[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Zgadza się.Właściwie powinienem wiedzieć to wszystko, ale człowiek często zapomina.– Rozumiem to bardziej niż twoje raptowne zainteresowanie się moją matką – powiedział Hans, z beztroskim uśmiechem wkładając fotografie z powrotem do szkatułki.Walter domyślił się, że Hans nic nie wie o pochodzeniu swojej matki.Tym lepiej.Zapalił następnego papierosa i zapytał szyderczo i protekcyjnie:– Co nowego słychać?– Nowego? Nic szczególnego, ale właściwie tak, jeśli cię to interesuje.Z końcem lutego jadą do Chicago.Walter wyprostował się patrząc pytająco na Hansa.W końcu rzekł:– Do Chicago? Przecież to nie wtorek zapustny, aby stroić sobie żarty.– To nie jest żart, Walterze – zaśmiał się Hans.– Ja naprawdę jadę do Chicago z polecenia profesora Schwarzenburga jako przedstawiciel uniwersytetu na kongres naukowy, w którym wezmą udział uczeni z całego świata.– I profesor wysłał właśnie ciebie?– Tak, właśnie mnie.Na tej konferencji mam mówić o wynalazku profesora i moim, o którym tylko ja mogę wyczerpująco poinformować.– Czyżby ten wynalazek był aż tak ważny? – zapytał Walter z uczuciem zawiści, którego nie potrafił ukryć.– Nam ten wynalazek wydaje się bardzo ważny, a teraz idzie o to, aby o tym przekonać pozostałych naukowców.– Hm! Taka podróż może być przyjemna bez względu na to, jakie będą jej skutki.A kto pokryje koszta podróży?– Uniwersytet wysyła mnie tam jako swojego przedstawiciela.Jadą też pracownicy innych fakultetów.– A więc tanim kosztem, uda ci się odbyć przyjemną wycieczkę? Hans zaśmiał się szczerze.– Będzie o wiele więcej pracy niż przyjemności.Ale mnie właśnie na tym zależy.– Ty masz szczęście godne pozazdroszczenia – zawistnie odparł Walter.Należał do ludzi nazywających szczęściem, wszystko, co inni osiągnęli własną pracą.– Tak, mam nadzieję że ta podróż przyniesie mi szczęście – odpowiedział Hans, z oczami promieniejącymi radością.Niewiele brakowało, a byłby w zaufaniu opowiedział, jak sobie wyobraża to szczęście, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie słowa Waltera: Każdego mężczyznę starającego się o względy Ruth von Goseck będę traktował jak wroga.Oczywiście nie brał tych słów tak całkiem poważnie, lecz myśl o namiętności Waltera do Ruth mąciła jego spokój i rzucała cień na przyszłe szczęście.Od dnia kiedy profesor powiadomił go o podróży do Chicago, Hans żył w pełnym nadziei pogodnym nastroju i z tęsknotą oczekiwał urlopu w zamku Rainsberg.Walter niedbale zgasił papierosa i zapytał:– Co to ja chciałem powiedzieć.kiedy jedziesz do Rainsberg, Hansie?– Pojutrze rano.Jeśli ci odpowiada, możemy pojechać razem.Stryj Heinz przyśle nam swoje auto, żebyśmy nie musieli tej krótkiej odległości pokonywać pociągiem.– Dobrze, pojadę z tobą.– Kiedy będziesz gotów?– Sądzę, że o jedenastej.W ten sposób przybędziemy w samą porę, aby zdążyć przebrać się do obiadu.Czy to ci odpowiada?– Oczywiście.– A więc nie będę ci dłużej zabierał czasu.Widzę, że pomimo niedzieli palisz się do roboty.– Tak, mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, zanim rozpocznę urlop.Będę musiał popracować do późnego wieczora.– Czy często to ci się zdarza?– Och, tylko od czasu do czasu.– Wcale po tobie nie widać przemęczenia.Masz wyjątkowo silne nerwy, ja bym tego nie wytrzymał.A więc do zobaczenia, Hansie!– Do widzenia, Walterze.Ruth von Goseck i jej macocha przybyły do Hainau.Baronowa Hainau, wesoła, trzydziestopięcioletnia blondynka, przyjechała po nie swoim autem.Majątek Hainau, podobnie jak sąsiadujący z nim zamek Rainsberg, położony był niedaleko od miasta uniwersyteckiego, w odległości godziny jazdy samochodem.Droga prowadziła poprzez piękny, stary, gęsty bór.Panie odbyły przejażdżkę samochodową w pogodnym nastroju.Tam, gdzie przebywały baronowa i pani Dina, zawsze było dużo beztroskiego śmiechu, którym zarażały całe towarzystwo.Także i teraz Ruth musiała się śmiać.Gdy auto zajechało przed rezydencję, do której prowadziły rozwidlone z lewej i prawej strony szerokie schody, ukazał się baron Hainau, aby pomóc paniom przy wysiadaniu.Był to wysoki, szczupły mężczyzna, lat około czterdziestu.Baron uśmiechając się zszedł ze schodów i serdecznie powitał panie.Miał bardzo miły sposób bycia i chętnie żartował, i przekomarzał się z panią Diną i Ruth.– A więc znowu mam w domu trzy gracje.Moja żona będzie się musiała bardzo starać, abym nie oddał serca którejś z pad.Pani Dina zaśmiała się.– Baronie, proszę nam nie prawić takich groźnych komplementów.Naraża nas pan na to, że Lilly wydrapie nam oczy.Baronowa spokojnie wzruszyła ramionami, mówiąc:– Pamiętaj, Dino! Psy, które głośno szczekają, nie gryzą.Nie jestem wcale zazdrosna i uroczyście zezwalam, aby podczas twojego pobytu u nas zalecał się do ciebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]