[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozbawieni łaski pańskiej, pies i człowiek, zbliżyli się do siebie i zaprzyjaźnili, zwłaszcza że ich łączyło podobieństwo charakterów: i pies, i człowiek mieli coś ponurego w sobie; człowiek mruczał, pies warczał — obaj stronili od ludzi.Toteż i resztę losów dzielili razem.Obaj czuwali w nocy, a w dzień wysypiali się w drwami.W tej chwili zastajemy ich czuwających obu.Jakub podparł głowę na rękach i zagapił się przed siebie w bramę pałacową, a pies wsparł kosmatą głowę na jego kolanach i wpatrywał się mądrze w twarz jego, jakby chciał go oczyma zapytać się o co.Może chciał go się spytać, dlaczego smutny taki siedzi.Brakło mu mowy, aby mógł się spytać, a znowu ci, co mówić umieli, nigdy się o to Jakuba nie pytali.Siedzieli tedy, człowiek i pies, w milczeniu w cieniu ściany pałacowej.Pomimo spóźnionej pory i nieobecności młodego barona, który z żoną wyjechał do wód, w pałacu widać było ruch jeszcze; w kilku oknach świeciło się i po jasnych szybach cienie ludzkie się przesuwały.Od czasu do czasu wychodził jakiś mężczyzna z cygarem w ustach na ganek i prędkimi krokami chodził po kamieniach i znowu wracał do pokojów, wezwany przez lokaja.Był to doktor, sławny doktor położnictwa, którego sprowadzono ze stolicy do siostry barona, mającej tu dbyć połóg.Chwila ta nadeszła właśnie, ale niezbyt szczęśliwie; chora już drugą noc męczyła się.Stara jej matka na operację przystać nie chciała i zaklinała doktora, aby wszelkich używał starań, by ocalić i dziecko, i matkę.Śmierć dziecka zabiłaby i chorą, która była już i tak wątłego zdrowia wskutek silnej choroby mózgowej, jaką przebywała niedawno po śmierci swego męża, z którym zaledwie pół roku żyła.Śmierć jego tak silnie podziałała na nią, że była chwila szaleństwa, w której chciała koniecznie umrzeć; jedynie wzgląd na dziecko, które nosiła w łonie, wstrzymał ją od rozpacznego kroku: śmierć więc dziecka rozstroiłaby do reszty i zniszczyła ten słaby organizm.Dlatego stara jej matka zaklinała doktora, aby użył całej swej sztuki, by dziecko żywe na świat przyszło.— Pozwól jej pan, niech cierpi, ona łatwiej zniesie cierpienia niż wiadomość o nieżywym dziecku.Doktor więc wyczekiwał w niepewności rozwiązania.Szło mu nie tyle o chorą i jej potomstwo, ile o własną reputację.Wiedział, że dom chorej skoligacony był z wielu znacznymi rodzinami, a zatem, w razie nieudania się, sława jego lekarska ucierpiałaby bardzo.Chodził więc niespokojny, zaambarasowany; to wchodził do pokojów, to wychodził na balkon, skąd go jęki chorej przywoływały znowu do komnat.Stróż i pies obojętnie zachowywali się wobec tego ruchu w pałacu; niewiele ich to obchodziło.Wtem nagle pies podniósł łeb do góry, zwrócił go czujnie w stronę bramy i nastawił uszy; widać coś zwietrzył, bo szczeknął parę razy.Służący prędko wyszedł z pałacu i przykazał stróżowi, by psa uciszył, bo przestrasza chorą szczekaniem.Służący wrócił do pokojów, a stróż chwycił psa za obrożę, przyciągnął do siebie i kazał mu warować dając znak palcem, aby milczał.Szczeknięcie psa nie było daremne.W kilka bowiem minut potem pod bramą pałacową stanęła jakaś kobieta.Brzęknięcie żelaznej bramy zwróciło w tę stronę czujność stróża.Obal chciał znowu szczeknąć, ale mu zagroził.Sam podniósł głowę i ciekawie śledził kobietę skradającą się do pałacu.Gdy weszła na dziedziniec pałacowy, obejrzała się ostrożnie wkoło, spojrzała badawczo w okna pałacowe i potem pośpiesznie poczęła iść prosto ku balkonowi.Jakub poznał tę kobietę przy jasnym oświetleniu księżyca i wstrząsnął się, że aż pies cofnął się od niego z przestrachu.Potem podniósł się nieco i wpatrzył się bacznie w ową kobietę, by żadnego jej ruchu nie stracić.Nie sama ciekawość nim powodowała.Kobieta owa nie była mu obcą.Była to córka starego kowala, Schmidta, z którą Jakub chciał się dawniej żenić, ale jakoś szło mu to trudno.Dziewczyna może nie byłaby od tego, tylko brat jej sprzeciwiał się mocno.A tymczasem po wsi rozeszło się, że sam dziedzic, młody baron, zwrócił na nią oko, że żona jego, spostrzegłszy to, oddaliła ją ze dworu.W tych gadaniach ludzi musiało być wiele prawdy, bo niezadługo stary Schmidt, spostrzegłszy skutki tych miłostek pańskich, wypędzał córkę z domu.Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje; sam Jakub, który pomimo że mu się sprzeniewierzyła, miał dla niej dużo jeszcze pożałowania, nie mógł dowiedzieć się, gdzie się podziała.Gdy teraz nagle zobaczył ją tak blisko siebie, w pierwszej chwili chciał wyjść ku niej, ale wnet pomiarkował się i postanowił nie pokazać się, tylko bacznie ją obserwował.Dziewczyna szła szybko prosto ku balkonowi; pobiegła na schody i złożyła tuż przy balustradzie jakieś zawiniątko, a potem oddaliła się tak szybko, że nim Jakub zdołał się opamiętać i przyjść do siebie, już była przy bramie.Brzęknęły znowu żelazne pręty i Jakub ledwie tyle mógł dojrzeć, że poszła w stronę przeciwną od wsi, ku parkowi.Cień jej jakiś czas skakał po sztachetach, aż zlał się z cieniami drzew.Pojawienie się i zniknięcie dziewczyny odbyło się tak nagle, że już była Bóg wie gdzie, gdy Jakubowi przyszło na myśl, że powinien był iść za nią.Oczy jej bowiem dzikie i błędne wznieciły w nim pewne obawy i podejrzenia.Ale już było za późno ścigać ją.Po małej chwili przypomniał sobie, że córka Schmidta jakieś zawiniątko zostawiła na ganku.Chciał iść zobaczyć, co by to było, gdy spod zawiniątka dobył się piskliwy głos dziecka.Jakub dopiero zrozumiał teraz, co znaczyła nocna, potajemna wyprawa dziewczyny do pałacu.Nieszczęśliwa podrzuciła dziecko sprawcy swego nieszczęścia.Widać nic nie wiedziała o wyjeździe barona.Jakuba wzięła litość nad niemowlątkiem i wstał, by je podnieść, gdy drzwi pałacu znowu się otworzyły i wyszedł doktor, trzymając coś w ręku, a za nim sługa Mateusz.— Więc naprawdę nieżywe, panie doktorze? — pytał służący wzruszonym głosem.— Nieżywe.— odparł bezdźwięcznie, sucho doktor.— Nie podobna było ocalić.— Ona umrze, ja ją znam.— odezwał się znowu płaczliwie służący.Doktorowi nie tyle szło o śmierć chorej, ile o siebie w tej chwili.Zły i niekontent chodził po ganku.Mateusz wziął od niego ciałko zmarłego i wpatrywał się troskliwie w trupią twarzyczkę, czy nie dostrzeże na niej jakiego śladu życia.— Jak jej tu powiedzieć o tym.— mruczał do siebie — ona umrze, to jak amen w pacierzu.Wtem spod zawiniątka powtórnie dał się słyszeć płaczliwy krzyk dziecka.Doktor i Mateusz naraz zwrócili się w tę stronę.— A to co?.— spytał doktor.— Dziecko zapłakało.— odrzekł Mateusz i spojrzał znowu na dziecko, które trzymał w ręku, chciał wierzyć, że to ono mogło zapłakać.— Głos tuż niedaleko się odezwał.— mówił doktor rozglądając się pilnie po ganku.Dojrzał wreszcie w cieniu filaru małe zawiniątko, zbliżył się do niego i rozwinął.— Tak, w istocie, dziecko.— rzekł przypatrując się uważnie dziecku i oglądając je.— Dziecko.dziewczynka.Jak się pokazuje.niedawno urodzone.— Podrzutek.— dodał Mateusz.Doktorowi, oglądającemu dziecko, przyszła naraz jakaś myśl do głowy i zwrócił się do Mateusza:— Nie domyślasz się, kto to mógł podrzucić? — spytał.Mateusz ruszył ramionami.— Bóg to raczy wiedzieć.— Mateuszu, umiesz ty milczeć? — spytał doktor po chwili.— O cóż idzie?— O ocalenie chorej!— Ale jak?— Nie domyślasz się?.To dziecko nam ją uratuje.Szczęśliwy przypadek podał nam ten środek.— Tak, ale zawsze.feto wie, jaka to krew?.— Zdrowsza niż w tamtym.To ci mogę zaręczyć!.— rzekł cynicznie i drwiąco doktor [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •