[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wcale sięnie przedstawił.Kiedy upewnił się, że ma przed sobą parę, po którą został wysłany,wymamrotał, że mają wysiąść.Wyciągnął składane schodki spod skrzydła samolotu, a potemudał się do hangaru, żeby zgasić światła na pasie startowym.Nie pomógł Melinie przywysiadaniu, nie zaproponował, żeby w ciemnościach skorzystali z jego latarki.Czekał na nichza kierownicą półciężarówki i gdy wreszcie tam dotarli, bez słowa zapuścił motor.Obszar, na którym się znaleźli, robił wrażenie miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc.Wokół było pusto, surowo, bezludnie.Wiatr świstał przez liczne szpary w aucie, które nawetw podłodze miało sporą dziurę.Melina usiłowała w nią nie wpaść, przerzuciwszy nogi nadrugą stroną, prawie na kolana siedzącego obok Chiefa.Skulona pośrodku, mając po lewejstronie indiańskiego kierowcę, drżała z zimna, przed którym nie chroniła jej lekka skórzanamarynarka.Szofer chyba celowo wjeżdżał w każdą rozpadlinę na drodze.Półciężarówkatrzęsła na kamieniach, wywołując u Harta dotkliwy ból w kręgosłupie.Szczęka bolała go, gdyzaciskał zęby przy gwałtownych skokach samochodu na nierównym podłożu.W szelka próba nawiązania rozmowy z Indianinem była skazana na niepowodzenie.Musieliby do siebie wrzeszczeć, żeby przekrzyczeć podejrzany łoskot wydobywający się zsilnika oraz ogłuszający świst wiatru.Jechali więc jak skazańcy, w kompletnej ciszy.Po jeździe ciągnącej się w nieskończoność, choć w istocie trwającej tylko czterdzieściminut, gruchot z trudem podjechał na szczyt wzgórza.W ciemnościach przed świtemzamajaczyło w dole jakieś domostwo.Chief uradował się na ten widok, ale jego optymizmbył krótkotrwały.Nie wydawało mu się prawdopodobne, aby to miał być cel ich podróży.Dom był zbyt skromny, a półciężarówka zaparkowana przed jego progiem - zbyt stara.Jednakże ich przewodnik zaczął hamować i skręcił na ścieżkę prowadzącą właśnie dotego miejsca.Pobocze wjazdu ktoś obłożył kamieniami, niewątpliwie w charakterzedekoracji.Nie odniósł zamierzonego efektu.Chief prawie położył się na Melinie, żeby kierowca usłyszał jego pytanie:- Czy pan jest pewien, że właściwie odczytał pan instrukcje?Czy pan wie, dokąd nas pan wiezie? - krzyknął jak najgłośniej mógł.- Tutaj.- Tutaj - powtórzył z ironią Hart, spoglądając na Melinę.Wzruszył ramionami.Ciężarówka zatrzymała się z łomotem paręnaście centymetrów przed schodkamiprowadzącymi do chaty.Kierowca przerzucił dźwignię automatycznej skrzyni biegów napozycję „parkuj” i nawet nie zgasił motoru.- Chyba musimy wysiąść - orzekła Melina.Chief wyskoczył i wyciągnął do niej rękę, żeby mogła się na niej oprzeć.Dziewczynawygramoliła się z trudem, bo jej mięśnie zesztywniały od jazdy w niewygodnej pozycji.- Dzięki! - krzyknął Hart do kierowcy, który wrzucił bieg, zdjął nogę z hamulca iruszył, zanim jego pasażer zdążył zatrzasnąć drzwiczki.- To ci dopiero postać - mruknął, otrzepując się z kurzu i czarnych spalin, którewydobywały się z rury wydechowej odjeżdżającej ciężarówki.- Jed jest człowiekiem małomównym.Jak na komendę odwrócili się, oboje żeby sprawdzić, kto wygłosił tę uwagę.Wotwartych drzwiach domu ujrzeli sylwetkę Dextera Longtreego.ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGIChief pchnął Melinę lekko do przodu.Dziewczyna wspięła się parę schodków, nieodrywając oczu z twarzy Longtreego.- Melina Loyd, wódz Dexter Longtree - przedstawił ich sobie Christopher.- Miło mi pana poznać.- Wzajemnie, pani Lloyd.- Proszę mówić mi po imieniu.- Wejdźcie, proszę.- Stanął w głębi, żeby przepuścić ich przez wąskie drzwi.Chief zatrzymał się na progu i uścisnął rękę gospodarza.- Dziękuję za pomoc.Kiedy zatelefonowałem, miał pan wszelkie prawo odpowiedzieć,żebym sobie poszedł do diabła.Na twarzy wodza ukazał się lekki uśmiech.- No cóż, dzień dopiero się zaczął.Wprowadził ich do pokoju.Lampa na suficie roztaczała krąg światła, ale kątypomieszczenia były ciemne.Rzut oka na umeblowanie wystarczał, by zauważyć, że jest stare,zniszczone, wręcz nędzne.Najsympatyczniejszym elementem izby był kominek, w którympłonęły drwa.Melina natychmiast go spostrzegła, podeszła bliżej i wyciągnęła zziębnięte ręcedo ognia.- Och, jak przyjemnie - mruknęła z radością.Po chwili odwróciła się tyłem dokominka, żeby ogrzać plecy.Skrzyżowała ramiona i rozkoszowała się ciepłem.- W takie chłodne ranki budzę się z zesztywniałymi kończynami - rzekł Longtree.-Ogień bardzo mi pomaga.Melina uśmiechnęła się do gospodarza, a on odwzajemnił jej uśmiech.Chief poczułprzypływ głupiej i dziecinnej zazdrości, jak kilka godzin temu, gdy gawędziła z Paksem.- Melina i ja nie znosimy się narzucać - powiedział, zbliżając się do źródła ciepła.- Pułkowniku Hart, nie ma mowy o narzucaniu się - odparł Longtree.- Było namprzeznaczone ponownie się spotkać.Po prawdzie czekałem na pana.- Pan mnie oczekiwał? Przecież kilka godzin temu nie przeszło mi nawet na myśl, żeznajdę się w Nowym Meksyku.Jak mógł pan o tym wiedzieć?Wódz Apaczów spojrzał na niego przeciągle; jego wzrok był nieodgadniony.Pochwili zapytał, czy są głodni.- Ja bardzo - oświadczyła Melina bez fałszywego wstydu.Dał im znać, żeby poszli zanim.Melina nawet się nie zawahała, Chief wyraźnie zwlekał.Zastanawiał się, czy należyodnosić się do Longtreego z całkowitym zaufaniem.Kiedy poprzedniego wieczoru doszedł downiosku, że oboje z Meliną muszą polecieć do Nowego Meksyku, żeby dowiedzieć się czegotylko zdołają na temat Brata Gabriela i jego duszpasterstwa, i że na dodatek muszą się tamznaleźć jak najszybciej, za to w całkowitym sekrecie, zapytywał się w duchu, kto zmiejscowych ludzi mógłby im to ułatwić.Nie miał tu żadnych krewnych.Rodzina matki wymarła wiele lat temu.On sam nieutrzymywał kontaktów z kolegami szkolnymi z rezerwatu.Kiedy skończył szkołę średnią,zostawił ten okres życia za sobą, nie zadręczając się tęsknotą.Astronauta, z którym brał udział w pierwszym swym locie wahadłowcem, przeszedłna emeryturę i osiadł w Albuquerque, ale Chief nie miał ochoty prosić go o pomoc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •