[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Teraz wszystko jasne? — zapytał Leonid, kończąc rysować schemat budynku.— Tak, myślę, że trafię bez trudu.Doktor westchnął i musnął palcami rękaw koszuli młodzieńca.— Prawdę mówiąc, dawno nie czułem się tak dobrze — stwierdził.— Jakbym znowu zobaczył żywych ludzi.Czumaziłła odpowiedziała na to szybciej od Igora.— Proszę nas częściej odwiedzać, doktorze.Urządzamy koncerty, a niedawno byliśmy nad morzem i szukaliśmy żywych sosen.Proszę sobie wyobrazić, że znaleźliśmy parę!— Chętnie — zgodził się doktor.— Z przyjemnością przyjdę na wasz koncert.— Jakbym znowu zobaczył żywych ludzi… — powtórzyła Lusia.— Nie smuć się — rzekł do niej z uśmiechem Igor.— Jak to się mawiało na Ziemi, to jeszcze nie koniec.Lusia nie odpowiedziała, będąc myślami gdzie indziej.— Doktorze — powiedziała w końcu — a co będzie, jeśli Be — ria przygotowuje coś strasznego i do tego potrzebna mu pańska szczepionka?— A cóż on może zrobić? Chyba gorzej już być nie może?— A jeśli chodzi o zagładę? Śmierć tych, którzy zostali na powierzchni.— Wszystkich naraz? — spytał lekarz z wątpiącym uśmieszkiem.— Owszem.Pięć miliardów ludzi.— Nie opowiadaj głupstw, Ludmiło.— Ależ on tego pragnie.Doktor wzruszył ramionami.Nie mieściło mu się w głowie, że zamysły Berii i pozostałych szalonych dyktatorów Czyśćca mogłyby doprowadzić aż do takiej tragedii.— A teraz — powiedziała Czumaziłła — proszę stąd uciekać.— Dlaczego? — zdziwił się Igor.— Bo jeśli Beria jest w to zamieszany, mógł specjalnie podstawić doktorowi rikszarza.— Żeby dowiedzieć się, gdzie mieszkamy? — domyśliła się Lusia.— Właśnie.Jeśli znasz jakieś bezpieczne miejsce, ukryjemy się tam — powiedział Igor.— Chodźmy — powiedziała kobieta.Igor chciał zabrać jakieś książki, lecz Lusia kazała mu tylko rac plecak, do którego włożył arkusze czystego papieru.Szybko zeszli po schodach.Mrówczany strumyk znikł ze ściany, jakby go wcale nie było.Ulica była pusta, tylko na jej końcu, gdzie Podiaczewska przechodzi w kanał Gribojedowa, stał na moście rikszarz, wsparty plecami o balustradę.— To on? — zapytała Lusia.— Tak — przytaknął doktor.— Czeka, żeby odwieźć mnie do Smolnego.— Niech pan idzie — powiedziała — i pojedzie tam.Jakby co, Igor przyjdzie do pana.Lepiej, by pan nie wiedział, dokąd zaprowadzi nas Czumaziłła.— To już chyba nadmierna ostrożność!— Nie wiem — odparła — ale lepiej, żeby ten rikszarz już odjechał.— Nigdy dość ostrożności — poparła ją kobieta.Patrzyli za doktorem, który podszedł do rikszarza, nie oglądając się za siebie.Widzieli, jak cudak zrobił kilka kroków na spotkanie lekarza i spojrzał w ich kierunku.Zapytał o coś, a doktor mu odpowiedział.Później poszli razem w stronę Prospektu Majorowa i znikli im z oczu.— No to prowadź nas do kryjówki — powiedział Igor.* * *Droga powrotna przeszła w milczeniu, chociaż doktor nie chciał podejrzewać rikszarza.Pojazd zatrzymał się przed bramą pałacu.Lekarz sugerował, aby nie wjeżdżali na dziedziniec.Obawiał się, że ktoś ze straży, a może nawet sam Beria, zauważy, że lekarz powraca z daleka.— Chciałbym kiedyś zwiedzić Smolny — oznajmił rikszarz — i zobaczyć miejsce, w którym Lenin wykuwał zwycięstwo klasy robotniczej.— Nie zdołam pana przeprowadzić — odparł doktor.— Strażnicy mają mnie za nic.Wstał z fotela i rozprostował się z trudem.— Starość nie radość — powiedział.Powiódł wzrokiem po oknach drugiego piętra, bojąc się, że dojrzy w którymś z nich kapelusz i binokle Berii.Nie mógł go jednak zauważyć, gdyż minister skrył się za mocno zakurzoną kotarą.Odczekał, aż Leonid Moisiejewicz spiesznym krokiem dotrze do budynku, a wówczas wezwał sierżanta.— Wyślij kogoś do piwnicy — polecił.— Niech pilnuje, żeby doktor więcej nie wychodził.Drugiego poślij do tylnego wejścia, żeby przyprowadził do mnie człowieka nazwiskiem Kondratienko.Zrozumiano? Wykonać.Zaczął przemierzać gabinet drobnymi, lecz stanowczymi krokami.Był zły, że sytuacja wymknęła mu się z rąk i pozwolił, by wrogowie się zjednoczyli.Najprawdopodobniej się porozumieli.Skoro do tego doszło, powinien podjąć kroki i ukarać winnych.To w końcu główne zadanie przywódcy.Rozumiał jednak, że nie jest w stanie na razie nic zrobić.Przypomniała mu się stara anegdotka.Skorpion poprosił żabkę:— Przewieź mnie przez rzekę.— Nie zrobię tego — odpowiedziała — bo mnie ukąsisz.— Po co mam ciebie żądlić, skoro chcę dopłynąć na tamten brzeg, a nie potrafię pływać.Żabka mu zaufała i popłynęła.Pośrodku rzeki skorpion ja użądlił.Zaczęła tonąć w strasznych męczarniach.— Czemu to zrobiłeś? — krzyczała.— Taki już ze mnie skurwysyn — oświadczył skorpion.Cokolwiek w życiu zrobisz, myślał Beria, zawsze znajdziesz się w sytuacji żabki albo skorpiona.— Wszędzie zdrajcy — mamrotał.A wszystkiemu winien brak ludzi.W poprzednim życiu, jeśli zdradził cię jakiś, dajmy na to, Iwanow, kazałeś go rozstrzelać i znajdowałeś na jego miejsce dziesięciu nowych, nie gorszych od poprzednika.Tutaj nie masz wyboru, trudno kogoś zastąpić.I co powinien robić w takiej sytuacji szef… powiedzmy po prostu, całego państwa? Powinien nauczyć się czekać.Nawet wtedy, kiedy pięści same się zaciskają a zęby zgrzytają.W końcu nadejdzie czas odwetu, kiedy zdrajca będzie pełzał u twoich stóp, błagając o łaskę.Sierżant wprowadził rikszarza.Ten pozostał przy drzwiach, skubiąc długie, białe kosmyki włosów.Miał zaczerwieniony nos.Bał się Berii jeszcze od czasów, kiedy obaj byli żywi.— Czemu nic nie mówisz, Kondratienko? — zapytał Ławrientij Pawłowicz takim tonem, jakby o coś oskarżał rozmówcę.— Dogoniłem obiekt w okolicy Dworca Moskiewskiego i zaproponowałem, że go podwiozę.— Szedł szybko, czy powoli?— Szedł zwykłym krokiem, towarzyszu Beria.— Jak zareagował na twoją propozycję?— Jak wszyscy.Najpierw się zdziwił, a potem ucieszył.— Powiedział, dokąd chce jechać?— Na Podiaczewską.Beria splótł palce dłoni na piersi, żeby opanować ich drżenie.Do tej pory mógł się pocieszać, że się pomylił, teraz jednak widział, że nie ma mowy, o żadnej omyłce.Potwierdziła się ta gorsza diagnoza sytuacji.— Kontynuuj — rozkazał.Rikszarz widział przed sobą tylko rondo kapelusza, dolną część okularów i nos z podbródkiem.— Podwiozłem go.— Czego się dowiedziałeś po drodze?— Chciał odszukać znajomych, mieszkających na Podiaczewskiej.— Pod którym numerem? — wrzasnął Beria [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •