[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Rozumiem, ¿e ma nam pani coœ do powiedzenia? Jakiœniewa¿ny drobiazg zapewne, bo jak przychodzi co do czego, to przy wa¿nychdro­biazgach odmawia pani odpowiedzi?.Coœ, jakby ¿al, drgnê³o mi w sercu, ale mia³am teraz wa¿niejsze sprawy nag³owie.Na prywatne uczucie na razie nie by³o miejsca.Zimnym tonemzrelacjonowa­³am im ów dziwny wybryk urz¹dzeñ kanalizacyjnych.S³uchali w milczeniu i z uwag¹.Potem spojrzeli na siebie.— Nie widzia³a pani, kto to by³?— Nie.Jak wysz³am, to ju¿ nikogo nie by³o.Ale ktoœ musia³ przyjœæ ostatni dosali konferencyjnej, i to tu¿ przede mn¹.Jak sz³am do gabinetu, to ju¿ ca³ebiuro by³o wyczyszczone.Kapitan skrzywi³ siê niechêtnie.— Teraz stwierdziæ, kto przyszed³ ostatni! Rych³o w czas.— Ale mo¿e wam siê uda! Na litoœæ bosk¹, przy­najmniej spróbujcie! Przecie¿musicie mieæ rozwik³ane wszystkie w¹tpliwoœci, je¿eli zamierzacie oskar­¿aæJadwigê! Ja to powiem przed s¹dem, bêdê œwiad­kiem obrony!— Chwileczkê — powiedzia³ prokurator.-— Jak pani sobie w³aœciwie wyobra¿a, ¿eto by³o zrobione?— Bardzo prosto.Tam jest niska œcianka, dwa i pó³ metra, w pó³ ceg³y, i naniej s¹ zawieszone oba rezerwuary.Wszed³ na sedes, wrzuci³ j¹ pionowo w dó³,byæ mo¿e czymœ obci¹¿on¹, i poruszy³ p³y­wakiem.I woda polecia³a.To prawda, ¿e mówi³am nieco chaotycznie, ale by³am szalenie przejêta.Przesta³am czuæ sympatiê do mordercy, skoro pozwoli³ na zabranie niewinnejJadwigi.Przedstawiciele w³adzy zainteresowali siê moimi przypuszczeniami i poszlisprawdziæ.Posz³am z ni­mi, nie zajmuj¹c siê tym, co sobie pomyœl¹wspó³­pracownicy.Prokurator osobiœcie wszed³ na sedes i dokona³ proponowanychprzeze mnie czynnoœci, poœwiêcaj¹c na ten cel jeden z ga³ganów do tuszu.Wyskoczy³am z mêskiego WC-tu i popêdzi³am do damskiego sprawdziæ rezultat, akapitan popêdzi³ ze mn¹.Wszystko siê doskonale zgadza³o.Prokurator szarpa³p³ywakiem, a my gromkim g³osem donosi­liœmy zza œcianki, co widzimy.Wrezultacie damski WC zapcha³ siê po raz drugi.— No tak — powiedzia³ prokurator, wróciwszy do sali konferencyjnej.— Ale jadosiêgn¹³em tego z naj­wiêkszym trudem, a s¹dz¹c z tego, co pani mówi, on tozrobi³ swobodnie.Ja mam metr siedemdziesi¹t dziewiêæ wzrostu, to musia³ byæbardzo wysoki facet.— A czy widzia³ pan w tej pracowni niskiego fa­ceta? — spyta³am uprzejmie.Tamci obydwaj znów spojrzeli na siebie.Dopiero teraz dotar³a do mnie myœl, ¿e oni musz¹ coœ wiedzieæ.Coœ wiêcej.Pozabraniu Jadwigi zosta­li w pracowni, niew¹tpliwie mieli w tym jakiœ cel.Nieinformuj¹ mnie przecie¿ o wszystkim.Nie by³o mowy o kluczu i o ekspertyzieani o zaginionym dokumencie Jadwigi.Coœ w tym jest!Zaintrygowana przygl¹da³am siê im, ale obaj mie­li kamienne twarze.Niedowiedzia³am siê niczego.Wróci³am do Alicji i do Marka, cierpliwieoczekuj¹­cych wyjaœnienia moich dziwnych poczynañ.W ca­³ej pracowni nadalwrza³o i okaza³o siê, ¿e wszyscy bardzo du¿o wiedz¹.W³aœciwie nic w tymtakiego niezwyk³ego nie by³o, ostatecznie inteligentni lu­dzie, pytani ookreœlone rzeczy, mogli sobie coœ nie­coœ skojarzyæ.Rozpatrywana by³a g³Ã³wniesprawa klucza, który zupe³nie nie pasowa³ do Jadwigi.Nie mieszaj¹c siê do tych ogólnych rozwa¿añ, przys­t¹pi³am do kontynuowaniakonwersacji we troje.Wspólnie doszliœmy do wniosku, ¿e jednak rzecz nie jestwyœwietlona w pe³ni.Chyba jednak Jadwiga mówi prawdê i Tadeusza zabi³ ktoœ,kto wszed³ do sali konferencyjnej po jej wyjœciu.— Nie chcia³bym wprowadzaæ zamieszania i rzu­caæ niepotrzebnych podejrzeñ —powiedzia³ Marek z wahaniem.— Ale nie jestem pewien, czy nie po­winienempodzieliæ siê z nasz¹ ukochan¹ w³adz¹ moimi podejrzeniami.— Co masz na myœli? — spyta³a Alicja, patrz¹c na niego bystro.Marek znów siê zawaha³.— Nie wiem, nie wiem.No nic, poczekam, Jad­wigi na razie jeszcze niewieszaj¹.Mam nadziejê, ¿e to siê samo wyklaruje, okropnie nie lubiê braæudzia³u w takich rzeczach.Alicja milcza³a.Ja te¿.Nie by³am pewna, czy przy­padkiem wszyscy troje niemyœlimy tego samego.Na razie by³am bardzo zadowolona, ¿e uda³o mi siê wprowadziæ w¹tpliwoœci naturysanitarnej.Marek odmówi³ szczegó³owych wyjaœnieñ, wiêc wróci³am do pokoju,gdzie panowa³a atmosfera pe³na przygnêbie­nia.Nikt nic nie robi³, a za towszyscy rzucali ponure przypuszczenia, dotycz¹ce przysz³oœci pracowni.Nie wyjdziemy z tego interesu — westchn¹³ Janusz ciê¿ko.— I tak by³oby trudno,a jeszcze te­raz, bez zleceñ? Le¿ymy, proszê pañstwa, martwym bykiem.***Tym razem to ja zadzwoni³am do prokuratora.— Ma mi pan to za z³e? — spyta³am z rozgory­czeniem.— Pan by oskar¿y³bliskiego wspó³pracow­nika, który, na dobitek, pañskim zdaniem, jestnie­winny?— Czy w ogóle ktokolwiek, pani zdaniem, jest wi­nien? — powiedzia³zniecierpliwiony.— Obawiam siê, ¿e pani przypisuje winê jakimœ si³omnadprzy­rodzonym.— Nie, teraz ju¿ nie.Teraz ju¿ nie bêdê protes­towaæ.Ale pod warunkiem, ¿ewina tego kogoœ bê­dzie rzeczywiœcie udowodniona.A na razie to s¹ ci¹gle tylkopodejrzenia.A przy tym mam wra¿enie, ¿e mnóstwa rzeczy pan mi niepowiedzia³.— Ma mi pani to za z³e? — odpar³ drwi¹co.— Mo­¿e pani zapewniæ z rêk¹ nasercu, ¿e pani powiedzia­³a absolutnie wszystko, co pani wie?Nie, nie mog³am zapewniæ z rêk¹ na sercu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •