[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogło się tam pomieścić zaledwie sześć osób, które jedynie niska barierka oddzielała od ogromnej powłoki i od powierzchni ziemi znajdującej się tysiąc metrów niżej.Prze250bywanie tam dostarczało wielu wrażeń, a równocześnie miejsce to było całkowicie bezpieczne nawet przy pełnej szybkości statku, gdyż znajdowało się w martwym polu, gdzie nie docierały strugi powietrza, spływające z wielkiej nadbudówki pokładu obserwacyjnego na grzbiecie sterowca.Jednak nie zamierzano wpuszczać tam pasażerów, gdyż widok stamtąd mógłby przyprawić ich o zawrót głowy.Pokrywy przedniego luku ładunkowego już się otworzyły jak gigantyczna zapadnia, a platforma zdjęciowa zawisła nad nimi, przygotowując się do zbliżenia.Tą drogą w przyszłości przechodzić będą tysiące pasażerów i tony zapasów.Tylko z rzadka bowiem Królowa opuszczać się będzie nad samo morze, by dokować w swej pływającej bazie.Nagły podmuch bocznego wiatru uderzył w policzek Falcona, który mocniej zacisnął dłonie na barierce.Wielki Kanion nie był zbyt bezpiecznym miejscem w czasie gwałtownych ruchów powietrza, jednak komandor nie sądził, by na tej wysokości mogło wydarzyć się coś złego.Bez szczególnego niepokoju skupił uwagę na zbliżającej się platformie, która teraz znajdowała się około pięćdziesięciu metrów nad statkiem.Wiedział, że operator, który kierował tym zdalnie sterowanym pojazdem, ma wysokie kwalifikacje i już wielokrotnie wykonywał ten prosty manewr, byłoby więc niepojęte, gdyby miał jakieś trudności.Chyba jednak zbyt ospale reagował.Ostatni podmuch zniósł platformę prawie na krawędź otwartego luku.Z pewnością pilot mógł zawczasu dokonać poprawki… Czyżby miał jakieś kłopoty ze sterowaniem? Było to mało prawdopodobne – te zdalnie kierowane pojazdy wyposażono w zwielokrotnione, odporne na uszkodzenia układy sterowania oraz w mnóstwo systemów zabezpieczających.O awariach prawie się nie słyszało.A zatem dlaczego znów zniosło go w lewo? Chyba nie był pijany? Choć wyglądało to nieprawdopodobnie, przez chwilę Falcon poważnie brał taką możliwość pod uwagę, a następnie sięgnął po mikrofon.I znów podmuch wiatru uderzył go w twarz bez żadnego ostrzeżenia.Prawie go nie poczuł, gdyż patrzył z przerażeniem na platformę.Daleki operator starał się ją opanować, próbując wyrównać lot pojazdu za pomocą silników odrzutowych, ale tylko pogorszył sprawę.Przechyły pojazdu były coraz głębsze: dwadzieścia stopni, czterdzieści, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt…–Włącz pilota automatycznego, durniu! – bezskutecznie krzyczał do mikrofonu Falcon.– Ręczne sterowanie nie działa!Platforma przewróciła się na grzbiet.Silniki odrzutowe już jej nie unosiły, lecz szybko pchały ku ziemi, stając się nagle sprzymierzeńcami ciążenia, z którym dotychczas walczyły.Falcon nie słyszał zderzenia, choć je poczuł; był już na pokładzie obserwacyjnym, pędząc do windy, którą miał zamiar dotrzeć na mostek.251Wołali za nim zaniepokojeni robotnicy, pytająfc; co się stało.Minie wiele miesięcy, nim znajdzie odpowiedź na to pytanie.W chwili, gdy wchodził do klatki windy, zmienił, zdanie.A jeśli nastąpiła awaria sieci elektrycznej? Lepiej być przezornym, nawet jeśli potrwa to dłużej i choć zależało mu na czasie.Ruszył biegiem w dół spiralą klatki schodowej, oplatającą szyb windy.W połowie drogi przystanął, by obejrzeć uszkodzenia.Ta'przeklęta platforma przebiła statek na wylot i rozpruła dwa zbiorniki z gazem.Ich ściany jeszcze z wolna opadały wielkimi fałdami plastyku.Nie obawiał się utraty siły nośnej – wystarczyło wyrzucić balast, o ile pozostałe osiem zbiorników jest jeszcze nietknięte.Znacznie groźniejsze mogło być uszkodzenie konstrukcji nośnej.Słyszał zewsząd jęki kratownicy protestującej przeciwko nienormalnym obciążeniom.Nie wystarczyło mieć dość siły nośnej – jeśli jej rozkład nie był równomierny, statek mógł się przełamać.Akurat kiedy znów zaczął schodzić, jakiś przeraźliwie piszczący ze strachu superszympans z niewiarygodną prędkością, szybko przebierając łapami, posuwał się w dół po zewnętrznej ścianie szybu.Opanowane strachem, biedne zwierzę zdarło z siebie służbowy mundur, być może podczas nieświadomej próby odzyskania tej swobody, którą cieszyli się jego przodkowie.Biegnący co sił w nogach Falcon z pewną obawą obserwował zbliżające się zwierzę.Przerażony szympans jest silny i niebezpieczny, szczególnie gdy działa pod wpływem strachu.Kiedy mijał komandora, zaczął wykrzykiwać jakieś słowa, które mieszały się ze sobą i Falcon rozpoznał tylko często powtarzany żałośnie wyraz „szef.Uświadomił sobie, że nawet w takiej chwili zwierzę szukało przewodnictwa człowieka.Żal mu się zrobiło stworzenia, które w katastrofie znalazło się z ludzkiej winy, niczego nie pojmowało i za nic nie ponosiło odpowiedzialności.Szympans zatrzymał się przy Falconie, po drugiej stronie okratowa-nia.Nic by nie zatrzymało zwierzęcia, gdyby zechciało przejść przez kratki.Ich twarze dzieliło tylko kilkanaście centymetrów i Falcon patrzył prosto w przerażone oczy.Nigdy jeszcze nie znajdował się tak blisko superszympansa i nigdy nie widział tak wyraźnie jego rysów.Opanowało go dziwne uczucie pokrewieństwa i skrępowania, jakiego doznają wszyscy ludzie spoglądający w ten sposób w zwierciadło czasu.Jego obecność zdawała się uspokajać zwierzę.Falcon wskazał ręką w stronę pokładu obserwacyjnego i rzekł, bardzo wyraźnie i dobitnie wymawiając słowa: „Szef, szef – idź".Z ulgą stwierdził, że szympans zrozumiał, bo zrobił grymas, który mógł być uśmiechem i natychmiast szybko pospieszył z powrotem.To najlepsza rada, jakiej Falcon mógł udzielić.Jeśli gdziekolwiek na pokładzie Królowej było bezpiecznie, to właśnie tam.Lecz jego obowiązkiem było znaleźć się gdzie indziej.252Dotarł już prawie do celu, kiedy z dźwiękiem pękającego metalu statek poleciał dziobem w dół i zgasło światło.Widział jednak całkiem dobrze, gdyż promienie słońca wpadały przez otwarty luk i ogromną wyrwę w powłoce.Wiele lat temu stał w wielkiej nawie katedry i obserwował światło, które przenikało do wnętrza przez kolorowe witraże i tworzyło wielobarwne plamy na wiekowej, kamiennej posadzce.Chwilę tę przypomniał mu snop oślepiającego światła słonecznego, wpadający z góry przez rozdarty materiał.Teraz znajdował się w metalowej katedrze, która spadała z nieba.Kiedy dotarł na mostek i mógł po raz pierwszy wyjrzeć na zewnątrz, przeraziła go bliskość ziemi.Zaledwie tysiąc metrów pod nim sterczały przepiękne i grożące śmiertelnym niebezpieczeństwem iglice skał i płynęły czerwone rzeki błota, które w dalszym ciągu żłobiły swe koryta w przeszłość.W zasięgu wzroku nie znalazł kawałka terenu, gdzie statek wielkości Królowej mógłby stanąć na równej stępce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •