[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A tak w ogóle nazywam się Helen Buchanan.- Anne-Marie - zrewanżowała się tamta.- Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś mogła zaprowadzić mnie do jednego z tych pustych mieszkań.Anne-Marie była nieco zbita z tropu entuzjazmem Helen i wcale nie usiłowała tego kryć.Ponownie wzruszyła ramionami i powiedziała: - Nie ma tam zbyt wiele do oglądania.Po prostu jeszcze trochę takich samych bazgrołów.Helen zebrała swój sprzęt i ruszyły razem, ramię w ramię, przez skrzyżowanie dzielące dwa sąsiednie skwery.Choć osiedle było niskie - budynki liczyły najwyżej pięć pięter - wszystkie bloki razem wzięte sprawiały upiorne, klaustrofobiczne wrażenie.Uliczki i klatki schodowe stanowiły marzenie każdego bandyty: mnóstwo ślepych zaułków i kiepsko oświetlonych alejek.Zsypy na śmieci - kominy, do których mieszkańcy górnych pięter mogą wrzucać torby z odpadkami - dawno już zostały zabetonowane, z uwagi na łatwość z jaką wzniecał się w nich ogień.Teraz plastikowe torby ze śmieciami piętrzyły się na uliczkach.Wiele rozdartych zostało przez bezpańskie psy, a zawartość rozrzucona po ziemi.Zapach, mimo chłodnej pory, był bardzo nieprzyjemny.W środku lata musi być nie do wytrzymania.- Mieszkam tam po drugiej stronie - wyjaśniła Anne-Marie, wskazując na jedno z mieszkań.- To tamto z żółtymi drzwiami.- Potem pokazała przeciwną stronę podwórza.- Piąte albo szóste mieszkanie od końca - wyjaśniła.- Dwa z nich zwolniły się.Będzie już parę ładnych tygodni.Jedna z rodzin przeprowadziła się na Ruskin Court; druga czmychnęła w środku nocy.To rzekłszy obróciła się plecami do Helen i pchnęła chodnikiem wokół skweru wózek z Kerrym, który właśnie pochłonięty był zlizywaniem śliny z lizaka.- Dziękuję - zawołała za nią Helen.Anne-Marie obróciła się na chwilę, lecz nie odpowiedziała.Z rosnącym zaciekawieniem, Helen ruszyła wzdłuż rzędu położonych na parterze mieszkanek.Wiele, choć zamieszkanych, wcale nie sprawiało takiego wrażenia.Zasłony w oknach były szczelnie zaciągnięte.Na schodkach nie stały butelki po mleku, nie było też zabawek porzuconych w pośpiechu przez dzieci.Właściwie żadnych śladów życia.Graffiti było jednak więcej i, co szokujące, zostały powypisywane szprejem na drzwiach zajętych mieszkań.Poświęciła im tylko przelotne spojrzenie.Po części dlatego, iż obawiała się, aby któreś z drzwi nie otworzyły się kiedy ona będzie oglądała obsceniczne rysunki.Główną jednak przyczyną pośpiechu była chęć ujrzenia, co za rewelacje mogły kryć się w tamtych pustych mieszkaniach.Na progu numeru czternastego powitał ją przykry odór uryny - zarówno tej świeżej jak i nieco zastałej - pod którym wyczuć było można zapach spalonej farby i plastiku.Wahała się przez pełne dziesięć sekund, rozważając czy wejście do mieszkania będzie rozsądnym posunięciem.Osiedle za jej plecami stanowiło niezaprzeczalnie obce terytorium, tkwiące samotnie we własnym nieszczęściu.Pomieszczenia, które leżały przed nią, były dwakroć straszniejsze: mroczny labirynt, z trudem dający się przeniknąć wzrokiem.Lecz gdy odwaga zawiodła, pomyślała o Trevorze.I o tym jaką cholerną przyjemnością byłoby uciszyć jego protekcjonalny ton.Z tą myślą ruszyła do środka, uprzednio ostrożnie kopnąwszy zwęglony kawałek drewna, w nadziei na spłoszenie ewentualnego lokatora.Jednak z wnętrza nie dobiegł najmniejszy dźwięk, świadczący o czyjejś obecności.Nabrawszy nieco pewności siebie, zaczęła badać pierwsze pomieszczenie, które - sądząc po resztkach wypatroszonej sofy stojącej w narożniku i po zbutwiałym dywanie pod stopami - było niegdyś living-roomem.Bladozielone ściany - zgodnie z zapowiedzią Anne-Marie - były solidnie pobazgrane zarówno przez pomniejszych grafomanów (zadowalających się pisaniem długopisem albo co najwyżej węglem drzewnym) jak i przez tych z większymi aspiracjami, zamalowujących ściany pół tuzinem kolorów.Niektóre teksty mocno ją zainteresowały, lecz wiele widziała już na zewnętrznych ścianach.Nieustannie powtarzały się te same imiona i zwroty.Choć nigdy w życiu nie widziała tych ludzi, doskonale wiedziała z jak wielką ochotą Fabian J.zrypałby Michelle, zaś z kolei owa Michelle miała chętkę na kogoś o imieniu Mr.Sheen.Facet zwany Białym Szczurem nie po raz pierwszy chełpił się swoim przyrodzeniem, a Koktailowi Braciszkowie na czerwono zapowiadali swój powrót.Jeden albo dwa rysunki towarzyszące czy może jedynie sąsiadujące z napisami były szczególnie interesujące.Obok słowa Christos widniał chudy człowieczek z włosami sterczącymi z głowy niczym druty, a na każdy taki drut wbita była następna głowa.Zaraz obok znajdował się obraz stosunku płciowego tak brutalnie okrojonego, iż zrazu Helen wzięła go za wizerunek noża wbijanego w ślepe oko.Lecz, mimo że była zafascynowana rysunkami, nie mogła robić zdjęć w tym pomieszczeniu, gdyż jej film miał zbyt małą czułość, a lampy błyskowej nie zabrała.Chcąc mieć wiarygodny zapis swych odkryć, musiałaby przyjść tu ponownie.Na razie musiała zadowolić się zwykłym obejrzeniem lokalu.Mieszkanie nie było zbyt duże, lecz okna zostały szczelnie zabite.Im bardziej oddalała się od drzwi, tym bledsze stawało się światło.Odór uryny, który już na progu był uciążliwy, przybrał wyraźnie na sile.Gdy wreszcie dotarła do przeciwległej ściany living-roomu i przez krótki korytarzyk wkroczyła do następnego pomieszczenia, stał się wszechobecny i nie do zniesienia.Ów pokój, leżąc najdalej od frontowych drzwi, był tym samym najciemniejszy.Musiała odczekać parę chwil w onieśmielającym mroku, aż jej oczy na powrót staną się użyteczne.Pokój, jej zdaniem, mógł być niegdyś sypialnią.Tych kilka mebli, które byli właściciele zdecydowali się porzucić, dosłownie porąbano na kawałki.Jedynie materac ostał się we względnie nienaruszonym stanie, rzucony w kąt pokoju pomiędzy zbutwiałe strzępy koców, gazet i okruchy szkła.Na zewnątrz słońce odnalazło lukę wśród chmur i dwa albo trzy promyki prześlizgnęły się między deskami osłaniającymi sypialniane okno.Niczym jakieś sygnały, znaczyły przeciwległą ścianę jasnymi smugami.Tu również widniały graffiti: zwyczajna wrzawa wyznań miłosnych i pogróżek.Szybko przebiegła wzrokiem tę ścianę, a potem - idąc za promieniami światła - jej oczy spoczęły na ścianie z drzwiami.I tu także pracowali artyści, lecz ich dziełem był rysunek jakiego nie widziała nigdzie przedtem.Wykorzystując drzwi, których centralne położenie upodobniało je do ust, namalowali na odlatującym tynku pojedynczą olbrzymią głowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]