[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziękuję profesorowi za informację, odkładam słuchawkę.Wracam do stołu.Ukele podaje mi śniadanie, jak sobie życzyłem, bekon na jajkach, a nie odwrotnie, do tego grzanki, masło i mocną kawę.Potem dzwoni do mnie Gregson.Mówi, że w biurze notarialnym „Van Stessen” policja zajęła się na polecenie sędziego testamentem profesora Garricka.- Wszystko dziedziczy Emma Garrick! - zakończył krótką relację Gregson.- Dużo tego?- Cholernie dużo, Bart.Nie przypuszczałem, że ci naukowcy potrafią robić taką forsę.Zanieś nowinę pięknej wdowie, Bart!- Zaniosę.A co z Tomai?- Siedzi sobie - Gregson roześmiał się tak gromko, że odsunąłem od ucha słuchawkę.- Kiedy już zmięknie w celi, przyciśniemy go na przesłuchaniu.Nie mam żadnych szczególnych podejrzeń, po prostu węszę, przyjacielu.Aha, i powiedz pani Garrick, że ją odwiedzę, by zadać kilka pytań.Emma przyjęła wiadomość z opanowaniem.Naturalnie, mówiła, to nie jest dla niej zaskoczenie, w pewnym sensie, oczywiście, bo James wspominał o tym testamencie.Nie wiedziała natomiast, że jej mąż posiadał duży majątek.A czego chce od niej Gregson?- Wkrótce otrzyma pani poważny spadek, a więc.no więc pojawią się zapewne atrakcyjne dla policji przesłanki, nim zostaną sprawdzone wszystkie możliwe i niemożliwe - kluczyłem, ale Emma od razu pojęła o co chodzi.- Chodzi o to, że pojawia się motyw zbrodni, prawda?- Nie jedyny w tej sprawie, proszę się nie przejmować.Potem Ukele powiedziała mi, że jej pani dzwoniła do Johannesburga.Dwa razy.Chciała koniecznie rozmawiać z doktorem Holdenem.Powiedziała mi też, że jej pani ńie interesowała się swoim sejfem znajdującym się w małym pokoju przylegającym do sypialni (od owej chwili, kiedy ktoś strzelał do mnie, Emma zażądała, by Ukele była zawsze w pobliżu).Wieczorern, siedząc sam w małym saloniku na dole, słuchałem muzyki.Wybrałem sobie z płytoteki Pasję św.Jana Bacha.Dziwne, lecz nie wywarła na mnie żadnego wrażenia.Czyżby nasza wrażliwość i nasz smak zmieniały się wraz z szerokością geograficzną? Zastanawiałem się nad tym, gdy przyszła Joy.Ona także nie mogła spać.Noc była parna, powietrze omalże dotykalne.W pewnej chwili usłyszeliśmy szelest, który bardzo szybko przemienił się w ulewę.Ciężką, gęstą, prawie lepką.Joy pociągnęła mnie za rękę, wybiegliśmy do ogrodu, a ta zwariowana dziewczyna zaczęła tańczyć w deszczu, który sprawił, że w swej lekkiej sukience była prawie naga, kiedy na chwilę przywarła do mnie.Zrzuciła pantofle, bosa i półnaga oddalała się i przybliżała w strugach deszczu.Wreszcie oparła się na moim ramieniu.Powiedziałem, że chyba z powodu zbliżającej się ulewy byłem taki rozkojarzony i nie mogłem słuchać Bacha.Joy wybuchnęła śmiechem.- Bart, jesteś staroświecki i śmieszny.Jesteś w Afryce! Kup sobie bęben! Tańcz! Boże, lubię żyć.żyć za wszelką cenę!Nie pisałem o pogrzebie sir Jamesa Garricka, który odbył się, kiedy Główna Kwatera Policji wydała zwłoki wdowie.Na tym pogrzebie był ktoś, kto wtedy stał za mną.tak, ten człowiek też użył wtedy słów: „za ^szelką cenę”.Do kogo wtedy mówił i czy w ogóle ważne jest, że to Powiedział? Miewamy przeczucia, Bart, to źle.Albo się starzejemy, albo powinniśmy zostać szamanem, tak jest.I kupić wielki bęben.Ta dziewczyna ma rację.- Żyć za wszelką cenę - powtarzałem leżąc potem na łóżku.Nagle, gdy zdawało się, że już zasypiam, szeroko otworzyłem oczy.- Nie.- wyszeptałem - nie.to przecież niemożliwe!Bowiem to, co mi przyszło do głowy, było zbyt absurdalne, zbyt nieludzkie!Fred Gregson zaprosił mnie do Głównej Kwatery Policji.Jestem obecny przy którymś przesłuchaniu Tomai./Murzyn siedzi wyprostowany, szeroka pierś podnosi się szybko, ręce na które patrzę, nieznacznie drżą.Jeden z przesłuchujących zdejmuje mu kajdanki.- Papierosa, Tomai?- Dziękuję, sir - mówi Tomai ostrożnie.- Czy mogę prosić o wodę?- Szklankę wody? Biedakowi chce się pić.Dajcie mu wody!- Ile masz lat, Tomai? - to Gregson.- Urodziłem się w roku 1925, proszę pana.- Gdzie?- W Inhambane, proszę pana.- Długo służyłeś u profesora Garricka?- Dziesięć lat.albo i więcej, proszę pana.Mój pan pozwolił mi ukończyć szkołę misyjną.- Widziano cię w Pietersburgu, w Soweto też, czarnuchu.Wrzeszczałeś: „precz z białymi”.Nienawidzisz białych?- Nie, nie, proszę pana! - broni się Tomai.- Nigdy nie byłem w Pietersburgu i nie brałem udziału w tym, co się działo w Soweto.- A działo się coś? - jeden z detektywów podsuwa mu pod nos krótką i grubą palkę.Tomai patrzy na mnie rozpaczliwie, ja wiem, że tam był.Milczę.Tomai dziękuje mi wzrokiem.- Nie wiem, ja nic nie wiem, proszę pana!- Znasz Pietera Vriesa?- Nie, proszę pana.- To biały.Jedni mówią, że popełnił samobójstwo, a inni, że został zamordowany.Kierownik Działu Depozytów w hotelu „Hilton”.Twoja pani bywała w tym hotelu, a ty widywałeś Vriesa!- Nie znam pana Vriesa, przysięgam.Do Działu Depozytów zanosiłem kosztowności mojej pani, proszę pana.Teraz znowu Gregson:- Tomai, dziecko moje, powiedz: znasz białego człowieka, Anglika nazwiskiem Morse?- Nie, nie, nie znam nikogo takiego.- Znowu spojrzenie w moją stronę.Milczę.- Nie widziałeś go nigdy w Transwalu? Ani w Johannesburgu? Zastanów się, Tomai.Pan Vries został zastrzelony.Do pana Morse strzelano z pistoletu pana Barta.Sir Garrick został zamordowany.Vries strzelał z pistoletu wykradzionego z hotelowego sejfu.Co wiesz o panu Vriesie, Tomai?- Naprawdę nic, proszę pana, jestem czarny i nie wolno mi przyjaźnić się z białymi.- Vries ukradł pistolet.a może ty ściągnąłeś ten długi nóż z kolekcji twego pana, no wiesz, ten, którym twój pan został zamordowany?- To bez sensu! - wtrąciłem z mojego kąta przy oknie osłoniętym kremowymi żaluzjami, wpatrując się w wirujące pomarańczowe kolo wentylatora.- Fred, czy mogę cię prosić o chwilę rozmowy?- O co chodzi? - spytał Gregson, gdy znaleźliśmy się na korytarzu.- Powiedz, czy twój zastępca nazywa się Frost?- Zgadza się.Bo co?- Zapytaj go, w czyim towarzystwie śledził Morse’a.Kim był ten drugi facet.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Że ten drugi gość, kumpel Frosta, strzelał do Morse’a w Johannesburgu.- Do diabła.bzdury! Hej, Bart, skąd wiesz coś takiego?- Śniło mi się.Fred.Naprawdę.Czasami miewam sny.Tak czy owak Tomai nie ma nic wspólnego z przygodą pana Morse.Gregson pchnął drzwi do pokoju, pocierając w zamyśleniu szeroką szczękę.Poszedł do sąsiedniego pokoju, oddzielonego szklaną ścianą.Powiedział coś do intercomu, po czym wrócił.- Tomai - powiedział powoli.- Jesteś ostatnim facetem, który widział profesora Garricka.Nie pamiętasz niczego, co mogłoby pomóc policji?Prawdopodobnie ostatni, pomyślałem.W złą godzinę.- Ostatnim? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •