[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie mogę już pokazać się biednemu staremu! — Nie śmiałem podnieść oczu, póki nie usłyszałem tych słów.— Nie mógłbym mu wytłumaczyć i on by nie zrozumiał.Spojrzałem na niego.Zamyślony palił cygaro i po chwili znów zaczął mówić.Od razu zrozumiał, że chcę go oddzielić od współwinowajców w popełnionej, powiedzmy, zbrodni.On do nich nie należał, był człowiekiem zupełnie innym.Nie zaprzeczyłem mu ani jednym gestem.Nie miałem zamiaru dla miłości nagiej prawdy pozbawić go tego najmniejszego okrucha ocalającej łaski.Nie wiedziałem, czy w to wierzy.Nie wiedziałem, jakie ma plany i czy w ogóle zamierza coś uczynić — podejrzewam, że on sam również nie wiedział; wierzę bowiem, że żaden człowiek nigdy nie zrozumie dokładnie własnych sprytnych wybiegów, których używa, chcąc uciec przed przykrym cieniem własnego sumienia.Nie odezwałem się ani słowem przez cały czas jego rozmyślania o tym, co też on będzie robił, „gdy to głupie badanie się skończy”.Widocznie podzielał pogardliwe zapatrywania Brierly’ego na te nakazane prawem procedury.Wyznał, że nie wie, dokąd się zwrócić; najwidoczniej myślał głośno, a nie rozmawiał ze mną.Świadectwa przepadły, kariera złamana, grosza przy duszy nie ma i nie pojmuje nawet, jaką pracą mógłby się teraz zająć.Z domu może mógłby coś dostać, ale na to trzeba prosić o pomoc rodzinę, a on tego nie chce.A może go przyjmą na jaki parowiec.— Chciałby pan tego? — spytałem nielitościwie.Zerwał się; podszedł do kamiennej balustrady i wpatrzył się w ciemną noc.Za chwilę powrócił, pochylając nad mym krzesłem młodzieńczą twarz chmurną od opanowanego z bólem wzruszenia.Zrozumiał doskonale, że ja nie wątpiłem w jego zdolność kierowania okrętem.Drżącym trochę głosem spytał mnie — dlaczego to powiedziałem? Byłem „nieskończenie dobry” dla niego.Nie roześmiałem się nawet wtedy, gdy wyjąkał, że „przez tę pomyłkę — wie pan — zrobiłem z siebie skończonego osła.” Przerwałem mu, mówiąc w ciepły sposób, że dla mnie taka pomyłka nie jest powodem do śmiechu.Usiadł i wypił filiżankę kawy do ostatniej kropli.— Nie chodzi zatem o to, żebym się przyznał do winy — oświadczył stanowczo.— Nie? — spytałem.— Nie — przyznał z zupełnym przekonaniem.— Czy pan wie, co by pan zrobił? Czy wie pan? A przecież nie uważa się pan za.e.e.— przełknął coś — tchórza?I tu — na honor! — spojrzał mi pytająco w oczy.Było to najwidoczniej pytanie — bona fide14 pytanie! W każdym razie nie czekał na odpowiedź.Zanim przyszedłem do przytomności, on mówił dalej, patrząc prosto przed siebie, jakby czytając coś w cieniach nocy.— Należało być przygotowanym.A ja nie byłem; nie, nie wtedy.Ja nie chcę usprawiedliwiać się; ale chciałbym wytłumaczyć — chciałbym, by ktoś zrozumiał — ktoś — chociaż jedna osoba! Pan! Dlaczegożby nie pan?Było to uroczyste, a zarazem trochę śmieszne, takie zwykle są walki jednostki usiłującej ocalić swe wyobrażenie o tym, czym powinna być jej moralna istota, to drogocenne pojęcie konwencji, ta zasada gry jedna tylko, ale straszna w skutkach przez przywłaszczanie sobie nieograniczonej władzy nad naturalnymi instynktami, przez straszne karanie za błędy.Rozpoczął swą historię dość spokojnie.Na parowcu linii Dale, który widząc tych czterech ludzi o zmierzchu, samych na falach oceanu — zabrał ich na swój pokład — poddani zostali pierwszemu badaniu.Tłusty kapitan wymyślił jakąś historię, inni milczeli i z początku to uszło.Nie można przecie męczyć pytaniami biednych rozbitków, których się uratowało jeżeli nie od okrutnej śmierci, to przynajmniej od strasznych cierpień.Później, po namyśle, oficerowie „Avondale” musieli zrozumieć, „że coś w tej sprawie jest niejasnego”, ale, naturalnie, zachowali swe wątpliwości dla siebie.Zabrali na swój pokład kapitana, pomocnika i dwóch maszynistów z Patny, która zatonęła i to zapewne im wystarczało.Nie pytałem Jima, jakich doznawał uczuć podczas tych dziesięciu dni spędzonych na pokładzie.Ze sposobu jego opowiadania wywnioskowałem, że był częściowo oszołomiony odkryciem, jakiego dokonał na samym sobie — i bez wątpienia pracował nad tym, by móc to wytłumaczyć jedynemu człowiekowi, zdolnemu ocenić całą tego doniosłość.Trzeba zrozumieć, że nie myślał o zmniejszaniu jego ważności i tu właśnie leży jego zasługa.Co zaś do odczuć, jakich doznał po wylądowaniu i usłyszeniu niespodziewanej konkluzji sprawy, w której odegrał tak smutną rolę — nie mówił mi nic i trudno to odgadnąć.Czy uczuł, że mu się grunt spod nóg usuwa? — nie wiem.Całe dwa tygodnie oczekiwał w „Domu Marynarzy”, a że tam jednocześnie było kilku innych, zebrałem o jego zachowaniu się pewne wiadomości.Zdaniem tych ludzi Jim był ponurą bestią.Cały ten czas spędził na werandzie, leżąc na bujaku, wstając tylko do jedzenia lub późnym wieczorem i włóczył się wówczas samotnie, oderwany od swego otoczenia, niezdecydowany, milczący jak duch niemający domu, w którym mógłby straszyć.— Nie wiem, czy powiedziałem przez cały ten czas trzy słowa do jakiejś żywej istoty — rzekł i zaraz dodał — Jeden z tych ludzi z pewnością wypaplałby coś, o czym ja postanowiłem nie rozmawiać, a nie chciałem, by doszło do jakiejś sprzeczki.Nie! Nie wtedy! Byłem zanadto.zanadto.Nie byłem do niej usposobiony.— Więc belka wytrzymała?— Tak — szepnął — wytrzymała.A przysięgam panu, że czułem, jak ustępowała mi pod ręką.— Czasami stare żelastwo jest ogromnie wytrzymałe — rzekłem.Oparty o tylną poręcz fotela, z nogami sztywno wyciągniętymi i obwisłymi rękami, kilkakrotnie kiwnął głową.Trudno sobie wyobrazić coś smutniejszego.Nagle podniósł głowę i wyprostował się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]