[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W szopiepaliło się światło.Poszedłem tam, sam nie wiem dlacze-go.Zobaczyłem ich przez okno i w pierwszej chwili niezrozumiałem.Ogrodnik Jesus stał, miał zamknięte oczy,jego twarz wykrzywiał grymas.Potem rozpoznałemmojego ojca.Klęczał przed Jesusem i poruszał się ryt-micznie w tył i w przód, w tył i w przód, miał na sobieflanelowe spodnie i rozciągnięty biały podkoszulek,w którym sypiał.Mój mózg nie nadążał za oczami, co ty311robisz, tato? usłyszałem w głowie głos małego chłopca,który chyba był mną.Może usłyszał to też mój ojciec, bospojrzał w stronę okna, jego twarz była czerwona, ustawciąż uchylone.Wybiegł za mną, potknąłem się i prze-wróciłem, dopadł mnie i przydusił do ziemi, dyszał i po-wtarzał, synu, synu, synu.Nie powiedział nic więcej, bochwycił go atak astmy.Udało mi się go zrzucić z siebiei uciekłem, tej nocy wyjechałem i nie wróciłem do Harri-son przez sześć lat.Dręczy mnie, co chciał mi wtedy po-wiedzieć, gdy powtarzał, synu, synu, i omal mnie nieudusił, dręczy mnie, że chciałem być tak od niego inny,a okazało się, że jestem taki sam.Spróbowałem nawetbyć z jakąś dziewczyną, ale to na nic.Nieprawda, mówiDominika, nie jesteś taki sam jak John III Smith, i wycią-ga do Iva rękę, niezdarnie splatają się dłońmi.Napij sięwina z winogron, Ivo nalewa do pełna i podnosi kieliszekdo ust Dominiki.Pij, moja żono, za naszych zmarłychi żywych, za naszą podróż.Całują się w sposób, który aniw Dominice, ani w Ivie nie budzi pożądania, ale o nimprzypomina.Mówiłam ci? pyta Dominika, znałam kiedyśchłopca, który przynosił mi do szkoły rachatłukum, zna-łam kiedyś księdza, który grał na gitarze i śpiewał, wy-rwij muuurom zęęęby krat; teraz zaśpiewam ci to po an-gielsku na pocieszenie.Żonko, śmieje się Ivo, jego twarzjest bardzo jasna na tle błękitów, żonko, ciągle źle wy-mawiasz zęby po angielsku, popraw się.Kalifornijskiewino z piwniczki Johna III Smitha nie jest aż tak złe, cho-ciaż bez apelacji, bo zmarły kupował je za życia w najbliż-szym supermarkecie na promocji.Gdy kończą trzeciąbutelkę, Ivo płacze i Dominika dopiero teraz dostrzegapodobieństwo swojego męża-bliźniaka do zmarłego312Johna III Smitha.Zasypiają na małżeńskim łóżku i śpią nałyżeczki, Ivo śni o czekoladzie, wystawa świąteczna całaz czekolady, brawa, brawa, on sam elegancki, swobodny,wszystko to gdzieś daleko od Harrison; jego żona-bliź-niaczka śni zapachy i kolory, białe schody, rozgrzane ka-mienie, świeżo przekrojone arbuzy tak wielkie, że w sko-rupce zmieściłoby się dziecko, chłopca z rachatłukum,zapomnianą przyjaciółkę, z którą na dachu betonowegowieżowca w Wałbrzychu recytowała wiersz o białej loko-motywie, skąd wzięła się w krainie śmierci.Rano Ivoi Dominika wyjeżdżają z Harrison żegnani przez paniąSmith i siostry Smith, które nie wiedzą, że mąż i żonaruszają w różne strony.Miało być na krótko, na początek, do czasu znale-zienia czegoś lepszego, jednak Dominika została w tymmarnym pokoju przy Siódmej Ulicy dłużej niż w jakim-kolwiek miejscu do tej pory.Dominika czyta pani EułaliiBarron już od trzech lat, trzy lata czytania książek co-dziennie od dziewiątej rano do piętnastej z przerwąna lunch.To jej najdłużej wykonywana praca w życiu,nie licząc robienia zdjęć, czego Dominika nie uważa zapracę, mimo iż ostatnio dwa sprzedała jakimś turyst-kom na pchlim targu koło Tompkins Square; fotografie •fasady domu naprzeciwko w padającym śniegu, któ-re zrobiła ze swojego okna.Władzia? pyta znów Eula-ha Barron i do tego już się Dominika przyzwyczaiła, odpoczątku bywała Władzią albo lekiem, ale tego lata sta-ruszka woła też inne osoby.Mamo, mówi Eulalia Barroni jej źrenice robią się ogromne, jak u kota polującegow ciemności, mamo, musimy iść do konsula Sugihary,obudź się, mamo, będziesz grała Sonatę księżycową w Jo-313kohamie: Eulalia nuci i Dominika rozpoznaje Beethove-na.Pani Eulalio, mówi, otworzę okno, wpuścimy słońce,tak lubi pani słońce, a potem poczytam pani o syrenach,przecież dziś pora na syreny.Mamo, powtarza starusz-ka z dziecinnym uporem i Dominika po prostu siadakoło niej i mówi z pamięci, bo czytała to już tyle razy:Wiemy, co niegdyś Grecy, Trojanie doznali nieszczęść,z bogów naprawy, na Ilionu polach, wiemy o wszyst-kich ziemskich dolach i niedolach.Dominika Chmuraczuje, że czytanie dla pani Eulalii Barron dobiega koń-ca, bo staruszka doszła do kresu swojej opowieści, alenie wie jeszcze, że na drugim końcu świata do odejściazbiera się inna starsza pani, jej babcia Halina, zwanaKolornotywą.Gdy późną jesienią Eulalia Barron umiera cichoi spokojnie, przy dźwiękach Sonaty księżycowej, HalinaChmura, babcia Dominiki, ma operację, leży na stolejak mumia egipska, wysuszona i zżółkła.Poszła do le-karza dopiero wtedy, gdy nie mogła przełknąć nawetbułki rozmoczonej w mleku, a każde zaciągnięcie papie-rosem było torturą.Pomyślała, że z jedzenia może zre-zygnować, mała strata, ale ból przy paleniu naprawdęjej przeszkadza, już nawet piętnaście tabletek z krzyży-kiem dziennie nie daje mu rady.Czuję się, jakby mniekto zjadł i wyrzygał, powtarzała Halina Chmura ulubioneporównanie i do jej duszy spowitej dymem extra moc-nych wkradał się lęk; nie żeby jakoś specjalnie chciało jejsię żyć, ale jeszcze mniej chciało jej się umierać.Przycze-sała więc resztki mysich włosów, których już od dawnanie farbowała na kasztan, kostuchy farbą nie oszukasz,odpowiadała na propozycję synowej, by udać się do314fryzjera i trochę odmłodzić; włożyła sweter w twarzo-wym różu, prezent od Jadzi pod choinkę, i starą bisto-rowa spódnicę, która przeleciała jej przez biodra, więcją spięła w pasie agrafką.Poszła na ostry dyżur pieszo,bo musiałaby być w agonii, żeby wziąć taksówkę, a wte-dy pewnie doszłaby do wniosku, że właściwie już niewarto.Rak gardła, wyrośnięty, tłusty, bardzo spodobałsię lekarzom, co za okaz, trzeba go prześwietlić, pobraćpróbkę, wyciąć, zbadać, a resztę, jeśli coś jeszcze zosta-nie z tej mikrej staruszki po wszystkich zabiegach, za-atakować chemią.Halina uważała, że naprawdę nie masensu, by tak sobie nią zawracali głowę, prześwietlali,operacje robili, latali koło niej w kółko jak z pieprzem;ona chciała tylko jakiś zastrzyk czy antybiotyk, żeby niebolało przy paleniu, a co ma być, to będzie.Byleby tylkotak zaraz nie zeszła, bo chce jeszcze przedtem wnuczkęzobaczyć; skoro bez operacji umrze, niech tną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •