[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jacky chciał być w dwójce z Madeline, ale Włoch wcisnął się między nich.Jacky dostał do pary Marokankę.Szef pokrzykiwał:- Allez, allez! - Rozpoczęli zbiór.Praca nie wymagała wysiłku umysłowego.Zbierający odcinali kiście winogron, a następnie wkładali je do kosza, z którym poruszali się wzdłuż rzędów.Kiedy koszyk był pełny, wołali:- Panne!Podchodził wtedy człowiek.Wysypywali zawartość koszyka do beczułki, przytroczonej do lego pleców.Było to jednak wyczerpujące.Trzeba było kucać, schylać się i przesuwać wzdłuż rzędów jak kraby.Był też szef i jego trzej pomocnicy, którzy ponaglali maruderów.Jacky był w bardzo dobrej kondycji dzięki temu, że w college’u grał w baseball.Kiedy ukończył z Marokanką kolejny rząd, ze skrywaną radością przyjął wiadomość, że wśród osiemnastu zespołów zajmowali czwartą pozycję.Przestało go to cieszyć, gdy popatrzył w stronę Lorenzo i Madeline.Niski Włoch stał swobodnie, z biodrami wysuniętymi do przodu, a w ustach trzymał jedno ze swych cienkich cygar.Co więcej, jego rzeczy wyglądały świeżo, bez śladu zagnieceń, podczas gdy dżinsy Jacky’ego były zabłocone i przesiąknięte potem.W południe był lunch.Do tego czasu było już kilka wykończonych pracą osób, które pokładały się na ziemię i odmawiały udania się do samochodu, który przywiózł jedzenie.Duńczycy, nie nawykli do takiego poganiania przez pracodawcę, wyklinali szefa i jego lokajczyków.Jacky czuł się zupełnie dobrze.Odczuwał nieco zmęczenia, ale żeby je pokonać, wystarczył dobry posiłek i trochę odpoczynku.Wymyślił sobie rodzaj gry.Zamierzał być pierwszy na końcu każdego rzędu.Marokanka domyśliła się tego planu i dotrzymywała mu tempa.Od przerwy o godzinie dziesiątej pokonali niemal wszystkich.Przegrywali tylko z Lorenzo i Maddy, a Włoch za każdym razem łaskawie odczekiwał, aż pozostali go dogonią.Jacky postanowił, że po południu pokona go.*Po lunchu zebrali grona z trzech rzędów - a Włoch zawsze był choć trochę z przodu, z lekkim uśmieszkiem na ustach.Pod koniec dnia niemal zakończyli zbiór w tej części plantacji.Cztery zespoły rozdzielono i pojedyncze osoby kończyły ostatnie osiem rzędów.Jacky i Marokanka rozdzieliło się, podobnie jak Lorenzo i Madeline.Jacky zamienił się miejscem z Marokanką, by być bliżej Lorenza, i rozpoczęli zbiór.Dłonie Jacky’ego ślizgały się po krzewach w poszukiwaniu kiści.Po całym dniu pracy bolały go uda, ale ręce fruwały jak ptaki.Lorenzo zgrywał się na nonszalancję i poruszał się z udawaną obojętnością, ale płynnie.Po pierwszych piętnastu minutach Jacky zaczął wysuwać się do przodu o jard, dwa, trzy jardy.Z twarzy Lorenza znikł zwykły mu uśmieszek.Przyspieszył swe ruchy.Z większą energią zmagał się z liśćmi.Jacky poruszał się rytmicznie.Jak gdyby grał w piłkę.Wówczas zaszło coś mistycznego.Widział każdą żyłkę na każdym z liści z olśniewającą precyzją - każda kiść gron wydawała mu się garścią klejnotów albo małych kul ziemskich.Pole przemówiło do niego.Ziemia.Niebo.Owoc kurczowo trzymany w dłoni.Wówczas Lorenzo nadrabiał stratę, pokonując dzielący ich dystans.Duńczycy, którzy nie lubili Włocha, stali i dopingowali Jacky’ego.Jacky starał się nie dać i do końca rzędu szli łeb w łeb, aż osiągnąwszy go wspólnie w śmiertelnej spiekocie, dysząc bez tchu zwalili się na ziemię.Wtedy podeszła Maddy, uśmiechając się.- Co to tak długo trwało? - spytała.Jacky roześmiał się.Lorenzo usiadł, zapalił cygaro i zdobył się na szeroki uśmiech.Przynajmniej wycisnąłem z niego trochę potu - pomyślał Jacky.Popatrzył na Maddy, która odwzajemniła uśmiech.- To będą piękne dwa tygodnie.Najlepsze w mym życiu.*Kwatery dla pracowników zatrudnionych przy zbiorze wyglądały niczym baraki.Na parterze wydawano kolacje i śniadania.Na piętrze mieściły się sypialnie z piętrowymi łóżkami, po trzy w każdym pokoju.Wydzielono sekcje dla kobiet i dla mężczyzn.Jednak według tego, co Jacky słyszał o dorocznym winobraniu, z całą pewnością układ ten się zmieni.Młodzi i pełni energii, by nie wspomnieć już o stale dostępnym czerwonym winie, z całą pewnością będą łączyć się w pary.Pierwszego wieczora cała grupa zebrała się w dużej sali, gdzie stał długi stół, a wokół niego drewniane ławki.Trzynaścioro zdecydowało się na wyprawę do Chablis, pozostałych trzydzieścioro rozsiadło się na ławach.Pojawiła się gitara i kilka śpiewników z piosenkami country.Jacky był wśród tych, którzy pozostali w domu, mimo iż Maddy udała się z Lorenzem do miasta.Jacky uważał siebie za zbyt zrównoważonego, żeby szaleć za kimś, kogo zna dopiero jeden dzień.Wkrótce zapomniał o Lorenzu i Maddy, oddając się żywiołowym śpiewom i alkoholowi.Jacky kończył właśnie piąty kieliszek wina i rozpoczynał wiązankę piosenek Boba Dylam, kiedy przysiadła obok niego jedna z dziewczyn z Danii.- Jak ci jest po tym? - spytała.- Pewnie, jestem trochę wstawiony - odpowiedział z uśmiechem.- Może nawet bardzo.- Jestem Elsa - powiedziała.- Jacky - odpowiedział.- Miło mi poznać cię.- Dziękuję - odrzekła.Była blondynką.Niebieskooką.Wysoką.Prawie tak wysoką jak Jacky, ale szczupłą, wiotką, długonogą i piękną.Wspólnie śpiewali i wznosili toasty winem.Zrobiło się późno i sala zaczęła pustoszeć.Gitarzyści przeszli do piosenek o miłości, tych smutnych, o wyjazdach samolotami i pociągami.Wtedy Jacky objął Elsę ramieniem.W chwilę później zza pleców dobiegł go jakiś głos.- Hello, Amerykanin!*Jacky podskoczył, odwrócił się i ujrzał Madeline.Koślawo uśmiechnął się.- Jak było w mieście?- Okay.- Usiądź.Dołącz do mych przyjaciół - powiedział Jacky, zwracając się w kierunku Elsy.- Ona już poszła - powiedziała Maddy.Jacky wzruszył ramionami.- A gdzie jest twój Włoch?- Odstawiłam go - odrzekła Maddy.- Ten facet to pedał, jeśli chcesz wiedzieć - Jacky wygadał się.Maddy roześmiała się.- Ależ skąd, przestań.Lorenzo jest okay.Ona ma rację.Głupio powiedziałem - pomyślał.Szybko zmienił temat.- Skąd dowiedziałaś się o winobraniu?- Od przyjaciół, którzy już to wypróbowali.Pracować przez dwa tygodnie, a potem przez jeden tydzień przehulać cały zarobek w Paryżu.Pomyślałam sobie, że warto zrobić taki figiel.- Ja przeczytałem o tym w jakimś czasopiśmie.Każdego by to zainteresowało.Maddy przytaknęła.Rozmawiali jeszcze i popijali wino, a kiedy Jacky rozejrzał się wokół, sala była pusta.- Posłuchaj, mój przyjacielu - powiedziała Maddy.- Lubię cię.Ale nigdy nie mów tego Lorenzowi.- Jak sekret to sekret - odparł Jacky.Stał chwiejnie, pomagając Maddy wstać z ławki.Chichotała.Była równie pijana jak on.- Wiesz, że podobno mamy tu mieć przyzwoitki - powiedziała.Jacky objął ją ręką w pasie i pomógł dojść do jej pokoju.Ciemność wypełniało miękkie szemranie.Maddy pocałowała go.Jacky był zaskoczony, gdy poczuł jak jej język wsuwa się mu głęboko w usta.- Wejdź do środka - wyszeptała.- Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz, że jestem dziewicą.Jacky wprowadził ją i położył na łóżku.Zdjął jej buty i przykrył kocem.Jednak me został z nią.Może jutro kopnąć się za to, ale musiał wyjść.Maddy wyszeptała:- Ci cholerni Amerykanie są tacy honorowi.- Posłuchaj mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •