[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Objął „ją” w talii, ale panna mu się wyrwała.- No nie, to jakiś koszmar!Urażony Beaumarchais nie nalegał.Uśmiechnął się niewyraźnie.D’Eon wzruszył ramionami.Dramaturg westchnął i spojrzał tam, gdzie zniknął Pietro.- Oj - szepnął.- Co się dzieje?- Idą - rzucił Beaumarchais, wskazując brodą miejsce, w którym stał Viravolta.Człowiek z latarnią niebezpiecznie się zbliżał.Jeszcze kilka metrów dzieliło go od wieży, za którą przyczaił się Wenecjanin.Na twarzy Beaumarchais’go pojawił się grymas.Obaj z d’Eonem wyczekiwali.- Musimy coś zrobić! - szepnął d’Eon.- Ale co?- Nie wiem! Niech pan zagwiżdże!- Ale po co?Pokręcił głową, wzruszył ramionami i pochylił głowę.Beaumarchais podniósł kamyk.Wychodząc z kryjówki, rzucił nim mocno w stronę człowieka z latarnią, a potem schował się w zaroślach.- Na nic lepszego pana nie stać?!Beaumarchais znowu się skrzywił.- Naprawdę, czasami brak panu temperamentu - gniewał się d’Eon.Kamień odbił się od ściany domu.Latarnia natychmiast zmieniła kierunek.Zaniepokojony wartownik zawrócił.Po kilku metrach zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.Beaumarchais i d’Eon wstrzymali oddech.Latarnia kołysała się w prawo i w lewo.Mężczyzna wpatrywał się w ciemności.Zimny wiatr poruszał liśćmi kasztanowców.Puk, puk, puk.Pietro wyciągnął ręce, wciąż celując w okno.Człowiek z latarnią znowu ruszył na obchód.Zbliżał się do niego.Tym razem Pietro go usłyszał.Szybciej! Szybciej!I wciskał palcem przycisk.Człowiek z latarnią był tuż-tuż, kiedy lina wystrzeliła, drgając.Blokada puściła i metalowy hak błyskawicznie przeleciał przez otwarte okno, wpadając do pomieszczenia.Pietro pociągnął linkę i hak zaczepił się o parapet już za pierwszym razem.Wenecjanin wyprężył się.Teraz musiał już tylko wcisnąć przycisk, żeby lina zaczęła się zwijać, wciągając go na górę.Człowiek z latarnią wyłonił się zza węgła.Światło omiotło ziemię pod nogami Viravolty.Zatrzymało się na chwilę, jakby wartownika coś zaniepokoiło.Przyczajony w krzakach Beaumarchais zadrżał.D’Eon chwycił go za rękę.Pietro był ocalony.Przeszła chmura, potem znów wyłonił się księżyc.Ledwie zdążyli zauważyć, jak noga Wenecjanina znika za oknem.- Udało mu się! - szepnął Beaumarchais.- Ale co teraz? - zapytał d’Eon.- Zrobimy to, co kazał.Zaczekamy na jego znak.Viravolta szybko zsunął się na kamienną posadzkę dworu.Udało się.Nie było trud.Zamarł.Zobaczył trzy wymierzone w siebie pistolety.Uśmiechnął się blado.Zakapturzona głowa powiedziała ironicznym tonem:- Dobry wieczór.*Zawieziona do dworu karocą Anna Santamaria znajdowała się teraz w dużym salonie na najwyższym piętrze.Powitał ją tu sam Stevens.Po chwili dołączył do nich Bajkarz.Otoczona przez porywaczy, z uniesioną głową i opaską na oczach, stała przed nimi.Wciąż jeszcze miała związane ręce, pasemko włosów opadało jej na czoło, a piersi falowały nieco za szybko.Stevens trzymał w ręce jej sztylet.Po chwili odłożył go na stół pośrodku pokoju.- Powiecie mi, gdzie jestem? - zapytała na pozór beztrosko.- I kto zniża się do porywania bezbronnych kobiet?Stevens uśmiechnął się.- Nie przesadzajmy z tą bezbronnością.Bajkarz usiadł nieco dalej, przy dużym kominku.Podparł brodę dłonią w rękawiczce.Od czasu do czasu nonszalancko omiatał posadzkę stopą usuwając popiół i pył.Przy kominku, na żelaznych hakach, wisiały dmuchawy i pogrzebacze.Sufit był zdobiony dębowymi belkami.Salon oświetlał stary kinkiet zawieszony na łańcuchu pod północną ścianą.Podniszczone tapiserie, ukazujące sceny z polowania w lasach Saint-Germain, zakrywały ścianę południową.Od wschodu kremowe zasłony oddzielały ich od drugiego skrzydła budynku.Stół na wygiętych nogach i sześć krzeseł zajmowały środek salonu.Były ustawione na dywanie, którego chyba dawno nie czyszczono.W rogu pokoju, na biurku z dwoma kandelabrami leżały rozwinięte plany.Za oknem w mroku rysowały się targane wiatrem drzewa i świecił księżyc.Dalej wznosiły się domostwa Herblay i kościół z dzwonnicą.Stevens podszedł do Anny i pogłaskał ją po twarzy.Odwróciła głowę.- No, kochanie, moja złośnico.Uspokój się.Zwrócił się do Bajkarza.- Dopadł pan lokaja, nie dosięgnął pana.Teraz mści się pan na żonie?- Lokaja.? Pana? O czym pan mówi? - zapytała Anna.- Może mam inne plany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •