[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ngenet pokrêci³ g³ow¹.– Po œmierci TJ nigdy nie dosz³a do siebie.Mój ojciec zawsze mawia³, ¿e tokobieta jednego mê¿czyzny.Na dobre czy z³e.– Wbi³ rêce w kieszenie puchowejkurtki i spojrza³ na pó³noc, ku ton¹cemu w bieli dalekiemu brzegowi, na którymle¿a³ Krwawnik.– Moon, wszystko wp³ywa na wszystko inne.Nie dowiedzia³bym siêniczego, gdybym tego nie poj¹³.Nigdy nie przypisuj sobie ca³ej zas³ugi.anica³ej winy.Nie powinnaœ siê obwiniaæ.Niepocieszona pokrêci³a g³ow¹.– No to zacznij myœleæ, jak mo¿esz siê jej odwdziêczyæ! – Zaczeka³, a¿ w jejoczach zrodzi siê pytanie.– Nie pozwól, byœ zgorzknia³a z ¿alu.Sama mówi³aœ,¿e sybilla powiedzia³, byœ wróci³a na Tiamat.¯e musia³aœ wróciæ.– Aby pomóc Sparksowi.– W œlad za nim spojrza³a na pó³noc.Kobieta jednegomê¿czyzny.Wiatr porwa³ jej w³osy jak ptasie skrzyd³a i uniós³ nad ramionami.Odsunê³a sprzed oczu mlecznobia³e kosmyki.– To tylko trybik wiêkszej maszyny.Umys³ sybilli nie wysy³a wiadomoœci przezpo³owê galaktyki, by pocieszaæ z³amane serca.Masz coœ wiêcej do wykonania.–Stan¹³ nagle przed ni¹.– W-wiem.– Z nag³ym przestrachem sz³a po spl¹tanej trawie; patrzy³a na w³asnycieñ, jak chmura spogl¹daj¹ca na l¹d.– Rozumiem to teraz – mruknê³a, czuj¹c wg³êbi serca, ¿e nie pojmuje tego do koñca ani w pe³ni nie wierzy.– Nie wiemjednak co takiego, oprócz ratowania Sparksa.Coœ kaza³o mi przybyæ.leczpowiedzia³o za ma³o.– Czy na Kharemough nauczy³aœ siê czegoœ, czego nie dowiedzia³abyœ siê tutaj?Zaskoczona unios³a wzrok.– Tak.co to znaczy byæ sybilla.¯e na Kharemough s¹ rzeczy, które powinniœmymieæ tutaj, lecz s¹ nam zakazane.– Us³ysza³a, jak g³os lodowacieje jej jakwiatr.– Pojê³am, w co wierzy³a Elsevier, i dlaczego.Wszystko to sta³o siêcz¹stk¹ mnie.Nikt nie sprawi, bym o tym zapomnia³a.Chcê to zmieniæ.–B³¹dzi³a oczyma po pó³nocnym horyzoncie.– Ale nie wiem jak.– Znajdziesz sposób, gdy dotrzesz do Krwawnika.Spojrza³a na niego.– Gdy ostatnio o tym mówiliœmy, nie chcia³eœ, bym tam pojecha³a.– Nadal nie chcê – burkn¹³.– Kim jednak jestem, by stawaæ na drodzeprzeznaczenia? Ojciec nauczy³ mnie wiary w reinkarnacjê, w to, i¿ kszta³tnaszego obecnego ¿ycia jest nagrod¹ lub kar¹ za czyny w poprzednim.Gdybymchcia³ zabawiæ siê w filozofa, powiedzia³bym, ¿e z chwil¹ œmierci Elsevier jejduch odrodzi³ siê w tobie, tam w morzu.Ocean siê zmieni³.Zamknê³a oczy, czuj¹c dzia³anie tych s³Ã³w, potem uœmiechnê³a siê i otworzy³apowieki.– Miroe, czy zastanawia³eœ siê kiedyœ, kim by³eœ przedtem? I nad tym, czycokolwiek by siê zmieni³o, gdybyœmy rodzili siê z wiedz¹, co mamy odp³acaæ,zamiast brn¹æ œlepo przez karê?Rozeœmia³ siê.– Takie pytanie powinienem zadaæ tobie, sybilli.Sybilli.Jestem znowu pe³na.Pe³niejsza.Poœwiêcona.Zimne powietrze pali³ojej p³uca.Przycisnê³a miejsce pod kurtk¹, gdzie kry³a siê koniczynka; ponowniespojrza³a ku Krwawnikowi, pragn¹c zobaczyæ coœ niemo¿liwego do dojrzenia.Zbli¿a³o siê koñcowe Œwiêto, kiedy to Premier po raz ostatni przybêdzie doKrwawnika.Pomyœla³a z ciekawoœci¹, i¿ lecia³ z Kharemough w œlad za ni¹.Min¹jednak dwa tygodnie, zanim zawinie tu statek handlowy, który bêdzie móg³ j¹zabraæ do Krwawnika.Ju¿ za dwa tygodnie siê dowie.Poczu³a nagle, jak sercebije jej mocno w piersi, nie wiedzia³a, z wyczekiwania czy strachu.Minêli boczne budynki mieszcz¹ce dziwne warsztaty Ngeneta, poszli podnó¿emwzgórza ku szerokim, zalewanym polom, wype³niaj¹cym w¹sk¹ nizinê nadmorsk¹ napó³noc i po³udnie, a¿ do granic jego posiad³oœci.W swym warsztacie Miroemajstrowa³ przy najprzeró¿niejszych, przestarza³ych silnikach i prymitywnychnarzêdziach, rzeczach, które jeszcze kilka miesiêcy temu uwa¿a³aby za cudowne,lecz teraz wydawa³y siê jej po prostu nieu¿yteczne.Pyta³a go, czemu siê nimizajmuje, skoro towary z miasta mog¹ zrobiæ to samo, na dodatek znacznie lepiej.Uœmiechn¹³ siê tylko i jakoœ wykrêci³ od odpowiedzi.Zimaccy robotnicy chodzili na szczud³ach w basenach z wodorostami.W surowych,pó³nocnych wysokoœciach by³y one g³Ã³wnym po¿ywieniem ludzi i zwierz¹t.Pracuj¹cy witali Ngeneta z szacunkiem; niektórzy mê¿czyŸni i kobiety rzucalitak¿e ukradkowe spojrzenia Moon.Miroe powiedzia³ swoim domownikom, ¿e jest onarozbitkiem wyratowanym przez mery.Mieszkaj¹cy na uboczu i pracuj¹cy na oceanieZimacy bli¿si byli wierze w Matkê Morza ni¿ siê jej zawsze zdawa³o; zajmowalisiê ni¹ z troskliwoœci¹ nale¿n¹ przedmiotowi ma³ego cudu.Pewnego s³onecznegopopo³udnia robotnicy polowi uczyli j¹ chodziæ na szczud³ach.Balansuj¹cuwa¿nie, id¹c niezgrabnie i potykaj¹c siê na równej ziemi, zrozumia³a zesmutkiem, dlaczego do pracy w g¹szczu zalewanych traw zak³adaj¹ wodoszczelnekombinezony.Id¹c za Ngenetem po wysokich kamiennych chodnikach przecinaj¹cych pola, sz³ajednoczeœnie tunelem czasu, widok i zapach morskich ¿niw przenosi³ j¹ na Neith,do babci, matki, Sparksa – do straconych lat.Do czasu, kiedy to przysz³oœæby³a równie pewna co przesz³oœæ, kiedy to wiedzia³a, ¿e nigdy nie bêdziemusia³a samotnie stawiaæ jej czo³a.Stracone lata.Teraz s³ysza³a odg³osy nowejprzysz³oœci, bieg³y za ni¹ od gwiazdy do gwiazdy, wzywa³y do miasta napó³nocy.Ich buty zaskrzypia³y na drewnianym nabrze¿u os³oniêtej zatoczki, s³u¿¹cej jakoprzystañ plantacji.Wcinaj¹ca siê w l¹d woda, os³oniêta jego mocnymi ramionamiprzed wiej¹cymi stale wiatrami, lœni³a pod niebem b³êkitem i srebrem.WidokMorza nie wywo³ywa³ ju¿ w niej koszmaru wyznaczonej przez Pani¹ próby wody;zdumia³a siê, ¿e jej nie przypomina.Silniejsza ni¿ pamiêæ by³a jednakœwiadomoœæ, i¿ Morze j¹ oszczêdzi³o.Prze¿y³a.Morze daje, Ona odbiera; otopodstawowe przejawy wiêkszej, powszechnej obojêtnoœci.Mimo to dwukrotnie,umys³em i cia³em, zetknê³a siê z ow¹ obojêtnoœci¹ i zosta³a oszczêdzona.¯y³ wniej bezimienny przeciwlos, a póki ¿yje, nie ma siê czego baæ.Daleka, b³êkitna tafla wody trysnê³a biel¹, gdy para merów zak³Ã³ci³a jej spokójdoskona³ymi ³ukami swych cia³.Moon patrzy³a, jak wznosz¹ siê i opadaj¹ napowierzchni zatoczki, by znikn¹æ ponownie w morskiej otch³ani.Inny kszta³t,mniej natarczywy, pru³ wodê, zbli¿aj¹c siê do opartej o barierkê Moon – by³ toSilky, który od chwili przybycia tu wiêkszoœæ czasu spêdza³ w zatoce.– Miroe, co siê z nim stanie? Nie ma nikogo, nigdzie.– Przypomnia³a sobie, jakznaleŸli go Elsevier i TJ.– Jest tu mile widziany, wie o tym.– Ngenet wskaza³ na swe ziemie i spojrza³na ni¹ z uœmiechem.Uœmiechnê³a siê tak¿e, patrz¹c na wodê.Uderzy³a j¹ mocno ironia obecnoœciSilky'ego wœród merów.Ludzie z plantacji nienawidzili i bali siê takich jakon, bo nie doœæ, ¿e byli obcymi, to na dodatek Psami Królowej Œniegu, ³api¹cymii zabijaj¹cymi mery.A wiedzia³a ju¿, ¿e Ngenet nie tylko odrzuca ich rzeŸ ichroni je w swej posiad³oœci, lecz tak¿e dobra³ sobie robotników myœl¹cych taksamo jak on.Ngenet od tylu lat zna³ Silky'ego jako towarzysza Elsevier, ¿e muufa³; inaczej jego ludzie.Przyjê³y go jednak mery, choæ one w³aœnie powinny byæ najbardziej nieufne, iwiêkszoœæ czasu spêdza³ w morzu.Zachowywa³ siê jeszcze bardziej milcz¹co ni¿zwykle, Moon wyczuwa³a jego rozpacz jedynie dlatego, ¿e pamiêta³a ostatniechwile na statku kosmicznym.Silky do³¹czy³ do nich przy unosz¹cym siê nabrze¿u, podci¹gn¹³ siê zgrabnie,przeskoczy³ barierkê i stan¹³ obok, ociekaj¹c wod¹.Jego mokre, bezp³ciowecia³o lœni³o nago w powietrzu, odziane jedynie w ulotne klejnoty wodnegoœwiata [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •