[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za nim, doganiając go, biegło kilku ludzi z mieczami i nożami dobytymi, wołając i wrzeszcząc:– Śmierć mu! Niech ginie marszałkowski! Bij Armagnaca!Na czele tych, którzy ścigali nieszczęśliwego, rozpoznać było można mistrza Cappelucha, który od innych odróżniał się mieczem ogromnym, zakrwawionym kaftanem jaskrawej barwy i gołymi nogami; uciekający, którego biegowi strach dodawał nadludzkiej szybkości, byłby może zdołał ujść swym katom, gdyby mógł skręcić zaraz za rogiem ulicy i schronić się za mur pałacu de Tournelle.Nieszczęściem jednak dla niego, nogi zaplątały mu się w łańcuch, którym na noc zamykano ulicę.Zachwiał się biedak, zatoczył i upadł w odległości strzału z łuku od murów Bastylii.Ci, którzy go gonili, ostrzeżeni już jego upadkiem, przeskoczyli przez łańcuch, lub przesunęli się pod nim tak, że gdy ofiara chciała się zerwać do dalszego biegu, nad głową jej zabłysł straszny miecz Cappelucha.Zrozumiał nieszczęsny, że nie było już dla niego ratunku.Upadł więc na kolana wołając: „łaski!”, której już od Boga tylko mógł się spodziewać.Od pierwszej chwili żaden ze szczegółów sceny, którąśmy opisali, nie uszedł uwagi Duchatela ani też delfina.Karol, przyzwyczajony do podobnych widoków, konwulsyjnymi ruchami i niewyraźnymi wykrzyknikami zdradzał ogromne zainteresowanie tym, co się działo przed jego oczyma.Z tą samą szybkością, z jaką Cappeluche podniósł swój miecz nad głową nieszczęśliwego, młody książę wyrwał strzałę z kołczana i założył ją na cięciwę łuku.Łuk wygiął się jak wiotka trzcina.Książę opuścił lewą rękę, a prawą przyciągnął cięciwę do ramienia.Trudno było osądzić wzrokiem, co prędzej do celu przybędzie: czy miecz Cappelucha do karku ofiary, czy strzała delfina do piersi oprawcy, gdy nagle Tanneguy, wyciągając szybko rękę, pochwycił strzałę wpół i złamał ją prawie w ręku królewskiego łucznika.– Co robisz, Tanneguy? co robisz?! – krzyknął delfin, tupiąc nogą.– Czyż nie widzisz, że ten nędznik zabije jednego z naszych! Że Burgundczyk zamorduje narszałkowskiego!– Niech raczej wprzód zginą wszyscy marszałkowscy, miłościwy panie, aniżelibyś wasza wysokość splamić miał to żelazo krwią takiego człowieka!– Ależ Tanneguy! Patrz! Ach, patrz, Tanneguy!.Na krzyk delfina Duchatel zwrócił oczy ku ulicy.Głowa mniemanego stronnika d’Armagnaców leżała już o dziesięć kroków od drgającego jeszcze tułowia, a mistrz Cappeluche ocierał spokojnie krwią zbroczony miecz swój, gwiżdżąc śpiewkę Burgundów:Wspaniały, wielki, mężny Burgundii książę potężny!– Patrz, Tannegury, patrz – powtarzał delfin, płacząc z bezsilnej wściekłości.– Patrz, co się stało! Ach, gdyby nie ty! gdyby nie ty!– Mości książę – widzę, co się stało – rzekł Tanneguy – ale powtarzam raz jeszcze, człowiek ten nie mógł zginąć z rąk waszej królewskiej wysokości.– Ależ na Boga! Któż to jest, ten człowiek?!– Ten człowiek, mości książę, jest to mistrz Cappeluche, kat miasta Paryża.Delfin opuścił ramiona i schylił głowę na piersi.– O, mój kuzynie! Potężny książę Burgundii! – zawołał głosem głuchym.– Nie chciałbym, za cztery największe królestwa chrześcijaństwa, używać ludzi i środków, jakich ty używasz, aby mnie pozbawić tych resztek, które mi pozostają jeszcze z mego królewskiego dziedzictwa!Tymczasem człowiek jakiś ze świty mistrza Cappelucha, pochwyciwszy za włosy odciętą głowę, podniósł ją i przybliżył do trzymanej w drugiej ręce pochodni.Światło padało na twarz, a śmiertelne kurcze nie tak bardzo wykrzywiły rysy nieszczęśliwego, aby Tanneguy nie mógł rozeznać w nich Henryka de Marle, przyjaciela swego dzieciństwa, najgorętszego i najwierniejszego stronnika Armagnaców.Głębokie westchnienie wydobyło się z jego piersi.– Niech piorun trzaśnie, mistrzu! – zawołał jeden z ludu pokazując katowi głowę – to z was dopiero tęgi robotnik! Odcinacie głowę pierwszemu kanclerzowi Francji zupełnie tak samo, jakby to był pierwszy lepszy szewc z przedmieścia.Kat uśmiechnął się pobłażliwie.On także miał swoich pochlebców.Tejże nocy, na dwie godziny przed brzaskiem, mały oddział dobrze uzbrojony i na silnych koniach wyszedł ostrożnie zewnętrzną bramą Bastylii, w milczeniu zwrócił się ku mostowi pod Charenton, przebył go i przez osiem godzin bez odpoczynku, postępował prawym brzegiem Sekwany.Przez cały ten czas ani jeden wyraz nie został wymówiony, ani jedna przyłbica nie została podniesiona.Na koniec, koło godziny jedenastej przed południem, zbrojni owi ujrzeli miasto jeżące się obronnymi murami.– Teraz, mości książę – rzekł Tanneguy do rycerza jadącego na koniu tuż obok niego – teraz możecie podnieść przyłbicę i zawołać: „Dzięki Bogu i świętemu Karolowi! Niech żyje Francja!”, bo oto biała chorągiew Armagnaców! Znajdujesz się u wrót twego wiernego miasta, które się zowie Melun.Tak to delfin Karol, któremu historia dała przydomek „Zwycięzcy”, odbył pierwszą swą nocną wartę i pierwszy marsz wojenny.VII.Dnia 14 lipca 1418 roku obudzony Paryż usłyszał radosne głosy dzwonów.Książę Burgundii i królowa Izabella przybyli do wrót miasta i zatrzymali się u przedmieścia Świętego Antoniego.Cała ludność wyległa na ulicę.Wszystkie domy, około których orszak miał podążać udając się do pałacu Saint– Paul, zostały ozdobione dywanami i makatami tak, jakby Bóg miał tędy przechodzić.Wszystkie sienie, bramy, schody, nisze, przystrojone były kwiatami, we wszystkich oknach i na balkonach zasiadały kobiety.Sześciuset mieszczan, ubranych w płaszcze niebieskie i prowadzonych przez panów de l’Ile–Adam i de Giac, wyszło aż przed bramę Świętego Antoniego i oddało zwycięzcom – księciu Burgundii i królowej – klucze miasta.Niezliczone tłumy ludu towarzyszyły orszakowi mieszczan– wszystkie korporacje wystąpiły każda ze swoją chorągwią.Lud krzyczał: „Noël!”, zapominając o tym, że wczoraj był godny i że jutro też głodny będzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]