziwem patrzył na pracę.Ustawianie i wiązanie przebiegało niezwykle sprawnie.Zapowiada się długi i ciężki dzień.Vaslav był na placu już na godzinę przed świtem.Popijał od czasu do czasu kawę z importowanego, plastikowego kubka i sprawdzał prognozy pogody nadchodzące z Pristiny i Mitrovic.Popatrywał co chwila na coraz jaśniejsze niebo.Pił właśnie szóstą kawę, zbliżała się siódma godzina.Po drugiej stronie placu stał Metzinger.Wyglądał na tak samo zmęczonego i zaniepokojonego jak Vaslav.Stali na placu jednakowo długo.Teraz jednak nie odzywali się do siebie, jakby zapomnieli o wcześniejszym partnerstwie.Tak już pozostanie aż do końca zawodów.W końcu Metzinger pochodził z Podujeva.Musiał reprezentować swoje miasto w nadchodzącej walce.Jutro wymienią wrażenia, jednak dzisiaj muszą się zachowywać tak, jakby się nie znali.Nie wolno im nawet uśmiechać się do siebie.Dzisiaj są partyzantami troszczącymi się tylko o zwycięstwo swego rodzinnego miastaKu zadowoleniu Metzingera i Vaslava utworzono już pierwszy oddział reprezentujący Popolac.Kontrola bezpieczeństwa została przeprowadzona w sposób bardzo drobiazgowy.Oddział opuścił plac, rzucając wielki cień na front ratusza.Vaslav połknął łyk słodkiej kawy i wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia.Co za dni, co za wspaniałe dni.Dni chwały, powiewających wysoko flag, wzruszających widoków.Dni, których wspomnienie może wypełnić resztę życia.Wspaniały posmak niebios.Niech Ameryka zabawia się swymi animowanymi myszkami, zamkami z czekolady i kultem techniki.Jego, Vaslava, takie rzeczy nie bawią.Największy cud świata ukryty jest tutaj, wśród wzgórz.Och, cóż za wspaniałe dni.Na głównym placu Podujeva rozgrywała się podobna scena.Nastrój tu panujący nie był jednak tak radosny.Było to zrozumiałe.Nita Obrenovic, ukochana organizatorka, zmarła w tym roku.Ostatniej zimy skończyła dziewięćdziesiąt cztery lala.Osierociła miasto, pozbawiając je swej energii i trafności opinii.Nita pracowała z mieszkańcami Podujeva przez ponad sześćdziesiąt lat, planując zawody i wymyślając ciągle coś nowego.Całą swą energię wkładała w przygotowywanie obchodów wspanialszych od poprzednich.W tym roku umarła i wszystkim bardzo jej brakowało.Mimo nieobecności Nity wszystko odbywało się w wielkim porządku, jednak, niestety, nie tak sprawnie i Podujevo miało dwadzieścia pięć minut spóźnienia.Córka Nity kierowała przygotowaniami, nie miała jednak w sobie energii i staranności matki.Była, krótko mówiąc, zbyt delikatna do tej roboty.Ta praca wymagała umiejętności maga i przywódcy ludu jednocześnie.Niewykluczone, że za dwa, trzy lata córka Nity znajdzie właściwą metodę postępowania i będzie w stanie w pełni zastąpić matkę.Dzisiaj jednak Podujevo nie było najlepiej zorganizowane.Przeoczono zabezpieczenia, nerwy zastąpiły spokój i ufność minionych lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]