[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W niespe³na kwadrans, jak to przepowiada³ Jan, ukaza³y siê nad wysok¹ gór¹ domyi drzewa okolicy.Rybackie czó³na sta³y ju¿ na piasku wybrze¿a; wprzerzedzaj¹cej siê mgle deszczowej widaæ by³o rybaków spokojnym krokiemwchodz¹cych na górê; za jednym z nich, najbarczystszym i na burzênajobojêtniejszym, ci¹gn¹³ siê ze spuszczonym ku ziemi pyskiem i ogonem czarny,zmok³y pies.Kiedy Justyna stanê³a na wybrze¿u, gwa³towny krzyk, który wyda³a z siebieprzyroda, uciszy³ siê, a p³acz jej usta³.Wichrem przygnane chmury wicherprzeniós³ i pêdzi³ coraz dalej po jednej po³owie sklepienia, którego drugapo³owa oblek³a siê nagle promiennym b³êkitem i zajaœnia³a tarcz¹ s³oneczn¹,czyst¹, wielk¹, zawieszon¹ nad zalegaj¹cym zachodni sk³on nieba pasemroztopionego z³ota.Pas ten odbi³ siê w rzece, która pop³ynê³a szafirem iz³otem, a nad ni¹ z sun¹cych wci¹¿ powoli, rozjaœnionych p³ytów podnios³y siêkrête, z³ote sznury dymu.Zielona góra z okrywaj¹cym j¹ rysunkiem œcie¿ekstanê³a ca³a w kryszta³owych kroplach drgaj¹cych i œwiec¹cych na ka¿dym ŸdŸbletrawy i na ka¿dym liœciu chwastów.U szczytu jej wybuchn¹³ œwiegot ptastwa i zdo³u dostrzec mo¿na by³o w nape³nionych œwiat³em ga³êziach drzew, które u góryros³y, tañcz¹ce z radoœci wróble, szczyg³y i makol¹gwy.Wiatr s³ab³, opada³,cicho jeszcze i z lekka dm¹c w jedn¹ stronê; chmury k³êbi¹c¹ siê i mieszaj¹cnaprzeciw s³oñca zwija³y siê w wa³ pó³kolisty i srebrem oblany.Po jednej z krêtych œcie¿ek Justyna wst¹pi³a na górê i u po³owy jej podroz³o¿yst¹ topol¹ stanê³a.Jan piasek œci¹gn¹³ i kilku skokami przy niej siêznalaz³.Niespokojnym wydawa³ siê i zak³opotanym; cienia uœmiechu na twarzyjego nie by³o.W przemoczonej koszuli, ze zmokniêt¹ siermiêg¹ na ramieniu,szybko oddychaj¹c, od razu kilka pytañ rzuci³:- Przestraszy³a siê bardzo? Zmok³a? Mo¿e przeziêbi³a siê.Zdrowiu mo¿ezaszkodzi?Ale doœæ by³o jednego na ni¹ spojrzenia, aby zrozumieæ; ¿e nie drêcz¹c¹ wcale,lecz mo¿e rozkoszn¹ chwilê przeby³a.Odk¹d usiad³szy w czó³nie w oczach jegoblask odwagi a w ramieniu wznosz¹cym siê do walki si³ê i zrêcznoœæ ujrza³a,wszelka trwoga w niej znik³a, a natomiast przenika³a j¹ do g³êbi s³odyczzaufania.Ufa³a mu.Gdy stoj¹c u steru czó³na, z brwi¹ œci¹gniêt¹, z ca³¹ dusz¹w oczach skupion¹, ku wodzie nieco pochylony, wios³em odpêdza³ ¿ywio³napastniczy i na wodnym bezdro¿u niezawodne torowa³ drogi, wydawa³ siê jej sam¹œmia³oœci¹ i si³¹; uczu³a siê tak¿e œmia³¹, siln¹; dumn¹ nim i tym, ¿e zaufaæmu potrafi³a.Oprócz tego wydawa³ siê on jej i sam¹ dobroci¹.Pod gêst¹ mg³¹deszczow¹ z trudnoœci¹ powieki podnosz¹c widzia³a jednak kilka szybkich,zmartwionych, troskliwych spojrzeñ, jakie na ni¹ rzuci³, i razem z ufnoœci¹wdziêcznoœæ nieskoñczona dla tego serca, które tak prosto i szczerze s³a³o siêpod jej stopy, upoi³a jej serce.Upojona i szczêœliwa sta³a pod topol¹upewniaj¹c go, ¿e nie przelêk³a siê, nie zmok³a, nie przeziêbi³a i tego tylko¿a³uje, ¿e wycieczka ich d³u¿ej nie trwa³a.- To i chwa³a Bogu! - zawo³a³.Widz¹c j¹ zdrow¹ i weso³¹ uspokoi³ siê zupe³nie.widzia³ te¿, ¿e nie przemok³awcale.Siermiêga jego by³a tak grub¹ i choæ na nim wydawa³a siê krótk¹, j¹ takdobrze os³oni³a, ¿e deszcz sukniê jej tylko przej¹³ wilgoci¹.W zamian, mokrew³osy zdwojonym ciê¿arem na kark jej spada³y.Wstrz¹snê³a g³ow¹; luŸny i wczasie burzy wiêcej jeszcze rozluŸniony wêze³ rozwin¹³ siê i czarn¹, wilgotn¹fal¹ okry³ jej plecy.Mo¿e sama nie czu³a tego, ¿e by³a w tej chwili zalotn¹.Ale on do tych opad³ych, falistych zwojów przylgn¹³ rozgorza³ymi oczami i okrok za ni¹ cofniêty, rêkê ku nim wyci¹gn¹³, cofn¹³ j¹, wyci¹gn¹³ znowu ilêkliwie dotkn¹³ ich miêkkiej, b³yszcz¹cej gêstwiny.- Ze te¿ to Pan Bóg takie cudnoœci stwarza!Szept ten razem z jego gor¹cym oddechem ucho jej musn¹³, na w³osach uczu³adotkniêcie jego rêki; w ty³ nieco g³owê odgiê³a i nieruchoma sta³a, z twarz¹ró¿ow¹ a wzrokiem utkwionym w szeroki pas z³oty, który pod tarcz¹ s³oñca zdawa³siê na oœcie¿ roztwieraæ b³êkitne niebo.Wtem na tym tle z³otym zamajaczy³y bia³e, skrzydlate plamy lec¹ce nad rzek¹, toni¿ej, to wy¿ej, ku zielonej górze.By³y to ptaki dziwne i piêkne, du¿e,niepokalanie bia³e, szerokoskrzyd³e, z dziobami i nogami ognistej barwy, Zedwadzieœcia ich by³o; wygl¹da³y jak napowietrzne lilie o ognistych ³odygach istrza³ach.Od stóp zielonej góry wzbi³y siê wysoko i ciê¿kie, milcz¹ce,powa¿nym, lekko szumi¹cym lotem pop³ynê³y dalej, dalej, znad wody sp³aszaj¹cmalutkie wobec nich i trwo¿liwie przed nimi uciekaj¹ce rybitwy.Justynê ciekawoœæ o parê kroków naprzód rzuci³a.Wyda³a okrzyk zdziwienia;pierwszy raz w ¿yciu ptaki te widzia³a.- To s¹ morskie wrony - zm¹conym g³osem wyt³umaczy³ Jan - czasowe u nas ptaki irzadkie.Nie ka¿dego roku przelatuj¹ one têdy; podczas i kilka lat ich niewidaæ, potem poka¿¹ siê znowu, przelec¹ i polec¹ Bóg wie dok¹d!Z zadum¹ za œnie¿nymi ptakami okiem powiód³.- Ciekawoœæ podczas cz³owieka ogarnia dowiedzieæ siê czego o tych stronachdalekich, do których ptaki lataj¹.¯eby Choæ w ksi¹¿ce albo w rozpowiadaniujakim zobaczyæ te morza, te kraje, te cudnoœci i dziwy.,- Razem o nich czytywaæ bêdziemy.Czy dobrze?Wszystkie promienie s³oñca w Ÿrenicach mu zaœwieci³y.- ¯eby to kiedy nast¹pi³o! ¯eby to doprawdy.Wiatr powia³; topól zaszumia³a i strz¹snê³a na nich krótk¹ ulewê kropel.Rozeœmieli siê oboje g³oœno, jak dzieci.- ChodŸmy do chaty! - zawo³a³ Jan.- ChodŸmy! - ochotnie powtórzy³a Justyna.Szereg lip na podwórku Anzelma i Jana stoj¹cych raz jeszcze osypa³ ich ch³odn¹ros¹, zanim stanêli przed otwartym oknem przeciwka, czyli izdebki, któr¹ Anzelmcel¹ swoj¹ nazywa³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]