[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewielu widziało erupcję z bliska.Pewien lekkomyślny chłop był na polu u podnóża Pinatubo.Chciał zasadzić ryż i nie zgodził się na ewakuację.Oberwał kamieniem w głowę, jego ziemię pokrył pumeks i obsuwająca się glina.Spanikowany, przebiegł ponad piętnaście kilometrów, ani razu się nie zatrzymując.Dotarł do swojej wioski - zdaniem władz, bezpiecznej - jednym ramieniem objął żonę, drugim matkę i patrzył na Pinatubo.Nowo powstały krater buchał gazem, popiołem i gliną, miał siłę rozjuszonego drapieżnika albo rannego smoka, wymiotującego własnymi wnętrznościami.Pod niebo wzbijał się dwudziestokilometrowy słup zielonego i szarego popiołu, białej pary, czarnego dymu, rozżarzonej gliny i kamieni, dużych bloków skalnych i małych, lśniących jak diamenty, kryształów górskich.Może wybuch był parodią, ironicznym komentarzem natury do aspiracji ludzkości, bo tuż pod niebem słup popiołu przeobraził się w dobrze nam znaną, grzybokształtną chmurę.Na ten widok zachichotały okoliczne równiny i ziemia odpowiedziała krótkimi wstrząsami.Nad oceanem wiatr przybrał na sile i donośnie zarechotał; chciał się przyłączyć do zabawy.Wulkaniczny popiół, o czym nie mieliśmy pojęcia, przegnał dzienne światło aż do Manili.Dowiedziałam się o tym później.W naszym domu zalegały ciemności.Lewitowaliśmy w czerni, zawieszeni między snem a jawą, oddychaliśmy, marzyliśmy i próbowaliśmy nie myśleć.Jadłam we śnie.Raz obudził mnie smak papai.Siedziałam i obierałam ją zębami.Była duża i ciężka jak dynia, przejrzała i soczysta.Upaprałam sobie nią twarz.Nasyciłam się niecałą połówką, to, co zostało, położyłam na stole i udałam się na poszukiwanie coli.Ricky nie zakręcił butelki, bąbelki wywietrzały, rozkosz.Pijąc, przypomniałam sobie o małej, wróciłam pod stół, wlałam kilka kropli do nakrętki i uniosłam głowę dziewczynki.Przełknęła.Ożywiłam się.Ona po prostu śpi, jest wyczerpana, nie straciła przytomności.Wlewałam w nią nakrętka za nakrętką, dopóki nie zamknęła ust i nie westchnęła.Wtedy odstawiłam butelkę i zasnęłam.Drugim razem obudziła mnie potrzeba fizjologiczna, tak nagląca, że aż bolesna.Gdybym się ruszyła choćby o milimetr, zsikałabym się.Jak nic.Zamknęłam oczy, zacisnęłam dłonie i zaczęłam się koncentrować.Napnij właściwy mięsień, Cecylio.Nie, nie ten.Ten! Teraz możesz wstać, nie puszczaj, nie popuszczaj, podnieś się i oprzyj o stół.Popiół i deszcz nieustannie bębniły o dach, wiatr wdzierał się do pokoju, rozwiewał mi włosy.Bałam się wyjść, ale niby gdzie mam się załatwić? Boże, dlaczego nie mogę nasikać do butelki! Torba plastikowa! Przecież mogłabym wykorzystać jedną z plastikowych toreb Ricky’ego.Leżały przy drzwiach.Wijąc się, ruszyłam w tamtą stronę.Dlaczego ty nigdy nie dorośniesz, szczylu, dlaczego to, co oczywiste, nigdy nie stanie się oczywiste? Torby zaszeleściły.Wzięłam najmniejszą i przykucnęłam w kącie.To wcale nie było takie proste, jak myślałam.Zanim udało mi się wcelować, obsikałam sobie rękę i podłogę.Potem starannie zawiązałam torbę i w nieskończoność, raz po raz wycierałam majtkami dłoń i podłogę.Mama jest zrozpaczona.Powtarza to bez przerwy.Kilka miesięcy później idzie ze mną do lekarza.Jest duży, białowłosy i nie patrzy na mnie.- Nie moczyła się, odkąd skończyła półtora roku, a teraz codziennie robi w majtki.Czy to może być zapalenie pęcherza? Wyglądam przez okno, jesteśmy wysoko, widzę dach domu naprzeciwko.Rano nasikałam do miseczki, mama nie będzie już miała z niej żadnego pożytku w kuchni.Przelała moje siki do butelki i oddała pielęgniarce w pokoju obok.Nigdy nie myślę o siuśkach.Inni myślą, pływają w nich i nurkują, zanurzają się i parskają.Mama:- Cecylio, no nie, znowu, i co ja mam z tobą zrobić, jestem zrozpaczona.Tata:- Musisz się wreszcie nauczyć, jak sobie radzić z dzieciakiem.Dosyć tego, słyszysz, jeśli jeszcze raz to zrobisz, oberwiesz na goły tyłek.Lars-Góran:- Mamo, schowała zasikane majtki za książkami na półce, obrzydliwy bachor.Pani Olsson:- Niech chodzi w mokrych majtkach, wtedy się nauczy.Na początku jest ciepło i przyjemnie, ale później okropnie, ha-ha.Marita:- No, chodź, szczylu, tylko nigdzie u nas nie siadaj, bo potem krzesła śmierdzą.Chyba że się przyznasz.Jak powiesz: „jestem szczylem” - to usiądziesz.Nie słyszysz? Ogłuchłaś?Doktor w radiu:-.jeśli chodzi o dziewczynki, sprawa wygląda inaczej.Jeśli nie istnieją po temu żadne powody natury fizycznej, mamy na ogół do czynienia z przekorą.Wracając od lekarza, wstępujemy do księgarni, gdzie przeglądam książkę z obrazkami i sylabizuję całą stronę, podczas gdy mama robi zakupy.Nie wie, że umiem czytać, nikt nie wie prócz Marity, która mi nie wierzy.Mama wychodzi z jedną książką i w domu od razu rzuca się do lektury.Siadam naprzeciwko niej i rysuję.Blok mi się skończył, a ponieważ nie zasłużyłam na nowy, coś tam bazgrzę na papierowej torebce.W środku są okruszki, ołówek podskakuje, zamiast prostej linii robi się zygzak.Zerkam ukradkiem na maminą książkę i próbuję przeczytać tytuł.„Psyche.”, nie, nic z tego, słowo jest za długie.Mama podnosi wzrok.- Nie pójdziesz się pobawić? Ale najpierw zrób siusiu.Mijają trzy dni i znowu jest zrozpaczona.W ciągu tych trzech dni nic nie mówi o sikaniu, nawet wtedy, kiedy wychodząc z toalety, zadzieram spódniczkę, żeby widziała, co i jak.Wzdycha, wysuwa szufladę mojej komody, daje mi czyste majtki i zabiera te zasikane.Są cieliste, połyskliwe i mokre.Jakby trzymała połeć mięsa.Na przykład pieczeń cielęcą.Czwartego dnia moczę nowe spodnie; są wełniane i nie można ich prać w wodzie.Mama, mimo moich łez i zapewnień, że się nie zsikałam, mocno uderza mnie w ucho.Przewracam się i siadam w kałuży.To tylko woda, mamo, naprawdę! Jest zrozpaczona.Potem nie udaje mi się wymyślić sensownego kłamstwa, więc przestaję kłamać.Wstydzę się i przytakuję.W końcu się poddaję.Mamie odechciewa się wiecznego prania i kontrolowania mnie, tata już nie musi oglądać moich majtek suszących się nad piecem i o wszystkim zapomina, ja przyzwyczajam się do chodzenia w mokrych, a pozostali przyzwyczajają się do zapachu.Z wyjątkiem Marity.Ciągle mi przypomina, kim jestem.To ona ma głos decydujący, ale ciągle bawi się ze mną, bo nie ma nikogo innego.Szkoła wszystko zmienia, już pierwszego dnia wychodzi na jaw, że jestem najlepsza w czytaniu.I nie boję się rozmawiać z nieznajomymi dziewczynkami; pytam, jak im na imię, a one mi odpowiadają.To mama mnie tego nauczyła.Marita stoi obok i milczy, nie odzywa się i nie umie czytać.Kiedy jestem przeziębiona i zostaję w domu, nie chce iść do szkoły, beze mnie nie ma odwagi.Leżąc w łóżku, wysłuchuje jej wrzasków na klatce schodowej i triumfalnie się uśmiecham.W pierwszym semestrze rozkwitam.Marita już mi nie rozkazuje, obie wiemy, że nie muszę być posłuszna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •