[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ten sposób zasia³ tak¿e nieufnoœæmiêdzy matk¹ i córk¹, mówi¹c o przestêpstwie, któregorzekomo dopuœci³a siê ksiê¿na.Nie, to wszystko jest takohydne, tak plugawe, ¿e nie potrafiê mu wybaczyæ.Nigdy!- Nie wolno nam tak¿e zapominaæ o pozosta³ychdwóch dziewczynkach - doda³ komendant.- One tak¿ecierpia³y z jego powodu.- Du¿o o nich myœlê.Postaramy siê coœ dla nichzrobiæ.A one zapewne nie by³y pierwszymi ofiaramihrabiego.- Zatem rozprawimy siê z nim krótko i szybko?- zapyta³ komendant z nadziej¹ w g³osie.- Nie do mnie nale¿y decyzja.Na szczêœcie - mrukn¹³doktor.Hildegarda nie by³a w stanie braæ udzia³u w roz-mowie.Czu³a, jak ¿elazna pêtla zaciska siê jej wokó³serca, odbieraj¹c wszelkie si³y.Tego skurczu obawialasiê w samotne noce, kiedy le¿¹c z otwartymi oczymai niespokojnie oddychaj¹c ws³uchiwa³a siê w rytmw³asnego serca.Teraz ueisk zdawa³ siê silniejszy ni¿zwykle, przed oczami k³êbi³y siê jej czarne chmury,a w uszach dudni³o.Nie wolno mi umieraæ, myœla³a przera¿ona.Nie teraz,jeszcze nie teraz! Moja ma³a córeczka mnie potrzebuje.Bo¿e, b¹dŸ mi³osierny, pozwól mi ¿yæ na tyle d³ugo, bymprzekona³a siê, ¿e Marina jest w bezpiecznych rêkach, ¿eporadzi³a sobie z tym straszliwym.Us³ysza³a obok siebie jakiœ przyjazny g³os, paczu³ad³oñ, która delikatnie g³adzi³a j¹ po policzku.Otworzy³aoczy i spojrza³a w twarz Tristanowi, klêcz¹cemu obok nieji usi³uj¹cemu odwróciæ uwagê od okrutnej rzeczywisto-œci.Nadworny medyk i komendant przygl¹dali siê nie-zwyk³ej parze w zamyœleniu, niemal uradowani.Towspaniale, ¿e ksiê¿na ma siê na kim oprzeæ, myœleli.A jeszcze lepiej, ¿e to m³ody, przystojny mê¿czyzna.Zas³u¿y³a na odrobinê szczêœcia w swoim smutnym ¿yciu.Ci dwaj mê¿czyŸni, ¿yj¹c poœród dworskich intryg,potrafili zachowaæ pe³niê cz³owieczeñstwa, oprzeæ siêœwiatu kokieterii, pró¿noœci i pustki.Wiele dni up³ynê³o, zanim wszelkie trudnoœci zwi¹zanez pogrzebem ksiêcia i wys³aniem jego trumny do Riesen-stein zosta³y przezwyciê¿one.Tristan da³ Hildegardziei Marinie odpowiednia du¿o czasu, by dosz³y do siebie powstrz¹saj¹cgch zdarzeniach i wypoczê³y.PóŸniej zabra³ jedo Gabrielshus.Podró¿owali dwoma powozami, bowiem Hildegardamia³a wiele baga¿u.Tristan by³ bardzo szczêœliwy, ogrom-nie radowa³a go myœl, ¿e wkrótce bêdzie móg³ pokazaædrogim goœciom swój piêkny dom i ¿e nareszcie ktoœ w nimzamieszka.Kiedy zosta³ sam, znacznie zmniejszy³ liczbês³u¿¹cych.Teraz znów zawezwa³ wszystkich i lœni¹co czystyGabrie³shus oczekiwa³ na przyjêcie dostojnych goœci.Marina od czasu straszliwych wydarzeñ nie wymówi³aprawie ani s³owa.¯y³a we w³asnym zamkniêtym œwiecie,obarczona brzemieniem hañby, o której nie zdo³a³azapomnieæ.Tristan czêsto zastanawia³ siê nad tym, w jaki sposóbdotrzeæ do dziewczynki.Jak sprawiæ, by zrozumia³a, ¿enie ma w tym jej winy, by zapomnia³a o tragicznychwydarzeniach i zaczê³a ¿ycie od nowa.Widok piêknej fasady Gabrielshus i niezliczonychrabat kwiatowych zdobi¹cych park, teraz co prawdajesiennie ubogich, wprawi³ ksiê¿n¹ w zachwyt.Z jeszczewiêkszym podziwem spotka³o siê wnêtrze.- Jakie¿ wyj¹tkowo piêkne meble! - mówi³a.- I tewszystkie cudowne drobiazgi, których tu pe³no!- To mój dziad Alexander Paladin nada³ temu domawijego obecny charakter - odpar³ Tristan skromnie.- Alewiêkszoœæ sprzêtów pochodzi od jego przodków z ksi¹¿ê-cego domu Schwarzburgów.- Ale¿, Tristanie - uradowa³a siê Hildegarda.- Toznaczy, ¿e jesteœmy niemal równi stanem.- No, chyba nie ca³kiem - uœmiechn¹³ siê.- Wy maciezapewne wielu szlachetnych przodków, prawda?- Nie wiêcej ni¿ trzydziestu dwóch.- "Nie wiêcej" - rozeœmia³ siê.- Ja mam tylkoczterech.Moi rodzice byli szlachetnie urodzeni, ale babkaCecylia, matka mego ojca.- Czy wkraczamy w historiê Ludzi Lodu? - zapyta³adomyœlnie.- Tak.I wiecie, ksiê¿no, tak naprawdê to jestem bardzodumny z domieszki tej krwi.Jest w niej coœ szczególnego.Mówi¹c o przodkach Tristan nawi¹za³ do staregosposobu obliczania "szlachetnoœci".Jeœli mia³o siê szla-chetnie urodzonych rodziców, dawa³o to dwóch an-tenatów.Kiedy i dziadkowie byli wysokiego rodu,mówiono o czterech antenatach.Szlachectwo pradziad-ków dawa³o oœmiu.Trzydziestu dwóch antenatów Hil-degardy to liczba budz¹ca najwy¿szy szacunek.Marina chodzi³a po domu na paluszkach i rozgl¹da³asiê doko³a.- Czy bêdziemy tu mieszkaæ, mamo? - zapyta³abezdŸwiêcznym g³osem.- Tak.Na razie.- I Tristan tak¿e?- Przez wiêkszoœæ czasu.Marina kiwnê³a g³ow¹.Z jej oczu wyczytali, ¿e takierozwi¹zanie przypad³o jej do gustu, a w ka¿dym raziesk³onna by³a je przyj¹æ.Obydwoje odctchnêli z ulg¹.Troska jednak ieh nie opuszcza³a.Marina my³a siênienormalnie czêsto, jakby usi³owa³a coœ z siebie sp³ukaæ.Czasami obserwowali, jak z obrzydzeniem wpatruje siêw swoje d³onie, jak gdyby dotknê³a nimi czegoœ wstrêt-nego, lepkiego i w panice usi³owa³a to wytrzeæ.Niechcia³a przegl¹daæ siê w lustrze ani dotykaæ w³asnegocia³a, wiele wiêc k³opotów sprawia³o ubieranie jej i roz-bieranie, odmawia³a bowiem wykonywania tego samo-dzielnie.Z radoœci¹ jednak mogli stwierdziæ, ¿e w Gabrielshusmia³a ochotê pozostaæ.Ochrnistrz poda³ Tristanowi list.- Przyszed³ kilka dni temu, jaœnie panie.- Dziêkujê!Obejrza³ list z zewn¹trz.- Z Norwegii? Od.Och, Bo¿e, chyba kura pazuremto nabazgra³a.Nie móg³ napisaæ tego nikt inny poza moj¹szalon¹ kuzynk¹ Villemo [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •