[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tacy, którzy nie przerywaj¹rozmowy, gdy podchodzê.Tacy, którzy nawet nie lubi¹c mnie, mówi¹ mi to w oczy,nie rzucaj¹ kamieniami zza op³otków.Jadê z nimi z tego samego powodu, dlaktórego pojecha³em z tob¹ do flisackiej ober¿y.Bo jest mi wszystko jedno.Niemam miejsca, do którego móg³bym zmierzaæ.Nie mam celu, który powinienznajdowaæ siê na koñcu drogi.Trzy Kawki odchrz¹kn¹³.- Cel, który jest na koñcu ka¿dej drogi.Ka¿dy go ma.Nawet ty, chocia¿ wydajeci siê, ¿e jesteœ taki inny.- Teraz ja zadam ci pytanie.- Zadaj.- Czy ty masz cel, bêd¹cy na koñcu drogi?- Mam.- Szczêœciarz.- To nie jest sprawa szczêœcia, Geralt.To jest sprawa tego, w co wierzysz iczemu siê poœwiêcisz.Nikt nie powinien wiedzieæ o tym lepiej od.odwiedŸmina.- Ci¹gle s³yszê dziœ o powo³aniu - westchn¹³ Geralt.-Powo³aniem Niedamira jestzagarn¹æ Malleore.Powo³aniem Eycka z Denesle jest broniæ ludzi przed smokami.Dorregaray czuje siê powo³any do czegoœ wrêcz odwrotnego.Yennefer, z racjipewnych zmian, jakim poddano jej organizm, nie mo¿e spe³niaæ swojego powo³aniai strasznie siê miota.Cholera, tylko Rêbacze i krasnoludy nie czuj¹ ¿adnegopowo³ania, chc¹ siê po prostu nachapaæ.Mo¿e dlatego tak mnie do nich ci¹gnie?- Nie do nich ciê ci¹gnie, Geralcie z Rivii.Nie jestem œlepy ni g³uchy.Nie nadŸwiêk ich imion siêgn¹³eœ wtedy po sakiewkê.Ale wydaje mi siê.- Niepotrzebnie ci siê wydaje - rzek³ wiedŸmin bez gniewu.- Przepraszam.- Niepotrzebnie przepraszasz.Wstrzymali konie, ledwie na czas, by nie wpaœæ na zatrzyman¹ nagle kolumnê³uczników z Caingorn.- Co siê sta³o? - Geralt stan¹³ w strzemionach.- Dlaczegoœmy siê zatrzymali?- Nie wiem - Borch odwróci³ g³owê.Vea, ze œci¹gniêt¹ dziwnie twarz¹, wyrzek³aszybko kilka s³Ã³w.- Podskoczê na czo³o - rzek³ wiedŸmin - i sprawdzê.- Zostañ.- Dlaczego?Trzy Kawki milcza³ przez chwilê patrz¹c w ziemiê.- Dlaczego? - powtórzy³ Geralt.- JedŸ - rzek³ Borch.- Mo¿e tak bêdzie lepiej.- Co ma byæ lepiej?- JedŸ.Most, spinaj¹cy dwie krawêdzie przepaœci, wygl¹da³ solidnie, zbudowany zgrubych, sosnowych bali, wsparty na czworok¹tnym filarze, o który, szumi¹c,d³ugimi w¹sami piany rozbija³ siê nurt.- Hej, Zdzieblarz! - wrzasn¹³ Boholt podprowadzaj¹c wóz.- Czegoœ siêzatrzyma³?- A bo ja wiem, jaki ten most?- Czemu têdy nam droga? - spyta³ Gyllenstiern, podje¿d¿aj¹c bli¿ej.- Nie wsmak mi pchaæ siê z wozami na tê k³adkê.Hej, szewcze! Czemu têdy wiedziesz, anie szlakiem? Szlak przecie¿ idzie dalej, ku zachodowi?Bohaterski truciciel z Ho³opola zbli¿y³ siê, zdejmuj¹c barani¹ czapkê.Wygl¹da³przezabawnie, ustrojony w opiêty na siermiêdze staromodny pó³pancerz wyklepanyzapewne jeszcze za panowania króla Sambuka.- Têdy droga krótsza, mi³oœciwy panie - powiedzia³ nie do kanclerza, leczwprost do Niedamira, którego twarz nadal wyra¿a³a bolesne wrêcz znudzenie.- Jak niby? - spyta³ zmarszczony Gyllenstiern.Niedamir nie zaszczyci³ szewcanawet uwa¿niejszym spojrzeniem.- To - powiedzia³ Kozojed, wskazuj¹c na góruj¹ce nad okolic¹ trzy szczerbateszczyty - to s¹ Chiava, Pustula i Skakunowy Z¹b.Szlak wiedzie ku ruinom starejwarowni, otacza Chiavê od pó³nocy, za Ÿród³ami rzeki.A mostem mo¿em drogêskróciæ.W¹wozem przejdziem na p³añ miêdzy góry.A jeœli tamój smoczych œladównie znajdziemy, pójdziemy na wschód dalej, przepatrzymy jary.A jeszcze dalejna wschód s¹ równiuœkie hale, prosta droga tamtêdy do Caingorn, ku waszym,panie, dziedzinom.- A gdzie¿eœ to, Kozojed, takiego umu o tych górach nabra³? - spyta³ Boholt.-Przy kopycie?- Nie, panie.Owcem tu za m³odu pasa³.- A ten most wytrzyma? - Boholt wsta³ na koŸle, spojrza³ w dó³, na spienion¹rzekê.- Przepaœæ ma ze czterdzieœci s¹¿ni.- Wytrzyma, panie.- Sk¹d w ogóle taki most w tej dziczy?- Tego mosta - rzek³ Kozojed - trolle dawnymi czasy pobudowa³y, kto têdyjeŸdzi³, musia³ im p³aciæ s³ony grosz.Ale ¿e rzadko têdy jeŸdzili, tedy trollez torbami poszli.A most osta³.- Powtarzam - powiedzia³ gniewnie Gyllenstiern - wozy mamy ze sprzêtem i pasz¹,mo¿emy na bezdro¿ach utkn¹æ.Czy nie lepiej szlakiem jechaæ?- Mo¿na i szlakiem - wzruszy³ ramionami szewc - ale to d³u¿sza droga.A królprawi³, ¿e mu do smoka pilno, ¿e wygl¹da go, niby kania d¿d¿ownic.- D¿d¿u - poprawi³ kanclerz.- Niech bêdzie, ¿e d¿d¿u - zgodzi³ siê Kozojed.- A mostem i tak bêdzie bli¿ej.- No, to jazda, Kozojed - zdecydowa³ Boholt.- Suñ przodem, ty i twoje wojsko.U nas taki obyczaj, przodem puszczaæ najwaleczniejszych.- Nie wiêcej ni¿ jeden wóz na raz - ostrzeg³ Gyllenstiern.- Dobra - Boholt smagn¹³ konie, wóz zadudni³ po balach mostu.- Za nami,Zdzieblarz! Bacz, czy ko³a równo id¹!Geralt wstrzyma³ konia, drogê zagrodzili mu ³ucznicy Niedamira w swoichpurpurowo-z³otych kaftanach st³oczeni na kamiennym przyczó³ku.Klacz wiedŸmina parsknê³a.Ziemia zadr¿a³a.Góry zadygota³y, zêbaty skraj skalistej œciany zamaza³ siênagle na tle nieba, a sama œciana przemówi³a nagle g³uchym, wyczuwalnymdudnieniem.- Uwaga! - zarycza³ Boholt, ju¿ po drugiej stronie mostu.- Uwaga tam!Pierwsze kamienie, na razie drobne, zaszuœci³y i zastuka³y po dygocz¹cymspazmatycznie obrywie.Na oczach Geralta czêœæ drogi, rozziewaj¹c siê w czarn¹,przeraŸliwie szybko rosn¹c¹ szczelinê, oberwa³a siê, polecia³a w przepaœæ zog³uszaj¹cym ³oskotem.- Po koniach!!! - wrzasn¹³ Gyllenstiern.- Mi³oœciwy panie! Na drug¹ stronê!Niedamir, z g³ow¹ wtulon¹ w grzywê konia, run¹³ na most, za nim skoczy³Gyllenstiern i kilku ³uczników.Za nimi, dudni¹c, wwali³ siê na trzeszcz¹cedyle królewski furgon z ³opocz¹c¹ chor¹gwi¹ z gryfem.- To lawina! Z drogi! - zawy³ z ty³u Yarpen Zigrin chlaszcz¹c biczem pokoñskich zadach, wyprzedzaj¹c drugi wóz Niedamira i roztr¹caj¹c ³uczników.- Zdrogi, wiedŸminie! Z drogi!Obok wozu krasnoludów przecwa³owa³ Eyck z Denesle, wyprostowany i sztywny.Gdyby nie œmiertelnie blada twarz i zaciœniête w rozedrganym grymasie usta,mo¿na by pomyœleæ, ¿e b³êdny rycerz nie zauwa¿a sypi¹cych siê na szlak g³azów ikamieni.Z ty³u, z grupy ³uczników, ktoœ krzycza³ dziko, r¿a³y konie.Geralt szarpn¹³ wodze, spi¹³ konia, tu¿ przed nim ziemia zagotowa³a siê odlec¹cych z góry g³azów.Wóz krasnoludów z turkotem przetoczy³ siê pokamieniach, tu¿ przed mostem podskoczy³, osiad³ z trzaskiem na bok, na u³aman¹oœ.Ko³o odbi³o siê od balustrady, polecia³o w dó³, w kipiel.Klacz wiedŸmina, sieczona ostrymi od³amkami ska³, stanê³a dêba.Geralt chcia³zeskoczyæ, ale zaczepi³ klamr¹ buta o strzemiê, upad³ na bok, na drogê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •