[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– To nie w porządku, prawda, tato? – obruszył się chłopiec.– Prawda, synku.Annie tylko żartuje.W stosownym czasie poślubisz jakąś wspaniałą kobietę.– Może jakąś zapaśniczkę? – zasugerowała dziewczynka.Brian zlekceważył uwagę siostry.– Skąd można mieć pewność, że wybranka jest odpowiednia?– Będziesz o tym wiedział – starał się rozwiać niepokoje syna Danny.– Ty się pomyliłeś, tato.Sądziłeś, że mama jest tą właściwą kobietą, i okazało się, że byłeś w błędzie.– Wtedy była tą właściwą, Brianie.– A jak długo trwa właściwy okres, tato? – dopytywał się Brian.– Wygląda na to, że około piętnastu lat – stwierdziła Annie.– Chodźcie na kolację! – zawołała Bernadette z kuchni.– Kupiłam smaczną rybę i frytki!Marilyn wyniosła przed dom krzesło oraz filiżankę z kawą i usiadła w słońcu przed frontowymi schodami, aby się przyjrzeć ogrodowi.Wymagał wielu zabiegów.Wielka szkoda, że w przeciwieństwie do domu nie został otoczony miłością i troską.Ktoś zasadził tu kiedyś bardzo rzadkie gatunki roślin.Najwidoczniej któryś z poprzednich użytkowników znał się na ogrodnictwie i sądząc po doborze kolorystyki kwiatów, pragnął nadać temu miejscu niepowtarzalny charakter – jednak krzewy, na skutek braku odpowiednich zabiegów pielęgnacyjnych, zdziczały i były nie do uratowania.A zaniedbana i sękata palma zginęła wśród krzaków, które niemal całkiem ją zagłuszyły.Za bramą dostrzegła kobietę w wieku około sześćdziesięciu lat, która z zaciekawieniem zaglądała do środka.Towarzyszył jej brzydki pies o bardzo nieproporcjonalnych kształtach.– Dzień dobry – powiedziała uprzejmie Marilyn.– Och, witam.Przypuszczam, że to pani jest gościem z Ameryki.– Tak, nazywam się Marilyn Vine.Czy mieszka pani w sąsiedztwie?– Jestem Nora, matka Rii, a to Kleszcz.– Bardzo mi miło.– Ria zabroniła nam składania niezapowiedzianych wizyt.Mówiąc to, Nora wchodziła stopień po stopniu na schody prowadzące do domu, ale miała bardzo niepewną minę.Kleszcz wydał z siebie donośny i niemiły dla ucha skowyt, jak gdyby w przeczuciu wymiany dalszych wymuszonych uprzejmości.Marilyn przypomniała sobie tę kobietę ze zdjęcia i wiedziała, że Nora mieszka nieopodal.– Pozwoli pani, że coś jej wyjaśnię na początek: Ria nie dorastała w tego typu domu, pośród antyków.Marilyn wyraźnie usłyszała urazę w głosie przybyłej.– Naprawdę, pani Johnson?Nora spojrzała na zegarek i z cichym okrzykiem stwierdziła, że jest już spóźniona na umówione spotkanie u Świętej Rity.– Musi się pani tam wybrać razem ze mną któregoś dnia.To dom starców i pani odwiedziny byłyby dla pensjonariuszy wspaniałym wydarzeniem – zapewniła.– Z jakiego powodu? – zdziwiła się Marilyn.– No cóż, starzy ludzie lubią wszelkie nieoczekiwane rzeczy, które urozmaicają ich szarą codzienność.Czasami przyprowadzam tam wnuki, a kiedyś ściągnęłam nawet żonglera, na którego natknęłam się na Grafton Street.Staruszkowie lubią Kleszcza, ponieważ też wprowadza pewną odmianę w ich życie.Jestem pewna, że wizyta Amerykanki sprawiłaby im ogromną radość.– Dziękuję za zaproszenie.Może skorzystam z niego któregoś dnia.– Czy lady Ryan zdążyła już się pokazać?– Słucham?– Pytałam o przyjaciółkę Rii, o Rosemary.– Nie, ale zostawiła dla mnie list.Wszyscy są dla mnie niezwykle uprzejmi.– Są pani ciekawi, Marilyn, to zrozumiałe.I pani Johnson odeszła.Ale choć przedtem mówiła, że żądna jest każdego szczegółu o Marilyn Vine, ani jej o nic nie zapytała, ani nie dowiedziała się o niej niczego.Po odejściu Nory Marilyn weszła do kuchni i ponownie wzięła do ręki etui ze zdjęciami, które przysłała jej Ria.Musi się dowiedzieć, kim są ci wszyscy ludzie, skoro w dalszym ciągu mieli się tutaj niespodziewanie zjawiać.Kiedy przyszła Gertie i niezdecydowana stanęła w drzwiach, Marilyn od razu ją rozpoznała.– Nie kłopocz się pieniędzmi – zaczęła tamta.– Ria na pewno powiedziała ci, że kilka dodatkowych funtów tygodniowo bardzo mi się przyda, uważam jednak, że nie powinnaś uszczuplać swoich zasobów finansowych przeznaczonych na urlop.– Wszystko w porządku.Będę rada, mając pewność, że ten piękny dom nadal jest utrzymywany tak jak dotychczas.Gertie rozejrzała się wokół siebie.– Przecież masz nienaganny porządek.Nie widzę ani jednej rzeczy, która znajdowałaby się nie na swoim miejscu.Branie pieniędzy za sprzątanie tutaj byłoby jednoznaczne z wyciąganiem ręki po jałmużnę.– Ja mam na to inny pogląd.– Nie jestem pewna, czy Ria opowiadała.– zaczęła Gertie.– Oczywiście.Jesteś tak miła, że zechcesz przychodzić dwa razy w tygodniu, aby pomóc mi w utrzymaniu tego domu w dobrym stanie.– Odpowiada ci to?Kobieta miała duże, ciemne sińce pod oczami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •