[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Został jeszcze kwadrans.Śledziła wzrokiem wskazówkę małego zegara koło łóżka, obracającą się wolno wokół tarczy.Dziesięć minut.pięć.już tylko pięć! Agnes jest punktualna jak prze-znaczenie.za dwie minuty już tu będzie.Dwie minuty upłynęły, lecz Agnes się nie pojawiła.Biedna Agnes! Jaka zmęczona i blada była wczoraj wieczorem.Z pewnością zaspała — albo może się źle czuje i przyśle kogoś w zastępstwie.Pani Clayburn czekała.Czekała pół godziny, potem sięgnęła po dzwonek u wezgłowia.„Biedna stara Agnes! Czuję się winna, że ją budzę”.Lecz Agnes nie nadchodziła.Po dłuższej przerwie pani Clay-burn, teraz już zniecierpliwiona, zadzwoniła po raz drugi.Jeden dzwonek, drugi, trzeci — wciąż bez echa.„Widać nie ma prądu” — powiedziała sobie.Można to sprawdzić zapalając nocną lampkę przy łóżku.(Jak to wspaniale, że pokój jest wyposażony we wszystkie prakty-czne urządzenia!) Zapaliła lampkę, która się nie zaświeciła.Nie ma prądu.Ponieważ jest niedziela, nic się nie da zrobić do poniedziałku.O ile się nie okaże, że to przepalone są korki, które Price może wymienić.Za chwilę pewnie ktoś się zjawi.Była już dziewiąta, kiedy wreszcie pani Clayburn dopuściła do siebie myśl, że coś się musiało stać w domu.Poczuła niepokój, ale nie byłaby sobą, gdyby go zaraz nie stłumiła.Żeby tak telefon był w pokoju, a nie na półpiętrze! Obliczała w myślach odległość, jaką mu-siałaby pokonać, mając żywo w pamięci zalecenia doktora Selgrove'a.Zastanawiała się, czy dotarłaby tam ze zwichniętą nogą.Groźba założenia gipsu jest przerażająca, ale musi się do-stać do telefonu bez względu na następstwa.Otuliła się szlafrokiem, odnalazła kij, który zabierała na swe wędrówki, i opierając się na nim ciężko, pokuśtykała do drzwi.W sypialni troskliwa Agnes opuściła i przytwierdziła żaluzje, nie było tam widniej niż o świcie, ale na korytarzu chłodna biel śnieżnego poranka działała niemal uspokajająco.To, co tajemnicze — i przerażające — wiązało się z ciemno-ścią.Oto znów nastąpił zwyczajny, prozaiczny poranek, płosząc wszelkie strachy.Pani Clayburn rozejrzała się wokół, nastawiając uszu.Cisza.Głęboka nocna cisza w biały dzień w domu, w którym —jak można się było domyślać — kilkoro osób ze służby krząta się przy pracy.To bardzo dziwne.Spojrzała przez okno, spodziewając się ujrzeć kogoś na podwórku lub zmierzającego główną aleją ku domowi.Ale nie było widać nikogo, tylko śnieg zdawał się panować niepodzielnie w tym królestwie ciszy: bezgłośny, nieprzerwa-ny.Padał wciąż z jednostajną regularnością, otulając świat warstwami białego aksamitu, co potęgowało jeszcze ciszę wewnątrz domu.Bezgłośny, niemy świat.Czy ludzie są pewni, że tego właśnie pragną? Absolutnej ciszy? Niechby doświadczyli tego na własnej skórze w tym pustym wiejskim domu na odludziu podczas listopadowej zadymki!Pokuśtykała przez korytarz do telefonu.Podnosząc słuchawkę spostrzegła, że drży jej ręka.Zadzwoniła do spiżarni.Żadnej odpowiedzi.Zadzwoniła jeszcze raz.Cisza znów cisza! Zdawała się nawarstwiać niczym śnieg na dachu i w rynsztokach.Cisza.Ilu z jej znajomych ma w ogóle pojęcie, czym jest cisza — jak głośno dźwięczy w uszach, kiedy się naprawdę w nią wsłuchać?Znów czekała.Potem zadzwoniła na „centralkę”.Nikt nie odpowiadał.Próbowała trzy-krotnie.Potem znów do spiżarni.A więc telefon, tak jak i prąd, został wyłączony.Któż to tam, na dole, odizolował ją od całego świata? Serce zaczęło jej walić jak młotem.Na szczę-ście obok aparatu stał fotel.Usiadła na nim, by odzyskać siły — a może odwagę?Pokoje Agnes i gospodyni znajdowały się nie opodal.Trzeba będzie tam pójść, kiedy już zbierze siły.Czy starczy jej odwagi? Ależ tak, oczywiście.Zawsze uważano ją za dzielną kobietę, sama się za taką uważa.Tylko ta cisza.Przyszło jej na myśl, że z okna łazienki, znajdującej się tuż obok, mogłaby dojrzeć komin kuchenny.O tej porze powinien z niego lecieć dym.Gdyby tak było w istocie, nie bałaby się już tak bardzo iść dalej.Dotarła do łazienki i wyjrzawszy przez okno stwierdziła, że komin nie dymi.Jeszcze dotkliwiej odczuła swą samotność.Cokolwiek stało się tam, na dole, musiało się wydarzyć, zanim rozpoczęła się poranna krzątanina.Kucharz nie miał czasu rozpalić w piecu, służba nie przystąpiła jeszcze do pełnienia swych obowiązków.Sara Clay-burn osunęła się na najbliższe krzesło, zmagając się ze złymi przeczuciami.Co jeszcze odkry-je, jeśli będzie kontynuować swój obchód?Ból utrudniał poruszanie, ale odczuwała go jedynie o tyle, o ile uniemożliwiał jej po-śpiech.Bez względu na to, ile ją to będzie kosztowało cierpienia, musi dowiedzieć się, co się dzieje — lub działo — na dole.Najpierw trzeba będzie pójść do pokoju Agnes.A jeśli okaże się pusty? No cóż, jakoś poradzi sobie z zejściem po schodach.Posuwając się powoli przez korytarz, dla utrzymania równowagi oparła się o kaloryfer.Był lodowaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •