[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ca³y czas z jakiegoœ niewyt³umaczal­nego powodu sprawia³a wra¿enieosoby zadowolonej, jak gdyby sama jego obecnoœæ dawa³a jej przyjemnoœæ w jakiœniezg³êbiony, nieocze­kiwany sposób.Chodzi³ z ni¹ do wsi na zakupy; ludziewytrzeszczali oczy; ona nie zwraca³a na nich uwagi, wymachuj¹c swoj¹ w³adcz¹lask¹.Dni mija³y.Gibril nie odchodzi³.- Niech diabli wezm¹ tê angielsk¹ madam - mówi³ sobie.- Jakiœ okaz wymar³egogatunku.Co ja tu, u diab³a, robiê? - Ale zostawa³, skuty jakimiœniewidzialnymi ³añcuchami.Kiedy ona, przy ka¿dej okazji, œpiewa³a star¹ pieœñ,po hiszpañsku, nie móg³ zrozumieæ ani s³owa.Czy to jakieœ czary? Jakaœstaro¿ytna Morgan Le Fay wabi¹ca œpiewem m³odego Merlina do swojej kryszta³owejjaskini? Gibril skierowa³ siê ku drzwiom.Rosa powiedzia³a coœ piskliwymg³osem; on zatrzyma³ siê.- Dlaczego nie, ostatecznie - wzruszy³ ramionami.-Stara kobieta potrzebuje towarzystwa.Przywiêd³a wspania³oœæ, s³owo dajê!Patrzcie, na co jej przysz³o.W ka¿dym razie ja potrzebujê odpoczynku.Zebraæsi³y.Tylko kilka dni.Wieczorami siedzieli w salonie zapchanym srebrnymi ozdobami, poœród którychwisia³ na œcianie jakiœ nó¿ ze srebrn¹ rêkojeœci¹ pod gipsowym popiersiemHenry'ego Diamonda, który spogl¹da³ w dó³ ze szczytu naro¿nej szafki, i kiedystary stoj¹cy zegar wybija³ szóst¹, Gibril nalewa³ dwa kieliszki sherry, a onazaczyna³a mówiæ, wczeœ­niej jednak musia³a wypowiedzieæ sakramentalne: DziadekspóŸnia siê zawsze o cztery minuty, ma nienaganne maniery, nie lubi byæ zbytpunktualny, które to zdanie pojawia³o siê regularnie, jak w zegarku.Nastêpniezaczyna³a, nie zawracaj¹c sobie g³owy tym pewnegorazuby³sobie, i bez wzglêdu nato, czy opowiadanie by³o ca³e prawdzi­we, lub ca³e fa³szywe, widzia³niepohamowan¹ energiê, która emano­wa³a z jej opowieœci, ostatnie desperackierezerwy jej woli, które wk³ada³a w swoje historie, jedyny pogodny okres, którypamiêtam, powiedzia³a mu, i zrozumia³, ¿e ten worek na skrawki materia³uwype³niony mieszanin¹ wspomnieñ w rzeczy samej jest jej najg³êbsz¹ natur¹, jejautoportretem, ten sposób, w jaki patrzy³a w lustro, kiedy poza ni¹ nie by³onikogo w pokoju, i ¿e jej ulubionym miejscem zamieszkania by³a tamta srebrnakraina jej przesz³oœci, a nie ten zruj­nowany dom, w którym stale wpada³a naprzedmioty, - przewracaj¹c stoliki do kawy, nabijaj¹c sobie siniaki o klamki -i w koñcu wybu­cha³a p³aczem i krzycza³a: Wszystko siê kurczy.Kiedy pop³ynê³a statkiem do Argentyny w 1935, jako œwie¿o poœlubiona ¿onaAnglo-Argentyñczyka Don Enrique'a z Los Alamos, on wskaza³ na ocean ipowiedzia³, to jest pampa.Nie poznasz jej wielkoœci, patrz¹c tylko na ni¹.Musisz podró¿owaæ przez ni¹, tê niezmiennoœæ, dzieñ po dniu.W niektórych jejczêœciach wiatr jest mocny jak cios piêœci¹, ale jest przy tym absolutniecichy, uderzy ciê mocno, ale niczego nie us³yszysz.¯adnych drzew, otodlaczego: ani ombii, ani topoli, nic.I musisz uwa¿aæ na liœcie drzewa ombii.Œmier­telna trucizna.Wiatr ciê nie zabije, ale sok z drzewa mo¿e.Klasnê³a wrêce jak dziecko: Naprawdê, Henry, cichy wiatr, truj¹ce liœcie.Mówisz tak, ¿ebrzmi to jak bajka.Henry, jasnow³osy ociê¿a³y mê¿­czyzna o sflacza³ym ciele iszeroko otwartych oczach, robi³ wra¿enie przera¿onego.Och, nie, powiedzia³.A¿tak Ÿle to nie jest.Przyjecha³a do tego bezmiaru pod nieskoñczonym b³êkitnym sklepieniem nieba,poniewa¿ Henry nagle siê jej oœwiadczy³, a ona da³a mu jedyn¹ odpowiedŸ, jakiejmo¿e udzieliæ czterdziestoletnia stara panna.Ale kiedy ju¿ przyby³a namiejsce, zada³a sobie istotniej­sze pytanie: na co j¹ by³o staæ w tej ca³ejprzestrzeni? Na co siê mog³a powa¿yæ, w jaki sposób mog³a siê rozwin¹æ? Byædobr¹ lub z³¹, powiedzia³a sobie: ale byæ now¹.Nasz s¹siad, doktor JorgeBabington, powiedzia³a Gibrilowi, nigdy specjalnie mnie nie lubi³, wiesz,czêsto opowiada³ mi o Brytyjczykach w Po³udniowej Ameryce, za­wsze takie weso³echwasty, mówi³ z pogard¹, szpiedzy i zbóje, i szabrownicy.Czy nie jesteœcietak egzotyczni w swojej zimnej Anglii? pyta³ j¹, i sam sobie odpowiada³,seniora, nie s¹dzê, ³eby tak by³o.Wepchniêci w tê trumnê, któr¹ jest waszawyspa, musicie szukaæ szerszych horyzontów, aby daæ wyraz tajemniczej czêœciswoich oso­bowoœci.Tajemnic¹ Rosy Diamond by³a tak olbrzymia potrzeba mi³oœci, ¿e wkrótce sta³osiê oczywiste, ¿e jej biedny prozaiczny Henry nigdy temu nie podo³a, poniewa¿resztki romantycznoœci, jakie siê jeszcze osta³y w tym galaretowatym ciele,by³y zarezerwowane dla ptaków.Soko³y b³otne, jerzyki, s³onki.Na miejscowychlagunach, poœród sitowia, spêdza³ w ma³ej ³Ã³dce swoje najszczêœliwsze dni zlornetk¹ przytkniêt¹ do oczu.Kiedyœ w poci¹gu do Buenos Aires wprawi³ j¹ wzak³opotanie, demonstruj¹c pasa¿erom swoje ulubione krzyki ptasie w wagonierestauracyjnym, zwijaj¹c rêce w tr¹bkê wokó³ ust: oto œpioch, ibis, trupial.Dlaczego nie mo¿esz byæ taki, kiedy kochasz siê ze mn¹, chcia³a zapytaæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •