[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba więc zacząć, bo zbyt napięte wszystko i samo z siebie pęknąć gotowe.Ty się wahasz?— Ani na chwilę.Tylko się boję o los powstania — a nuż się nie uda? Znowu lud padnie w zwątpienie na czas długi i trudno będzie go przebudzić.— Udać się musi.Choć wypadki za wcześnie pchnęły nas do powstania — przecież obliczyliśmy możność jego.Moskwa nie przygotowana na tak wczesny wybuch; jej trwoga — to także nasz sprzymierzeniec.Poborowi z tą odrobiną broni pójdą na bój licznie, bo w powstaniu jedyny ich ratunek.Obojętni, gdy się przekonają, że nie podobna wstrzymać powstania, pójdą za nim.silą atrakcyjną porwani.A lud, gdy zobaczy siłę, rząd i wojsko nasze, pójdzie za nami.— Więc pospolite ruszenie o jednej chwili?— Nie jeszcze.Broni tnie mamy — z gołymi rękami niesposób kazać iść wszystkim.Przy tym wielu nie przygotowanych, nie oswojonych z myślą powstania, wielu niechętnych.Ich nieposłuch osłabiłby powagą Rządu Narodowego.Czy się nie zgadzasz na to?— Nie.Mnie się zdaje, że trzeba wszystko naraz postawić na stanowisku opozycyjnym przeciw najezdnikom, skąd już do spokoju nie ma powrotu.Usunąć im podstawę spokojnego bytu — a wtedy walka będzie na śmierć lub życie.— Piękny twój zapał, ale niepraktyczny.— Tylko zapał zwycięża — rozumem upadaliśmy w hańbę.— O brak zapału nas nie posądzisz — ale rachuba potrzebna.Miasta są wypróżnione z młodych, wojska w nich dosyć.Ledwie gdzieniegdzie udać by się mogło — a resztę Moskale przygniotą i zniszczą.W miastach cząstka naszej siły, bo pieniądze, i nasze przyszłe punkta obronne.Będziemy je zdobywać, ale pospolite ruszenie niepodobne.— Więc partyzantka?— Tak, tu nasza siła.Znajomość kraju, pomoc ziomków, łatwość przerzucania się małymi oddziałami i trapienia nieprzyjaciela, lasy — to nasza chwilowa pomoc.Potem będzie inaczej.ja wierzę w zwycięstwo.— Albo w śmierć — innej drogi dla nas nie ma.— Wracaj więc co prędzej do swoich; organizację można już więcej otwarcie prowadzić i na obszerniejsze koła roztaczać.rób możebne przygotowania do wybuchu, zbieraj broń, róbcie proch, skupujcie jak najwięcej — pozamawiaj konie po dworach.Każ być wszystkim gotowymi — nie mówiąc jednak o czasie wybuchu, aż w stanowczej chwili.Niedługo legie nasze z zagranicy przyjdą nam z pomocą.— A teraz do widzenia w lepszych czasach.Szczegółowe rozkazy prześlę ci na parą dni przed wybuchem — gdzie cię szukać?— W Zaroślach.— Dobrze.Uścisnął go za rękę i poszedł do innych.Władysław wyszedł — chciał jeszcze odwiedzić Jadwigę i wyjeżdżać co prędzej z Warszawy.Spotkał matkę i córkę wracające z kościoła.Po przywitaniach Jadwiga spytała go:— Czy i ty byłeś w kościele?— Nie.— Oszczędziłeś sobie jednej przykrości w życiu.— Jadwisiu — upomniała matka surowo.— Ależ mamo, to okropne, oburzające — iść do kościoła po słowo Boże, a słyszeć śmiechy szatana i moskiewskie nauki.— Cóż się stało? — pytał Władysław.— Słuchaj — w katedrze dziś jakiś ksiądz z Krakowa miał kazanie.Piorunował na żałobę naszą, szydził z cierpień narodu, przeklinał jego usiłowania.Mówił długo, z ogniem — szatan i car zrobili go wymownym.Wtem z tłumu zerwał się najprzód płacz urwany, a potem bolesny krzyk jakiejś kobiety.„O Panie, Panie — zawołała — wróg nas wszędzie prześladuje, a tyś dał nam fałszywych proroków, którzy przekręcają prawa Twoje święte, szarpią i osłabiają cnotę naszego narodu, o Panie, zlituj się nad nami!" Spazmatyczny płacz nie dał jej skończyć — tylko ręce jej drżały jeszcze jakiś czas w powietrzu, jakby kończąc modlitwę do Boga i przekleństwo na wyrodnego.On pobladł i zamilkł — w kościele stała się wielka cisza — cisza zgrozy — on tę ciszę wziął za znak dobry dla siebie i rad, że go lud nie ukamienował, dziękował mu, że nie brał udziału w rokoszu przeciw słowu Bożemu.— I któż była ta kobieta?— Podobno matka jednego z zamordowanych przez Moskali, i biedna musiała słyszeć, jak ofiarę jej syna nazwano zbrodnią.To nikczemnie!— Jadwiniu — mówiła matka znowu — nie zapominaj, że to kapłan.— Moja ciociu — rzekł Władysław — i kapłańska suknia brudnej duszy nie pomoże.Weszli do mieszkania — pan sędzia spał jeszcze — panie poszły zdjąć płaszcze, Władysław sam pozostał.Za chwilkę wbiegł Adaś.— Władziu, ty w Warszawie? — o jak to dobrze — czy wiesz? — rzekł tajemniczo.— O czym?— Powstanie bliskie, u nas o tym mówią po cichu.Ty także idziesz, nieprawda? musisz mnie zabrać z sobą.Ach Władziu, jaki ja szczęśliwy.— Ależ ty dzieciuch, Adasiu.Chłopaczek obraził się.— Więc tatko za stary, a ja za młody? i nikt z naszego domu nie ma iść do powstania? to.ty ładnie myślisz.Nie udźwignę karabinu, to mi dacie jaką lekką strzelbę, a iść muszę, bo ja bym tu umarł.Słuchaj,Władziu — weźmiesz mnie ze sobą do twoich rodziców, to matka będzie spokojną o mnie.— Ja już nie u rodziców, Adasiu — my mieszkamy w lesie, na zimnie.— Ach, to wybornie — Władeczku złoty, ty mnie musisz z sobą zabrać do lasu.Ja się tam zahartuję i wćwiczę.— Adasiu, to źle — opuszczać dom bez wiedzy rodziców, zasmucać ich.— A ty jak zrobiłeś?— Ja co innego, mnie obowiązek kazał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • luska.pev.pl
  •