[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale to kobieta w sukience w naiwne kwiatki, teraz i tego pozbawiona, wszystkomusia³aprzyj¹æ.Patrz¹c w swoim domu w wideofon, pokazuj¹cy z³otook¹ sekretarkê,wiedzia³a, ¿ere¿yser tak w³aœnie to wszystko odczuwa³ i takimi kierowa³ siê motywami.Musia³a jednakzapomnieæ o upokorzeniu i pracowaæ.Jej myœl p³ynê³a bardzo szybko, ujmuj¹c wolbrzymichobrazach temat scenariusza, który bêdzie pisa³a.Zastanawia³a siê, kto mo¿e byæjegobohaterem, kogó¿ to znalaz³a telewizja w tym wielkim, ludzkim œmietniskuwszelkich ras igatunków: „Nie, teraz nie chce ogl¹daæ filmu, podpowiadaj¹cego sposób, w jakimo¿epokazaæ œmieræ ochotnika.Kim on bêdzie? Mo¿e niewolnikiem pracuj¹cym na jakimœsatelicie, mieszañcem, kundlem o szarej, trupiej skórze, mo¿e wiêŸniem,wielokrotnymmorderc¹ dzieci, gwa³cicielem ch³opców, skazanym na karê œmierci, ca³kowiciezas³u¿on¹,która i tak by³aby wykonana, wiêc dlaczego publika nie mia³aby siê przy tym niezabawiæ, wkoñcu, œwiat potrzebuje rozrywki, czasy s¹ trudne, a takie nowoczesne igrzyskakanalizuj¹ z³eodczucia; ale nie nale¿y go ogl¹daæ, to przecie¿ cz³owiek, no, mo¿eniezupe³nie, ale ¿ywaistota, krew i œwiat³o”.Palec sekretarki pokryty z³ot¹ emali¹ tr¹ci³ ekran komputera, jakby niechc¹cy,a kobieta podrugiej stronie wideofonu, klêcz¹c na pod³odze zaczê³a z nawyku pos³uszeñstwamaszynom,odczytywaæ parametry tej istoty bêd¹cej ofiar¹ i opada³a coraz ni¿ej na piêty,w jej g³owieœwista³a pustka.– Dosyæ, wiem ju¿ wszystko! – mia³a si³ê wydaæ rozkaz i to by³o jej jedynezwyciêstwo,choæ sobie uœwiadamia³a, ale nie powiedzia³a s³owami, co siê wydarzy³o, mo¿enie wierzy³alub nie mog³a inaczej.Wideofon zgas³ od razu, w tych czasach nikt ju¿ siê niebawi³ wkonwencje i uprzejme pytanie o zdrowie lub w jakieœ „dzieñ dobry, do widzenia”.Œwist w g³owie siê obni¿y³, zamieniaj¹c w buczenie elektronicznego owada,neuronostalowegotrzmiela uparcie pracuj¹cego, by obtoczyæ swoj¹ kulkê gnoju, która zatruwa³ajejumys³.Potrz¹sa³a g³ow¹, chc¹c go wysypaæ przez bolesne wewnêtrzne ucho, mówi³asobie, ¿ejest szalona i na pewno tym razem zwariowa³a, ale Bóg nie jest taki litoœciwy,nie straci³anawet przytomnoœci, myœl, podejrzenie, ten skarabeusz-gnojnik zagniata³ szarekomórkilepi¹cymi siê odnó¿ami.Nie mia³a nawet czasu, by sobie posiedzieæ, trzeba by³opracowaæ,zosta³o tylko pó³tora dnia, trochê szarej jasnoœci i twarda noc na drewnianymdnie, jak napryczy.Oddycha³a ciê¿ko wrz¹cym powietrzem, w p³ucach pêka³y banieczki.Musia³a siêpodnieœæ i wci¹¿ potrz¹saj¹c g³ow¹ przesz³a do ³azienki, tam zdj¹wszy sukienkêpowiesi³a j¹starannie, by³a to droga rzecz, po czym z g³ow¹ wci¹¿ pochylon¹ stanê³a podprysznicem, aurz¹dzenie w³¹czy³o siê samo.Jonasz zmierza³ do klubu „Cia³o”, by trenowaæ.By³ zmêczony.Odœwie¿y siêtrochê wbiologicznym promieniowaniu ultrajonowym, które zdejmuje sennoœæ i znu¿enie, iwype³niakomórki witalnoœci¹.Jedyn¹ ujemn¹ stron¹, a mo¿e niezupe³nie, by³o wzmo¿onepo¿¹danie,klub i to zaspokaja³, wszak d³ugonogie dziewczyny siedz¹ce na wysokich sto³kachnale¿a³ydo terapii, co przecie¿ by³o oczywiste, program sprawnoœciowy musia³ zostaæwype³niony dokoñca, i panienki wliczano w rachunek, no, mo¿e niezupe³nie.On mia³ innegusta, ale i dlaperwersów klub mia³ coœ w statucie, wiêc przy barze siedzieli ch³opcy, dobrzewytrenowani, is¹czyli oran¿adê patrz¹c siê przed siebie, w lustro ponad kontuarem, trzymalikieliszkimêskim chwytem za brzeg, obejmuj¹c je palcami, a ten gest mia³ przecie¿ sw¹wymowê, ichprzedramiona by³y obna¿one a¿ poza ³okcie.Dla Jonasza mieli jedn¹ wadê, zbyt czêsto siê k¹pali, a ich kosmetyki w dobrymgatunku,pachnia³y zabijaj¹c naturaln¹ woñ cia³a.Owszem, czêsto ich bra³ czuj¹c siêtak, jakby kocha³siê z wazelin¹, wiêc teraz szed³ przez bazar, wywalczony i wystrajkowany odnowychw³aœcicieli w czasach powszechnej komercji, chocia¿ nie by³ przecie¿ bardzopotrzebny,wszystko mo¿na by³o kupiæ wszêdzie, ale to brudne miejsce, zastawionestraganami op³Ã³ciennych, brudnych daszkach, o ladach zarzuconych wzorzystoœci¹ byle czego,czêstowdeptywan¹ w b³oto, gdy siê nieuwa¿nie zeœliznê³a z brzegu, zaspokaja³o wielepotrzebbiedaków.Jonasz id¹c przez bazar zobaczy³ ch³opca i przystan¹³ wpatruj¹c siê zach³anniew sylwetkêna wpó³ ukryt¹ za straganem z cienkimi sukienkami z miêkkich tkanin, klej¹cychsiê do ud ipalców.Tamten siedzia³ na drewnianym sto³eczku jedz¹c pizzê z tekturowegotalerza,odgryza³ j¹ wprost z du¿ego kawa³ka i policzki mia³ zabrudzone tomatem ipapryk¹, wiêcwci¹¿ je ociera³ rêkawem kurtki z napisem „Rockersi”, by³a stara i powygryzanaprzezmyszy, a jego nogi okrywa³y postrzêpione spodnie, po prostu ³achmany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]