[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówił to już wiele, wiele razy.- Wiem, że ciężko żyć z dala od swoich i że to odbija się na dzieciach, ale będę szczęśliwy, jeśli umrę w jej ramionach.- Westchnął.- Ale ty i tak mnie nie posłuchasz.Ożenisz się z jakąś Angielką i będziesz myślał, że to jest prawdziwe życie.Wielka szkoda! Już ja dobrze wiem, spróbowałem i jednego, i drugiego.- Chyba będę musiał sam się o tym przekonać, nie uważasz? - odparł ze śmiechem Marlowe, a potem przyśpieszył kroku, żeby wyjść na czoło swojej grupy.- Do zobaczenia.- Dziękuję, Peter - zawołał za nim Duncan.Zbliżali się do lotniska.Strażnicy, którzy mieli rozprowadzić poszczególne grupy na stanowiska pracy, już czekali.Obok nich leżały oskardy i łopaty, a przez lotnisko ciągnęło już pod strażą wielu jeńców.Marlowe spojrzał na zachód.Jakaś grupa zmierzała właśnie w stronę drzew.Psiakrew, zaklął w duchu.Zatrzymał swój oddział i zasalutował strażnikom.Spostrzegł wśród nich Torusumiego.Torusumi poznał Marlowe’a i uśmiechnął się.- Tabe!- Tabe - odrzekł Marlowe, zakłopotany rzucającą się w oczy serdecznością Koreańczyka.- Pójdę z panem i pańskimi ludźmi - powiedział Torusumi i wskazał narzędzia.- Dziękuję - odparł Marlowe i skinął na sierżanta.- Mamy iść z nim.- Ten nygus zawsze idzie na wschodnią stronę - powiedział sierżant ze złością.- Takie już nasze zasrane szczęście.- Wiem o tym - odparł Marlowe, również zły.A kiedy jego ludzie brali narzędzia, powiedział do Torusumiego:- Mam iść na wschód.Wiem, że po zachodniej stronie jest chłodniej, ale mnie zawsze wysyłają na wschód.Marlowe postanowił zaryzykować.- A może powinien pan poprosić, żeby lepiej pana traktowano? - powiedział.Proponowanie czegokolwiek Koreańczykowi czy Japończykowi było niebezpieczne.Torusumi obrzucił Marlowe’a zimnym spojrzeniem, a potem odwrócił się nagle i podszedł do japońskiego kaprala Azumiego, który stał z boku z posępną miną.Azumi znany był z tego, że łatwo wpadał we wściekłość.Marlowe obserwował z lękiem, jak Torusumi kłania się i mówi coś szybko i chrapliwie po japońsku.Czuł na sobie wzrok Azumiego.Stojący obok Marlowe’a sierżant również przyglądał się z niepokojem rozmawiającym strażnikom.- Co pan mu powiedział, panie kapitanie? - spytał.- Powiedziałem, że dobrze byłoby pójść dzisiaj dla odmiany na zachodnią stronę.Sierżant wzdrygnął się.Jeśli oficer dostawał w twarz, to automatycznie to samo czekało sierżanta.- Nie ma co, zaryzykował pan.- powiedział, urywając nagle, bo Azumi i trzymający się z szacunku o dwa kroki za nim Torusumi ruszyli właśnie w ich stronę.Niski Japończyk o kabłąkowatych nogach zatrzymał się na pięć kroków przed Marlowe’em i chyba przez dziesięć sekund patrzał mu prosto w oczy.Marlowe spodziewał się dostać w twarz, co powinno było teraz nastąpić.Ale nic takiego się nie stało.Azumi uśmiechnął się nagle, odsłaniając złote zęby, ze świstem wciągnął przez nie powietrze i wydobył paczkę papierosów.Poczęstował Marlowe’a i powiedział po japońsku coś, z czego Marlowe nie zrozumiał nic prócz słowa “shokosan”, które napełniło go tym większym zdumieniem, że dotychczas nikt się do niego w ten sposób nie zwracał.“Shoko” znaczyło “oficer”, a ,,san” - tyle co “pan”; zostać nazwanym “panem oficerem” przez takiego wcielonego diabła jak Azumi było więc nie lada pochwałą.- Arigato - powiedział Marlowe, korzystając z podanego ognia.Jego znajomość japońskiego ograniczała się do słowa “dziękuję”, a ponadto do rozkazów “baczność”, “spocznij”, “szybkim krokiem marsz”, “salutować” oraz “do mnie, biały sukinsynu”.Polecił osłupiałemu sierżantowi, żeby ustawił ludzi w szyku.- Tak jest, panie kapitanie - odparł sierżant, szczęśliwy, że może odejść.Azumi jeszcze raz powiedział coś krótko do Torusumiego, a ten podszedł do jeńców i rozkazał: “Hotchatore”, czyli “szybkim krokiem marsz”.Kiedy znaleźli się w połowie lotniska, gdzie Azumi na pewno nie mógł ich usłyszeć, Torusumi uśmiechnął się do Marlowe’a.- Idziemy dziś na zachód - powiedział.- I będziemy ścinać drzewa.- Naprawdę? Nic nie rozumiem.- To proste.Powiedziałem Azumiemu, że pan jest tłumaczem Króla i że on, jak mi się zdaje, powinien o tym wiedzieć, bo ma dziesięcioprocentowy udział w naszych zyskach.A więc.- Torusumi wzruszył ramionami - musimy oczywiście nawzajem o siebie dbać.Być może będzie dziś okazja, żeby omówić pewną sprawę.Osłabłym z wrażenia głosem Marlowe nakazał swoim ludziom zatrzymać się.- Co się stało, panie kapitanie? - spytał sierżant.- Nic takiego, sierżancie.A teraz, posłuchajcie.Tylko bez krzyków.Dostały nam się palmy.- O rany, to wspaniale.Prędko uciszono pierwsze wiwaty.Kiedy dotarli do trzech palm, zastali już tam grupę Spence’a ze strażnikiem.Torusumi podszedł do niego i rozpoczął się pomiędzy nimi pojedynek na miotane po koreańsku wyzwiska.W końcu jednak wściekły strażnik kazał Spence’owi i jego ludziom ustawić się w szeregu i odmaszerować.- Dlaczego to wam się dostały te palmy, draniu? Myśmy byli pierwsi - krzyknął Spence.- Wiem - odparł Marlowe ze współczuciem.Zdawał sobie sprawę, co tamten w tej chwili czuje.Torusumi skinął na Marlowe’a i usiadł w cieniu, opierając karabin o drzewo.- Niech pan wystawi czujkę - powiedział ziewając.- Będzie pan odpowiedzialny za to, żeby żaden zapowietrzony Japończyk ani Koreańczyk nie przyłapał mnie, że śpię.- Może pan mi zaufać i spać spokojnie - odparł Marlowe.- Proszę mnie obudzić na posiłek.- Zrobi się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •